Chcę dotknąć tajemnicy Bożego Narodzenia w samotności. Ale też nigdy w doświadczeniu miłości nie chcę być sam.
Nigdy tak bardzo nie tęsknię za człowiekiem, jak w święta Bożego Narodzenia – powiedział mi kiedyś przyjaciel. Faktycznie. Święta Bożego Narodzenia uruchamiają tęsknotę. Ale dlaczego to się dzieje właśnie wtedy? Czemu z tak wielką siłą? Skąd ta samotność?
Tak łatwo głównym zajęciem w życiu może stać się dbałość o świat zewnętrzny. Bo ten świat wabi, przywołuje, zobowiązuje. I po chwili okazuje się, że mam na głowie siwe włosy, kredyt hipoteczny i mnóstwo zobowiązań, którymi można by obdzielić tuzin osób. Ile muszę mieć? Co? I z kim, abym poczuł się szczęśliwy? Co muszę osiągnąć, co musi się stać, bym uznał, że żyję moim życiem, a nie życie „żyje” mną?
Opatulam się w dzieła sztuki, gadżety, wydarzenia, ludzi. I cierpliwie czekam aż świat dostrzeże to bogactwo. Ktoś chwyci za otok kapelusza i delikatnie, z szacunkiem skłoni głowę przed moim kolorowym królestwem rzeczy. Tymczasem inni, zajęci tworzeniem własnych monarchii, zawiadują swoimi sprawami, interesami, historiami o sobie samych. I tak tworzymy – królowie życia –kunsztowne swe komnaty.
Stop. Potrzebuję Bożego Narodzenia jak powietrza. Potrzebuję znów zachłysnąć się Bogiem, który stał się człowiekiem. Potrzebuję, by On przywrócił mi proporcje miar, wag i znaczenia. Potrzebuję, by sprawił, że wszystko wróci na swoje miejsce. Bo przedmioty mają wartość o tyle, o ile wspierają budowę szczęścia oraz pokoju mojego i mych najbliższych. Bo praca ma nadawać cel, lecz nie być celem samym w sobie. Bo mój dom ma sens wtedy, gdy ma kto w nim zamieszkać. Bo moje prawdziwe królestwo to serce. Bo mój największy skarb to miłość.
Czy mogę święta Bożego Narodzenia przeżyć w samotności?
To pytanie ma dwie, bardzo ważne płaszczyzny, które muszę w moim życiu zintegrować, zbudować między nimi most. Bo z jednej strony odpowiedź jest pozytywna. Tak, mogę, a nawet chcę dotknąć tajemnicy Bożego Narodzenia w samotności. Bez niczyjej obecności wejść w tę niezgłębioną tajemnicę Boga, który wcielił się dla mnie. Muszę sam doświadczyć bezmiaru Miłości. Takiej, która przekracza niebieską niedostępność i staje się bezbronnym, ludzkim dzieckiem aby tą Miłością mnie przemienić. To ja muszę tego zakosztować. W moim indywidualnym, jedynym w swoim rodzaju życiu, które mam.
Ale drugiej strony: nigdy, ale to przenigdy w doświadczeniu miłości nie mogę i nie chcę być sam. Bo przecież miłość właśnie na tym polega, że potrzebuje tego „drugiego”. Zatem doświadczając Wcielenia, dotykam Boga. Boga, który mi mówi: to co robię, robię właśnie dlatego, abyś nigdy nie był samotny. Używając wielkich słów: Miłość to Obecność.
Więc może tym razem inaczej zadbam o ten świat zewnętrzny, o moje kolorowe królestwo? Owszem, kupię drzewko, ozdobię je. Zrobię najbliższym prezenty. Sprzątnę mój dom. Nakryję stół. Niech będzie pięknie.
Lecz tym razem znajdę czas dla moich bliskich, dawno już im nie mówiłem co u mnie.
Chciałbym, aby Bóg-Miłość pomógł mi naprawić zmarnowany czas. By wszystko wróciło na swoje miejsce.