Jezus jest swoistym wcieleniem Bożego miłosierdzia.
Posłannictwo Jezusa jest przejawem tego macierzyńskiego miłosierdzia Boga. Jego przyjście stanowi dar wiernego miłosierdzia Bożego. Podczas odwiedzin u swych krewnych Zachariasza i Elżbiety Maryja sławi je pieśnią Magnificat: „[…] i miłosierdzie Jego [misericordiaeius] z pokoleń na pokolenia dla tych, co się Go boją” (Łk 1,50). W tle jest tu termin chesed, który razem z terminem rachamim dominuje w wypowiedziach Starego Testamentu o miłosierdziu Bożym. Słowo chesed oznacza postawę płynącej, z głębi serca dobroci. Nie jest to przy tym płytkie uczucie życzliwości i dobrotliwości, lecz postawa zobowiązująca. W Dives in misericordia papież Jan Paweł II tak pisze o tym zobowiązaniu:
Jeśli taka postawa cechuje dwie osoby, wówczas one nie tylko obdarzają się życzliwością, ale są sobie wierne na zasadzie wewnętrznego zobowiązania, a więc także – każda z nich – na zasadzie wierności sobie samej.
Obydwa te słowa, chesed i rachamim, oznaczają miłosierdzie Boga, przy czym jedno z nich mocniej podkreśla męskie rysy wierności, drugie bardzie miłość matczyną. Miłosierdzie Boże jest głębokim usposobieniem wobec drugiego, wewnętrzną postawą obejmującą całego człowieka, wiążącą i trwałą, wierną i całkowicie osobową. Jest ona całkowitym przeciwieństwem płytkiej filantropii. Gdy Bóg okazuje komuś swe miłosierdzie, znaczy to, że zwraca się do niego, mówi i kocha go jako niepowtarzalną osobę. Okazywane drugiemu miłosierdzie nie czyni go przedmiotem, lecz dotyka osoby w samym jej centrum, w jej godności.
Jezus jest swoistym wcieleniem Bożego miłosierdzia. W Nim Bóg zwraca się do ludzkości nie jak do wielkości abstrakcyjnej, lecz do każdego poszczególnego człowieka. On mnie okazał miłosierdzie. Przez Chrystusa „ja” staję się dla Boga „ty” i na odwrót, On mówi do mnie jak do osoby. Spotkanie z osobowym miłosierdziem Bożym w Chrystusie jest dotknięciem człowieka i wyzwaniem go w jego najgłębszym wnętrzu. Człowiek nie może wtedy zająć postawy neutralnej.
Rozważenie niektórych scen Ewangelii przybliża nas do tego osobistego i zobowiązującego wymiaru miłosierdzia. U Łukasza czytamy:
Wkrótce potem udał się do pewnego miasta zwanego Nain; a podążali z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy przybliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan zlitował się nad nią i rzekł do niej: „Nie płacz”. Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli, przystanęli – i rzekł: „Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!”. A zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce (Łk 7,11- 15).
W języku greckim brzmi to: esplanchnisthe ep’aute: Został do głębi poruszony współczuciem, że aż poruszyły się Jego „wnętrzności” (splanchnia). Reakcja Jezusa jest zawsze jednakowa: Widzi cierpienie i nie idzie dalej, nie zatrzymując się. Nie jest Mu ono obojętne. W pamięci uczniów utkwiło to jako rys charakterystyczny postawy i słów Jezusa.
W Galilei trędowaty, upadłszy na kolana, prosi Go: „Jeśli zechcesz, możesz mnie oczyścić”. Zdjęty litością (splanch-nistheis), Jezus wyciąga rękę, dotyka go i powiada: „Chcę, bądź oczyszczony!” (Mk 1,41–42). W drodze do Jerozolimy, w Jerycho, dwaj niewidomi wołają głośno, błagając Jezusa o pomoc. I znowu Jezus zdjęty litością (splanchnistheis) przywraca im wzrok (Mt 20,34).
Pierwsze spotkanie z miłosierdziem Jezusa jest spotkaniem z prostym, elementarnym współczuciem okazywanym cierpieniu drugiego: wdowy, która także straciła swego jedynego syna, swoją jedyną pomoc i ratunek w potrzebie; wykluczonego ze społeczeństwa trędowatego, którego sam widok budził obrzydzenie i przestrach; dwóch niewidomych, których głośne wołanie działało zdrowym na nerwy. Jezus nie idzie dalej bez zatrzymania się, nie odwraca od nich oczu, lecz otwiera się na ich cierpienie. Zwraca się do cierpiących, dotyka ich (nawet jeśli, jak w przypadku trądu, prawo obrzędowe tego zakazuje).