Tym co pozwala służyć są: dominikańska demokracja, duch wolności i braterstwa oraz pragnienie bronienia prawdy.
Dominik i jego bracia – zdecydowani, że chcą zostać nie tylko kontemplatykami Słowa, lecz także wędrownymi kaznodziejami – potrzebowali czegoś innego niż życia uroczyście „regularnego”. Gdy więc Dominik przystąpił do szkicowania Konstytucji zakonu, nie wahał się przed wprowadzaniem zmian, i to znaczących, w przejęty od premonstratensów model życia kanonicznego. W rezultacie pod jego kierunkiem tradycyjna regularna obserwancja była przez kilka lat przystosowywana, dopóki nie stała się sługą „świętego kaznodziejstwa”. Za kluczowy element życia zakonnego uważano zawsze radykalne ubóstwo, lecz Dominik nadał mu nowe znaczenie. Zimą 1219 roku otrzymał z Rzymu bullę polecającą, w której zostało nader jasno powiedziane, że ubóstwo przewidziane dla jego braci nie jest takie samo jak ubóstwo mnichów lub kanoników żyjących w zamknięciu; jest to ubóstwo czynnych wędrownych kaznodziejów, apostolskie ubóstwo, innymi słowy asceza świadków uzdalniająca ich jako ludzi wolnych do „pójścia przez pola tego świata […] i siania ziarna, aby gdy Pan da mu wzrost, mogli wrócić z radością, składając swoje plony do Jego spichlerza”.
Daleko bardziej radykalną zmianą wprowadzoną przez Dominika w tradycyjne ramy życia zakonnego było „prawo udzielania dyspens”. Tą zdumiewającą i niespodziewaną nowością udowodnił, jeśli potrzeba jakiegoś dowodu, że był zdecydowany na przystosowanie tradycyjnych monastycznych obserwancji do wymagań kaznodziejstwa, gdziekolwiek okazywało się to konieczne. W świetle tego nowego prawa ci spośród braci, którzy potrzebowali czasu na przykład na studium, aby głosić Słowo, mogli zostać zwolnieni nawet z ważnych funkcji we wspólnocie. Odniesienie do dyspensowania (w Prologu do Pierwotnych Konstytucji), choć krótkie i pozornie niewinne, oznacza więc w rzeczywistości dość niezwykłą zmianę. Tekst głosi: „Przełożony ma władzę udzielania dyspens braciom w swym konwencie, gdy mu się to wydaje słuszne, zwłaszcza w tych rzeczach, które mogą przeszkodzić studium, głoszeniu kazań czy dobru dusz”. Posługa głoszenia wyraźnie wymagała nowej wolności, nowej szerokości ducha. I coś z tej „nowości” uwidacznia się w kolejnym zdaniu z Prologu: „Aby zapewnić jedność i pokój w całym zakonie, uważamy i ogłaszamy, że nasze Konstytucje nie obowiązują pod sankcją grzechu”. Przyczyna tego orzeczenia przedstawiona jest w Konstytucji podstawowej zakonu: „[…] własne jego [zakonu] prawa nie obowiązują pod grzechem, by bracia trzymali się ich w sposób rozumny, »nie jak niewolnicy poddani prawu, lecz jak ludzie wolni, poddający się łasce«”. Jako założyciel Dominik był bardzo zatroskany o zachowanie w zakonie tego ducha wolności. Słyszano kiedyś, jak mówił, że jeśli bracia nabraliby kiedykolwiek przekonania, iż uchybienia w zakonnych obserwancjach są grzechem, wówczas „on sam chodziłby po wszystkich klasztorach i zdrapywał wszystkie reguły swoim nożykiem (et omnes regulas cum cultellino suo delere)”!
Dzięki gotowości św. Dominika do dostosowywania się zarówno do nowych sytuacji, jak i do nowych wymagań, „w 1220 roku pojawiło się ordo praedicatorum wzbogacone przez ordo canonicus. Wzbogacone, a nie wchłonięte, wyposażone przez to w stabilną kanoniczną podstawę, której prawdopodobnie inaczej by mu zabrakło”. Ordo praedicatorum w końcu zwyciężyło, ale wyraźnie i z pożytkiem dla zakonu coś z Dominika kanonika regularnego przetrwało w Dominiku kaznodziei. Humbert z Romans, podejmując ten temat w swoim komentarzu do Konstytucji, głoszenie kazań jest bardziej czystą i wolną chwałą Bożą niż Boskie Oficjum i że „tytuł »Boska chwała« w rzeczywistości można przenieść na kaznodziejstwo”.
Przy tym dominikanie byli świadomi, że czasami celebracja Boskiego Oficjum tak wiele mówiła o pięknie Boga, że sama w sobie stawała się „świętym kaznodziejstwem”. Dlatego na przykład, nawiązując do Salve Regina, antyfony śpiewanej przez dominikanów każdego wieczoru po komplecie, Jordan z Saksonii zauważa: „Jak wiele osób zostało doprowadzonych przez to święte uwielbienie do wylewania łez pobożności…!”. I dodaje, że wiele razy, gdy bracia śpiewali słowa: „Eia ergo advocata nostra”, jeden z nich miał wizję Matki Bożej. Widział – opowiada Jordan – „jak skłania się w obecności Syna, modląc się o bezpieczeństwo całego zakonu”.
Tradycja dominikańska, przedmiot niniejszego studium, jest tradycją, do której sam należę. Stąd moje podejście do tematu – mój entuzjazm – jest w nieunikniony sposób podejściem „zaangażowanego obserwatora”. W takiej sytuacji istnieje ryzyko podkreślania tylko pozytywnych aspektów tradycji, może też powstać wrażenie, że mówi się o dominikanach, jakby wszyscy oni byli świętymi i wizjonerami! Ale według przekazu tradycji sami święci zawsze cechowali się większą uczciwością i realizmem. Pewien fragment Dialogu św. Katarzyny ze Sieny wyraża ubolewanie, że zakon dominikański, który kiedyś był „przerozkosznym ogrodem” zamieszkanym przez „ludzi wielkiej doskonałości”, został zdobyty przez „nieszczęśliwych”(miseri), którzy przez swoje nieposłuszeństwo „sprawili, że ogród zachwaścił się i zdziczał”. Można uznać, że to lekka przesada. Jednak w Boskiej Komedii Dantego odnajdujemy podobne skargi wypowiadane o zakonie. Tylko nieliczna mniejszość – słyszymy – pozostaje bliska oryginalnemu duchowi założyciela, a większość błąka się, chodząc swoimi drogami na dzikich pastwiskach, coraz dalej od Dominika.
Oczywiście w swojej długiej historii zakon miał okresy wzlotów i upadków, były czasy wspaniałe i natchnione, ale też nieszczęśliwe i ciemne. Ideał dominikański pociągał najwyraźniej także Johna Henry’ego Newmana, lecz niestety w tym szczególnym czasie (ok. roku 1846) zakon nie cieszył się w Anglii dobrą kondycją. Newman pisał: „Jeśli rzeczywiście moglibyśmy być dominikanami nauczającymi, byłoby dobrze. Tymczasem wątpię, czy dominikanie zachowali swoje tradycje – czy nie jest to wspaniała idea, która ginie”. W rzeczywistości wówczas zakon doświadczał już odrodzenia we Francji, prowadzony i inspirowany przez Henri’ego Dominique’a Lacordaire’a. Również w samej Anglii – czego Newman nie mógł był przewidzieć – w ciągu jednego czy dwóch pokoleń dominikanie przeżywali radość z nieoczekiwanej odnowy.
Owa zdolność do odzyskania czy ponownego odkrycia prawdziwego ducha zakonu w czasie, gdy wszystko wydaje się stracone, jest jednym z niezwykłych aspektów dominikańskiej historii. I równie niezwykły jest fakt, że w przeciwieństwie do franciszkanów i karmelitów, którzy w ciągu historii podzielili się na różne gałęzie i kongregacje, w zakonie dominikańskim zawsze zdołano zachować instytucjonalną jedność. Niewątpliwie tym, co przez wieki utrzymuje braci razem, jest połączenie kilku elementów. Należy do nich wspaniały system demokratyczny podarowany zakonowi przez Dominika zaraz na początku; duch wolności i braterstwa, który zapisał w Pierwotnych Konstytucjach; ślady piękna i surowości odziedziczone po kanonikach regularnych; a także pragnienie bronienia prawdy oraz zamiłowanie do studium. Te właśnie elementy określają ducha zakonu. Są prawie namacalne i jasne, i dopóki zakon trwa, będą uznawane za niezbędną część jego tożsamości.