W trzydzieści lat po powstaniu dominikanów i franciszkanów zdarzyła się rzecz bezprecedensowa.
Dominikanie z franciszkanami bardzo się lubią i bardzo się różnią. O żadnej konkurencji czy rywalizacji nie ma mowy. Co jednak zrobić, gdy w obu wspólnotach mieszkają nie tylko święci Tomaszowie i Bonawenturowie, gotowi bronić swych zakonów przed wielkimi tego świata, ale i zwykli bracia: Janki OFM i Staszki OP? Brat Janek spojrzy z zazdrością na klasztorną zagródkę brata Staszka, a ten nie oszczędzi publicznej krytyki ostatniego kazania „pewnego” franciszkanina, o którym wszyscy wiedzą, że zwie się Janek. W takich sytuacjach traktaty o braterskiej miłości trzeba odłożyć do działu literatury pobożno-życzeniowej, a sięgnąć po traktaty o innej naturze: traktaty pokojowe.
W trzydzieści lat po powstaniu dominikanów i franciszkanów zdarzyła się rzecz bezprecedensowa. W 1255 roku w Rzymie spotkali się przełożeni generalni obu zakonów, którzy – wymieniwszy braterskie uściski, odśpiewawszy osiemnaście psalmów, wysłuchawszy kilkugodzinnych kazań, zjadłszy obiad i odbywszy sjestę – zasiedli do jednego stołu, by uzgodnić warunki pokoju. Sprawni sekretarze przygotowali ostateczną wersję tekstu porozumienia. Generałowie wzięli pióra do rąk. Najpierw podpisał dominikanin – prior generalis ordinis fratrum praedicatorum, a później franciszkanin dołożył swoją sygnaturę – minister generalis ordinis fratrum minorum. Następnie rozbłysły dodatkowe świece i biegli portreciści wykonali kilka podobizn uczestników tego wydarzenia. Kronikarze szybko puścili w Europę najświeższe wieści: „Traktaty pokojowe podpisane”. Od tej pory oba zakony łączyło coś więcej niż tylko przynależność do jednej rodziny zakonów żebraczych.
Dokument składał się z kilkunastu punktów i każdy brat mógł się z nich dowiedzieć, że: należy dbać o szczególne braterstwo między zakonami; nie wolno nakłaniać innych braci do opuszczenia swojego zakonu i przejścia do drugiego; nie należy pozyskiwać dobroczyńców i ofiarodawców innego zakonu; nie wolno przeszkadzać w powstawaniu nowej fundacji klasztornej; nie wolno utrudniać przekazania jałmużny lub jakichś darów drugiemu z zakonów; nie wolno przeszkadzać w głoszeniu kazań, odciągać słuchaczy czy też wykradać kazań; należy unikać wywyższania się; nie wolno obmawiać braci z drugiego zakonu ani publicznie, ani potajemnie; nie wolno ujawniać faktów mogących zaszkodzić drugiemu zakonowi; nie wolno pomawiać drugiego zakonu; bracia powinni wzajemnie się upominać.
Po kilkunastu latach, w 1274 roku, traktat międzyzakonny podpisano ponownie, a do tekstu z 1255 roku dodano kolejne postanowienia: bracia obu zakonów powinni unikać publicznych dyskusji, w których by kwestionowano naukę lub świętość wybitnych postaci wywodzących się z któregoś z zakonów; w przypadku zamiaru budowy klasztoru w odległości mniejszej niż 250 metrów od istniejącego klasztoru drugiego zakonu należy uzyskać jego zgodę; nie wolno przeszkadzać w pracy inkwizytorów.
Traktat obowiązywał przez całe średniowiecze i okazał się doskonałym narzędziem zarówno do regulacji stosunków między zakonami, jak i w walce z tymi duchownymi, którzy nie darzyli braci specjalną sympatią. W 1434 roku koalicja dominikańsko-franciszkańska została poszerzona o kolejnych członków – karmelitów i augustianów. Wiedziano bowiem doskonale, że ibi victoria ubi concordia (gdzie zgoda, tam zwycięstwo). A gdyby tak teraz zawiązać nową dominikańsko-franciszkańsko-karmelitańsko-augustiańską koalicję?