Nie można przystępować do sakramentu pojednania tylko dlatego, żeby narzeczona czy narzeczony, mąż czy żona nie pytali po mszy, dlaczego nie przystąpiłem do komunii, i prowadzili dochodzenie.
Gdy przeglądałam fora internetowe dotyczące ślubów, byłam zaskoczona, że oprócz dyskusji na temat kwiatów, wystroju kościoła, sukienek, limuzyn, wesel i zawiadomień ogromne emocje wzbudza temat spowiedzi. Wie ojciec, co najbardziej interesuje młodych ludzi?
Może to, w których kościołach księża najmniej się czepiają? Trafił ojciec. Dlaczego spowiedź przedślubna wzbudza tyle emocji? Z sakramentem pojednania jest trochę tak, jak z wizytą u lekarza: lubimy trafić do takiego, który okaże się sympatycznym, miłym człowiekiem. Ale przede wszystkim szukamy lekarza, który postawi właściwą diagnozę, przepisze odpowiednie leki i nas wyleczy. Może terapia będzie trudna, może będzie wymagała czasu i poświęcenia, ale w efekcie będziemy zdrowi.
Przygotowując się do sakramentu pojednania, trzeba sobie zadać pytanie: Po co my tam idziemy? Czy szukamy uzdrowienia i prawdziwego spotkania z Panem Bogiem, czy zanosimy kartkę, na której potrzebny jest nam jedynie podpis.
Czy spowiedź przedślubna powinna się różnić od każdej innej spowiedzi?
To zależy od tego, jak ktoś ją przeżywa i jaki ma do niej stosunek. Jeżeli w swoim życiu religijnym praktykujemy sakrament pojednania i jest on sposobem przeżywania naszej wiary i relacji z Panem Bogiem, to spowiedź przedślubna nie jest wówczas niczym nadzwyczajnym. Rangę nadzwyczajności nadają jej ci, dla których przystąpienie do sakramentu pojednania jest wydarzeniem na miarę przewrotu kopernikańskiego. Wtedy zaczynają się różne rozgrywki w konfesjonale, kombinowanie, wymyślanie, wkurzanie się na księży, pytanie: po co, dlaczego. Spowiedź przedślubna nie może być zawieszona w próżni, ona jest jednym z elementów przygotowania do sakramentu małżeństwa. I w zależności od tego, jaką kto ma jego świadomość, tak też będzie wyglądała jego spowiedź.
Na stronach internetowych wielu parafii zachęca się narzeczonych, żeby spowiedź przedślubna była spowiedzią generalną. To dobra praktyka, potrzebna, niepotrzebna?
Nie ma w tym nic złego, ale też zastanawiałbym się nad tym, czy ona w tym momencie jest szczególnie konieczna.
Argument przywoływany przez kapłanów jest taki: rozpoczynacie nowy etap w swoim życiu, więc pożegnajcie się z tym starym i rozliczcie się z niego.
Ale przecież narzeczeni z niczym się nie żegnają, tylko robią parę kroków do przodu. To jest ciągle ich życie. Nie odgryzają sobie ogona. Choć oczywiście ludzie dojrzewają w swoim życiu duchowym, mają inną świadomość grzechu, niż to było pięć czy dziesięć lat temu. Ale nie jest dobrze, jeśli po wielu latach zaczynamy się spowiadać z grzechów popełnionych w dzieciństwie, których nie byliśmy wówczas świadomi. Nie można robić takich podróży do przeszłości. Jeśli jednak w głębi sumienia mamy poczucie, że kombinowaliśmy, spowiadaliśmy się tak, żeby nic nie powiedzieć, np. w kwestii czystości seksualnej, i teraz czujemy się z tym nieswojo, to może właśnie spowiedź przedślubna jest tym momentem, kiedy warto to jakoś nazwać. Choćby po to, żeby zamknąć bramę dla chorego poczucia winy, które w takich niedopowiedzianych sytuacjach żyje swoim życiem i odzywa się w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Nasza pamięć jest często największą karą za nasze życie. Trudno zapomnieć o związkach, w których się było przed zawarciem sakramentu małżeństwa, o tym, co się w tych związkach działo. Często ludzie mówią: Gdybym mógł się jeszcze raz urodzić, tobym tego nie zrobił, nie poszedłbym z tą dziewczyną do łóżka. Ale to się już, niestety, wydarzyło. Nie wymażemy tego gumką myszką. To uwikłanie w poczucie winy może być tak silne, że ktoś naraz dojdzie do wniosku, że nieważnie zawarł sakrament małżeństwa, bo miał na sumieniu jakieś grzechy, których wcześniej nie wyznał.
Osobną rzeczą jest to, czy o takich sprawach z przeszłości powinno się rozmawiać ze swoją narzeczoną czy narzeczonym. Jedno drugiego nie wyklucza, ale też jedno drugiego nie zastępuje.
Czy spowiedź przedślubna powinna być poprzedzona jakimś szczególnym rachunkiem sumienia?
Nie. Natomiast powinna być poprzedzona rachunkiem sumienia, który jest adekwatny do wieku penitenta. Jeśli ostatni raz mieliśmy kontakt z sakramentem pojednania piętnaście lat temu, to warto sobie przypomnieć, że już jesteśmy o piętnaście lat starsi. Czyli książeczka od Pierwszej Komunii nie będzie dla nas dobrym źródłem przygotowania się do tego sakramentu. Jeśli chcemy, żeby ta spowiedź przyniosła owoce, to musimy przede wszystkim wykonać pracę duchową. Odkryć, że przychodzimy do kogoś, kto nas kocha i kogo my kochamy, albo przychodzimy do kogoś, kto nas kocha, i uświadamiamy sobie, że my go nie kochamy. I to jest o wiele prawdziwsze niż przychodzenie z listą, na której możemy odhaczyć, że to zaliczyliśmy, a tego nie.
Czy ojciec daje w trakcie nauk przedślubnych jakiś pomocny rachunek sumienia albo wskazuje, w jaki sposób narzeczeni mogliby się do tej spowiedzi przygotować?
Sakramentowi pokuty poświęcam jedno spotkanie i słyszę od wielu osób, że było to dla nich jedno z najważniejszych spotkań. Chcę uświadomić narzeczonym, czym jest sakrament pojednania w życiu chrześcijanina. Próbuję pokazać, że jest on sposobem budowania wzajemnej relacji, ale choć jako małżonkowie we wszystkim będą uczestniczyć razem, sakrament pojednania będzie tym jedynym momentem, kiedy na chwilę muszą się rozdzielić i stanąć przed Panem Bogiem w pojedynkę. Nie my przystępujemy do sakramentu pojednania, tylko ja przystępuję do sakramentu pojednania i dotykam najgłębszych pokładów swego serca, swojej wrażliwości, do której nie ma dostępu moja żona czy mój mąż.
Czy to znaczy, że narzeczeni powinni się do tego sakramentu pojednania przygotowywać osobno?
Sakrament pojednania jest bardzo intymnym wydarzeniem, bardziej intymnym niż współżycie. I nie obawiam się tego porównania. Oczywiście, o sakramencie pojednania można ze sobą rozmawiać, ale wydaje mi się, że nadużyciem byłoby rozmawianie o swoich grzechach i ich rozpamiętywanie. Nie o to chodzi. Sakrament pojednania w narzeczeństwie, a potem w małżeństwie nie może być aparatem kontroli. Nie można przystępować do sakramentu pojednania tylko dlatego, żeby narzeczona czy narzeczony, mąż czy żona nie pytali po mszy, dlaczego nie przystąpiłem do komunii, i prowadzili dochodzenie. Pani się chwyta za głowę, ale to są realne sytuacje. Bardzo uczulam młodych ludzi na to, by dali sobie w swoich związkach przestrzeń zaufania. Nie można się nawracać pod dyktando. Młodzi pytają mnie czasami, czy warto mieć wspólnego spowiednika. To oni muszą sobie na to pytanie odpowiedzieć. Wspólny spowiednik to nie jest recepta na szczęście. Wszystko musi się dokonywać w wolności. Tak samo jak współżycie seksualne, które może być wyrazem jedności, miłości i bliskości, a może być ewidentnym wyrazem nadużycia siebie nawzajem.
Tradycyjnie przed zawarciem sakramentu małżeństwa zaleca się dwie spowiedzi. Dlaczego dwie, a nie trzy?
Wynika to z troski o sakrament pojednania. Gdyby nie ten wymóg, niektórzy w ogóle przed ślubem nie poszliby do spowiedzi. Czy te dwie spowiedzi wystarczą? Pewnie nie. Ktoś, kto nie korzysta regularnie z sakramentów i nie uczestniczy w życiu Kościoła, potraktuje to jak dwie wycieczki do muzeum sztuki współczesnej. Nie rozumie tej sztuki, nie lubi jej, ale kazali mu oglądać obrazy Picassa, to ogląda.
Każda zasada, każda regulacja w jakiś sposób nas ogranicza. Można się denerwować i oburzać. Ale zazwyczaj oburzają się ci, którzy z Kościołem niewiele mają wspólnego.
Skoro dwie spowiedzi, to kiedy pierwsza, a kiedy druga?
Praktyka duszpasterska jest taka, że pierwsza spowiedź powinna się odbyć zaraz po zapowiedziach, a druga tuż przed zawarciem sakrament małżeństwa. Niestety, w rzeczywistości różnie to wygląda.
Niektórzy zachowują się tak, jakby dostali voucher, który uprawnia ich do zjedzenia obiadu i kolacji. Nie wpadli jednak na to, że te posiłki trzeba rozłożyć w czasie. I to są najtrudniejsze momenty.
Ktoś mówi, że u ostatniej spowiedzi był dwa dni temu. A wcześniej?
Dziesięć lat temu. No, to bardzo mu wzrosło nagle życie duchowe, naprawdę. I to jest smutne. Bo jako spowiednik nie mogę wówczas nic zrobić. Mogę jedynie podpisać kartkę i życzyć miłego wesela.
Dla niektórych narzeczonych te dwie spowiedzi rozłożone w czasie to straszny problem. Jeśli od dawna mieszkają razem i współżyją seksualnie, trudno im będzie postanowić poprawę…
To znaczy, że ci ludzie stoją na głowie. I pierwsze, co trzeba zrobić, to postawić ich na nogi.
No i jak ojcu to wychodzi?
Kiedy ludzie przed ślubem podejmują decyzję o wspólnym zamieszkaniu i rozpoczęciu współżycia seksualnego, zazwyczaj automatycznie wyłączają problem spowiedzi. Myślą tak: Wybraliśmy taką drogę, jesteśmy wyklęci, jesteśmy gorsi. Nie ma dla nas żadnego ratunku. Dzień przed ślubem pójdziemy do spowiedzi.
I potem będzie legalnie.
A teraz jest czarny rynek. I to jest absurd, bo w tym momencie oni swoje życie sprowadzają do współżycia i zamieszkania razem, przy okazji wyłączając wszystkie inne systemy, które jeszcze mają. A przecież nikt im nie broni troszczyć się w tym czasie o modlitwę, o Eucharystię, o relacje z ludźmi, z rodzicami, o swoje przyjaźnie. Dlaczego to wyłączać? Czasami ktoś przychodzi i mówi: Proszę ojca, ja wiem, że nie dostanę dzisiaj rozgrzeszenia, bo mamy taką sytuację, mieszkamy razem i w tej chwili nie może się to zmienić. Ale bardzo potrzebuję tego sakramentu dzisiaj.
Kiedy słyszę takie słowa, to wiem, że ten człowiek jest w drodze. Już kupił mapę, już wybrał szlak, którym chce pójść. I że traktuje siebie poważnie. Świętości nie dostajemy na początku naszego życia, do świętości dochodzimy, dojrzewamy do niej.
Niektórzy przed ślubem rezygnują ze wspólnego mieszkania, ze współżycia, chcą przeżyć ten czas pięknie i dojrzale. Zachęca ich ojciec do tego podczas nauk, żeby właśnie tak spróbowali przeżyć kawałek narzeczeństwa?
Naszym obowiązkiem jest mówienie narzeczonym o tym, jaką wartość ma czystość przedmałżeńska. I stawianie im pytania: Ile jesteś w stanie zapłacić za relację z Panem Bogiem? Mówię młodym o czystości z odzysku – im wcześniej ona się pojawi, tym owoce będą większe. Niechby to było chociaż miesiąc przed ślubem – nie po to, żeby sobie przypiąć order, że nam się udało, nie po to, żeby zdobyć przychylność niebios albo poczucie, że może Pan Bóg na nas popatrzy lepszym okiem, ale żeby odnaleźć siebie w innej relacji. Wcześniej nam się nie udało, ale ten jeden miesiąc chcemy przeżyć w największej zgodzie ze sobą i z duchem Kościoła, w którym my ten sakrament będziemy przeżywali. Bo ten Kościół tak wierzy, takie ma zasady, więc może trzeba się nagiąć do tych zasad. I nieraz słyszę: Tak, ojcze, zrozumieliśmy to, zdecydowaliśmy się na odzyskanie czystości.
Pojawiły się w naszej rozmowie kartki do spowiedzi, budzące wiele emocji. Po co te kartki? Czy w ten sposób nie odzieramy jednocześnie sakramentu pokuty i małżeństwa z powagi?
Równie dobrze moglibyśmy zapytać, po co nam odpis świadectwa chrztu? Czy nie wystarczy, jeśli powiemy księdzu, że zostaliśmy ochrzczeni? A po co nam dowód osobisty? Czy policjant nie może uwierzyć na słowo, że ja to właśnie ja? Kiedyś się na to oburzałem, teraz przyjmuję to jako rzeczywistość, która po prostu musi być. Czy mnie to dotyka? Czy mi to coś ujmuje?
Kartki to wynik tego, że penitenci są bardzo często dla proboszczów parafii osobami zupełnie anonimowymi. A proboszcz jest świadkiem kwalifikowanym sakramentu małżeństwa. Został zobligowany przez Kościół do troski o szacunek dla tego sakramentu. I on robi, co może. Protokół przedślubny i spisywanie tych wszystkich dokumentów nie służą temu, by przysporzyć proboszczowi roboty. Te kartki są tylko i wyłącznie po to, żeby ów proboszcz miał moralną pewność, że nie nastąpiło nadużycie. Fajnie, gdyby ich nie było.
Kartek od spowiedzi wymaga się też niejednokrotnie od świadków. Skąd taki wymóg?
Nie ma takiego wymogu – mówię to z całą odpowiedzialnością. Świadek zawarcia sakramentu małżeństwa to instytucja prawna. Ma on zaświadczyć, że taki akt się dokonał, że pan Kowalski i pani Nowak zawarli sakrament małżeństwa w tym kościele, o tej godzinie, przy takim księdzu. Do stwierdzenia tego nie trzeba być w stanie łaski uświęcającej.
I nie trzeba być osobą wierzącą?
Oczywiście, że nie. My sakralizujemy instytucję świadka. Choć z drugiej strony dobrze, jeśli świadkiem jest ktoś, kto wie, jak się zachować w kościele.
Nie można jednak zapominać, że sakrament małżeństwa oprócz tego, że jest wydarzeniem religijnym, jest też wydarzeniem prawnym, zwłaszcza gdy mamy do czynienia ze ślubem konkordatowym. Kapłan, nazywany w prawie kanonicznym świadkiem kwalifikowanym, jest też przedstawicielem państwa. I niektórzy na tym poziomie się zatrzymują. Dla osób wierzących najważniejsza jest jednak płaszczyzna duchowa, to, że się spotykamy z Panem Jezusem. W Jego obecności ślubujemy sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Każdy chce mieć w takim momencie przy sobie swoich najbliższych – rodzinę, przyjaciół, znajomych. Potrafię sobie jednak wyobrazić, że ktoś nam bardzo bliski, komu bardzo wiele w życiu zawdzięczamy, jest osobą niewierzącą. Nie jest to przeszkoda, by jako świadek mógł być blisko państwa młodych w tym momencie.
Wróćmy jeszcze do sakramentu pokuty: młodzi skarżą się czasami, że podczas spowiedzi przedślubnej kapłani bywają bardzo dociekliwi. Czy to prawda?
To jest znowu pytanie o to, po co my przychodzimy do spowiedzi. Jeżeli idziemy do lekarza tylko po to, by poprawić sobie samopoczucie, to mówimy mu: – Panie doktorze, coś mnie boli. – Ale gdzie pana boli? – Nie rozmawiajmy o tym. – Czy pana boli w płucach? Czy pana boli w nerkach? A może plecy pana bolą?
Podobnie dzieje się podczas spowiedzi. Ta dociekliwość wynika najczęściej z tego, że ktoś nie przygotował się do sakramentu pokuty. Grzechy ciężkie wyznaje się co do ilości, co do materii i co do okoliczności. Jeśli więc ktoś powie: Zgrzeszyłem przeciwko szóstemu przykazaniu – to konia z rzędem temu, kto wie, co za tym stoi. Autoerotyzm? Pornografia? Współżycie z narzeczoną? A może współżycie z zupełnie inną osobą? A może ktoś sobie pożądliwie albo nieczysto o kimś pomyślał? Każdy z tych grzechów ma inną wartość moralną. Dlatego jeśli penitent nie potrafi, albo nie chce otwarcie powiedzieć, o co chodzi, kapłan zaczyna dopytywać. Nie dlatego, że jest ciekawy, ale żeby właściwie mógł rozeznać sprawę i udzielić bądź nie udzielić rozgrzeszenia. Sakrament pojednania ma nas od czegoś uwolnić, a uwolnienie polega przede wszystkim na tym, że coś wyznajemy. I to wyznanie ma nas uzdrowić.
Mówi się, że sakramenty karmią się nawzajem. Jakie znaczenie dla sakramentu małżeństwa ma sakrament pokuty?
Sakrament małżeństwa to jest sposób życia w związku chrześcijanina i chrześcijanki. Pokarmem tego sakramentu są Eucharystia, modlitwa i sakrament pojednania. Nie jesteśmy idealni, zdarzają nam się nieraz trudne sytuacje. Robiąc rachunek sumienia, zadajemy trzy pytania: o naszą relację z Panem Bogiem, o relację z drugim człowiekiem, innymi ludźmi – najbliższymi, przyjaciółmi, pracownikami, współpracownikami, wrogami, i o relację ze samym sobą. Sakrament pojednania nie ma być młotem na współmałżonka, ale ma odnawiać i budować moją jedność z Panem Bogiem, ale też z drugą osobą. Warto rozmawiać z sobą o sakramencie pojednania, bo to jest piękne, kiedy w małżeństwie można o wszystkim rozmawiać – nie tylko o codziennych, zwyczajnych sprawach, o dzieciach, zakupach i wakacjach, ale także o modlitwie, o Eucharystii, o spowiedzi – jak my to przeżywamy. Bardzo jesteśmy spragnieni takich rozmów. To, co mówię, nie jest wyssane z palca. Znam ludzi, którzy o tym rozmawiają.
Z Maciejem Soszyńskim OP rozmawia Katarzyna Kolska.
Tekst pochodzi z książki „Manewry małżeńskie” wydanej przez Wydawnictwo W drodze.