„(…) Tak długo jak ty jesteś wrogiem samego siebie, również słowo Boże jest twoim wrogiem. Bądź swoim przyjacielem, a wtedy i słowo Boże będzie z tobą w zgodzie”.
Biblio, ojczyzno moja Biblio,
moja ziemio polska Galilejska
I franciszkańska
*
Wszystko jest w Tobie
Cokolwiek przeżyłem
Wszystko jest w Tobie
Cokolwiek kochałem Wszystko
Cały żywot własny człowieka
żyjącego w nawiedzonym przez szatana
wieku
Zaplątany w jego sprzecznościach
W szaleństwie i w kłamstwach
Jak Absalom w gałęziach wisielczego dębu
Na Tobie uczyłem się żyć
Na Tobie uczyłem się czytać
Na Tobie uczyłem się myśleć…
Bardzo lubię wiersz Romana Brandstaettera Biblio, ojczyzno moja. Ten znakomity pisarz wspomina, że wychowywał go dziadek, prozaik hebrajski mieszkający w Tarnowie, zanurzony w starej kulturze galicyjskich Żydów. Dziadek opowiedział wnukowi całą Biblię, kiedy chodzili na długie spacery. Chłopiec zdziwił się, gdy po jakimś czasie odkrył, że te opowieści są zapisane w książce, długi bowiem czas był naiwnie przekonany, że dziadek wszystko wymyślił. Przed śmiercią dziadek zostawił mu taki testament: ,,Będziesz Biblię nieustannie czytał. Będziesz ją kochał więcej niż rodziców. Więcej niż mnie… Nigdy się z nią nie rozstaniesz… A gdy się zestarzejesz, dojdziesz do przekonania, że wszystkie książki, które przeczytałeś, są tylko nieudolnym komentarzem do tej jedynej Księgi” (Krąg biblijny, s. 9).
Jestem wychowany w bardzo religijnej rodzinie katolickiej, swój sposób postrzegania świata zawdzięczam ojcu – dziadka już nie znałem – który chodził ze mną na długie spacery. Rozmawialiśmy o wszystkim, ojciec opowiadał mi o swoim życiu, o roślinach, które kochał i na których się znał. Opowiadał mi także swoje ulubione książki, a spośród nich na pierwszym miejscu była Trylogia. Właśnie Trylogia, a nie Biblia. W domu, zanim straciliśmy wszystko w Powstaniu Warszawskim, była ilustrowana Biblia, rodzaj czcigodnego komiksu, w którym przedstawiono bardzo dokładnie i naturalistycznie wszystkie ważniejsze wydarzenia związane z dziejami zbawienia. Pamiętam, jakie wrażenie robiło na mnie przedstawienie potopu. Okropnie żałowałem, że zostało ocalonych tylko po parze zwierzątek, a reszta się utopiła. Miałem o to pretensje do Pana Boga.
W Księdze Zohar, tajemniczej księdze mistyki żydowskiego średniowiecza, czytamy, że Biblia istniała przed stworzeniem świata. Jeszcze zanim „przed Obliczem Świętego, niech będzie błogosławiony” stanęło życzenie stworzenia świata, zebrały się przed tymże Obliczem wszystkie litery hebrajskiego alfabetu – i prosiły, każda osobno, aby Pan na ich wzór uczynił świat. I tak się stało – w słowach Biblii jest zawarta prawda nie tylko o całym świecie, ale o każdym z nas z osobna. Biblię otwieram nie po to, aby poznać coś, co jest ciekawe, bo odległe. Otwieram ją po to, aby odkryć to, co najbardziej wewnętrzne i bliskie. Leszek Kołakowski – zwracając się do tych, którzy uważali religię jedynie za przejaw poszukiwania przez człowieka rekompensaty za wszystkie frustracje, które niesie życie na ziemi – pisał ironicznie: „Dlaczego myszy nie wznoszą świątyń ani nie piszą świętych ksiąg?”.
Biblia jest zapisem doświadczenia bardzo specyficznego, dokumentem spotkania człowieka z Bogiem. Jednak odczytanie tych treści wymaga odpowiedniej lektury – w Księdze bowiem zawarte są prawdy nieoczywiste. W Księdze Zohar stanowiącej w tradycji judaistycznej swoiste wprowadzenie do lektury Tory, czytamy: „Otwórz mi oczy, abym ujrzał cuda ukryte w Twoim Prawie i oczyść mnie do światłości światłością twego Prawa. Natenczas poznam rozkosz z jego zakrytości i tajemnic, iżbym mógł nauczyć się ich i nauczać innych, zachowywać je i czynić”.
Jeżeli człowiek pobożny studiuje Księgę, tym samym pochyla się nie tylko nad Jej stronicami, ale pochyla się nad światem, pochyla się nad sobą samym. Lektura nie jest prostym przeglądaniem zadrukowanych kartek, jest wchodzeniem w tajemnicę świata i człowieka. Święty Augustyn pisał: „Słowo Boże jest przeciwnikiem twojej woli, aż stanie się sprawcą twojego zbawienia. Tak długo jak ty jesteś wrogiem samego siebie, również słowo Boże jest twoim wrogiem. Bądź swoim przyjacielem, a wtedy i słowo Boże będzie z tobą w zgodzie”.Biblia nie jest jednak traktatem – jest przede wszystkim opowieścią, narracją – znajdujemy w niej dzieje człowieka, jego drogi ucieczki od Boga oraz ścieżki, na których Bóg człowieka odszukiwał, przywracał mu nadzieję zbawienia. Opowiada o tym, co się wydarzyło, o tym, co miało miejsce dawno – po to, abyśmy i my sami zadali sobie pytanie: „Jak ja się zmieszczę w tej opowieści?”. Biblia dopiero w ostatnich latach wkracza bardziej do naszych domów – i trzeba, aby wkraczała jeszcze śmielej Jak to jednak robić, abyśmy coraz ściślej zrastali się ze świętym tekstem? Mamy już wiele uczonych komentarzy, mamy bardzo pożyteczne wydania, opatrzone uczonymi przypisami, ale wciąż jeszcze jesteśmy wobec nich bezradni. Czytamy Biblię fragmentami, w ten sposób umyka nam istotny wymiar Księgi, która jest opowieścią, jest narracją. Biblia była najpierw opowiadana, istniała w postaci tekstów zapamiętywanych i przekazywanych ustnie. Wydaje mi się, że musi ponownie przybrać postać ustnej opowieści, aby się stała tekstem żywym, tekst żywy zaś to taki, który płynie z ust do ust. Niech przemówi jeszcze raz Brandstaetter:
Bądź pozdrowiona
I pochwalona
I błogosławiona
Biblio
Stworzona przed stworzeniem
Gdy nic jeszcze nie było stworzone,
Przed czasem
Gdy czasu nie było
Gdy przestrzeni nie było
A Duch Boży uniósł się
Nad szaleństwem i zamętem pustki.
Jak czytać Biblię?
Przyzwyczailiśmy się czytać Pismo Święte „tak jak leci”, od początku do końca. Pozwolę sobie w tym miejscu na osobistą dygresję. Gdy w roku 1965, tuż przed milenium chrześcijaństwa w Polsce, ukazała się Biblia Tysiąclecia, redagowana przez zasłużonych Benedyktynów Tynieckich, moi rodzice, wtedy będący już w dość sędziwym wieku, postanowili przeczytać całą Biblię, od początku do końca. Ojciec czytał głośno, a mama słuchała, coś cerując czy prasując. Ugrzęźli w opisach pektorałów, które powinien nosić arcykapłan, w Księdze Kapłańskiej. Tata zwrócił się do mamy: ,,lruś, może to ominiemy?”. Mama była pryncypialna : „Gieniek! czytaj!”. „Kiedy nie mogę, nic nie rozumiem!”. „Gieniek! Czytaj!”. Skończyło się na dramatycznym liście, który napisali do mnie. Byłem wtedy studentem teologii na uczelni, której obecnie jestem rektorem, to znaczy w Kolegium Dominikańskim. „Niech rozstrzyga syn, kandydat na teolog”. Rozstrzygnąłem tak, jak zrobiłbym to i dzisiaj, spodziewając się, że wielu ludzi wciąż podejmuje podobny zamiar: metoda lectio continua, czyli lektury Pisma „jak leci”, nie jest dobrą metodą, przynajmniej nie na początek. Pismo bowiem nie jest jedną księgą, jest zbiorem ksiąg, często bardzo różnych. Ktoś powiedział, w pewnym sensie słusznie, że to nie Księga, to biblioteka.
Pismo Święte jako szkoła modlitwy
Co to znaczy, że Pismo Święte jest szkołą modlitwy? Po pierwsze, karmi naszą modlitwę. Modlitwa to nie są tylko wypowiadane, wyszeptywane, wymyślane, wypłakane czy wyśmiane przed Bogiem paciorki. Modlitwa to przede wszystkim rozmowa. To nie tylko mówienie do Boga, ale także słuchanie tego, co Bóg mówi do nas. I wbrew ojcu Bocheńskiemu – który śmiał się, mówiąc: „co to za rozmowa z Bogiem, gdy dziad przemówił do obrazu, obraz doń ani słowa, taka była ich rozmowa” (tak to drwił sobie ten złośliwy dominikanin) – modlitwa to nie jest tylko mówienie do obrazu (tu także spierałbym się z ojcem Bocheńskim, który kpi, jakby nigdy nie był w Częstochowie. Obraz do nas mówi, jak każda ikona, jak każda hodigitria czy Ukrzyżowanie.
Bóg na bardzo różne sposoby mówi do nas – głosem sumienia, myślą, nagłą jasnością rozwiązującą problem, którego nie potrafiliśmy dotąd rozwikłać – oczywiście nie mówi naiwnie, ale gdy człowiek jest wystarczają – co nastawiony na to, by usłyszeć, na pewno usłyszy „w cierpliwości i mocy serca” – jak o tym mówi św. Jakub (por. Jk 5,8).
Pismo Święte to jednak szczególny sposób, w który przemawia do nas Bóg. Biblia nie jest tylko opowieścią o tym, co było, zawiera duchowy sens, który karmi naszą modlitwę, naszą duchową postawę.
Modlitwa jest rozmową, w której od mówienia ważniejsze jest słuchanie. „Mów, Panie, sługa Twój słucha”. W I Księdze Samuela czytamy opowieść o tym, jak młody Samuel zostaje oddany do posługi w świątyni. Mały chłopiec słyszy głos Pana wzywającego go po imieniu: „Samuelu, Samuelu”. I nie wie, kto mówi, myśli, że to kapłan go wzywa. Trzy razy wstaje i trzy razy myli się, przypuszczając, że wzywa go kapłan Heli. Za trzecim razem otrzymuje od Helego wskazówkę: „Idź spać! Gdyby jednak ktoś cię wołał, odpowiedz: Mów, Panie, bo sługa Twój słucha” (1 Sm 3,9).
Szkoła modlitwy to także szkoła rozróżniania głosów, żeby rzeczywiście umieć powiedzieć: „Mów, Panie, bo sługa Twój słucha”.
Zwróćcie uwagę na to, że nawet w rozmowach z najbliższymi bardziej skłonni jesteśmy do mówienia niż do słuchania. Jesteśmy tak pełni siebie, tak wypełnieni sobą, że w gruncie rzeczy rozmowy są monologami jednych, przerywanymi monologami drugich. W większości nie słuchamy. Jak możesz się modlić, jeżeli nie słuchasz, jeżeli nie ma w tobie tej postawy: „Mów, Panie, bo sługa Twój słucha”. Żyjemy przytłoczeni rozlicznymi troskami, które sprawiają, że czekamy, nie wiem, może na święta, na moment odprężenia czy odpoczynku, na weekend, urlop albo wakacje – a mamy przecież czekać na przyjście Pana! Może właśnie tego wyzwolenia nam trzeba z „niewoli babilońskiej” nadmiernego uwikłania się w to wszystko, co zabija nasze życie wewnętrzne. Prorok mówi: „On sam przychodzi, by zbawić was” (Iz 35,4). To nie są słowa, które opowiadają jakąś historię, one są skierowane do nas także i dziś. Karmią naszą modlitwę. Pismo Święte jest dla niej pożywieniem.
Musimy zatem nauczyć się słuchać, ale pamiętamy też słowa św. Łukasza, które wypowiedział na zakończenie ewangelii o dzieciństwie Jezusa: „A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu ” (Łk 2,51). Słowo musi zapaść. Jezus w jednej z przypowieści porównuje słowo do ziarna, które musi zapaść w żyzny grunt naszego serca, tam wy dać owoc, owoc stokrotny.
,,Błogosławieni, którzy słuchają słowa Bożego i strzegą go”
Modlitwa jest życiem naszej duszy. Każde życie musi być karmione, i to systematycznie. Jeżeli masz kwiatek, musisz go podlewać, nie zapominać o nim; zdecydowałeś się na psa, trzeba go nakarmić i wyprowadzić; każde życie wymaga troski. Rozumiemy to, jeżeli chodzi o psa, kota i kwiatek, trudniej nam to odnieść do tych naprawdę poważnych (nie mówię, że tamte są niepoważne), życiowych spraw. Czy potrafimy karmić miłość rodzinną, rodzicielską, małżeńską; czy potrafimy karmić, czyli utrzymywać, dopływ nowej energii, nowej mocy do każdej z tych miłości? Dlaczego nasze modlitwy są takie blade? – bo dusze są niedożywione. Często zapominamy nawet o tym, że w ogóle muszą być karmione. Tymczasem to właśnie Pismo Święte jest pokarmem dla modlitwy. Wielki mistyk śląski Angelus Silesius (Johannes Schaeffler) napisał dwuwiersz, który pięknie spolszczył Adam Mickiewicz:
Jest i więcej prawd w piśmie, lecz kto o nie pyta,
Niech sam zostanie pismem – w sobie je wyczyta.
Jak mam stać się pismem? Owszem, to możliwe, ponieważ ewangelia to nie litera, lecz Duch, który w sercu wypisuje płomienne zgłoski Bożej Prawdy, Bożej Miłości.
Powinniśmy tak czytać Pismo, aby się z nim zrosnąć, by ono stało się mną, abym utożsamił się z tym żywym i pełnym mocy słowem, które, jeśli tylko będę umiał słuchać, stanie się we mnie głosem mojej modlitwy, przemieni moją modlitw – moje życie.
Tekst pochodzi z Miesięcznika „W drodze”, (2003) nr 10.
fot. Ümit Bulut / Unsplash