„Kocham” Jana Góry wypowiadane ku tym, których spotkał na swej drodze i których formował, miało motywację najgłębszą, wynikało z zanurzenia w Bożej miłości i zawierzenia Temu, który nas pierwszy umiłował.
Ojciec Jan był bardzo wrażliwy na ludzką biedę. Młodzi, którzy trafiali do duszpasterstwa, przychodzili nierzadko poranieni. W jakimś emocjonalnym przykurczu. Jan Góra intuicyjnie czuł, że młodzież współczesna jest słaba, że trzeba ją wzmocnić, że nie daje już tego dom, nierzadko rozbity, rodzina, która coraz częściej jest dysfunkcyjna. Dlatego pierwszym elementem programu wychowawczego ojca Jana było powiedzieć człowiekowi, że jest kochany. Ojciec Jan powtarzał młodym jak mantrę: „Kocham was!” i każdemu z osobna: „Kocham Cię”. Na Polach Lednickich uważał za swój obowiązek, by stać do końca, gdy przechodzili ludzie, patrzeć im w oczy i mówić, że ich kocha. „Kocham was, jesteście tacy piękni!” to słowa, które podczas nabożeństwa lednickiego wielokrotnie słychać spod Ryby. Jan Góra czasami żartował, że ma już na nie licencję, z latami stały się jego znakiem rozpoznawczym. Nie tylko mówił młodym, że ich kocha, ale okazywał to też – przynajmniej dziewczynom – gestem. Pogłaskał, przytulił po ojcowsku. Nauczył się tego chyba z domu, ale też od swego wielkiego mistrza św. Jana Pawła II. Powtarzał za nim: „Człowiek musi wiedzieć, że jest kochany. Wtedy jest mocny”. Jan Góra wiedział, że młodzież trzeba wzmocnić przez afirmację. Dziewczyny słyszały od niego, że są piękne. Że są inteligentne. Zauważał, gdy się ładnie ubrały, gdy przygotowały coś dobrego do jedzenia, gdy przeprowadziły spotkanie, coś załatwiły. W stosunku do chłopców i mężczyzn był bardziej szorstki, ale i oni otrzymywali afirmację, bardziej może męskie, w postaci słów potwierdzenia i zaufania, że dadzą radę wykonać powierzone im zadania, że są dzielni, że nie okazali się jakimiś „cyckami”.
Ta pedagogika miłości przynosiła owoce. Dziewczyny piękniały, stawały się pewne siebie, samodzielne. Chłopcy stawali się mocni, odpowiedzialni, zdolni do podjęcia zadań, do służby i zaangażowania. Ostatecznie jednak „Kocham” Jana Góry wypowiadane ku tym, których spotykał na swej drodze i których formował, miało motywację najgłębszą, wynikało z zanurzenia w Bożej Miłości i zawierzenia Temu, który nas pierwszy umiłował:
Objawiająca się miłość jest pozytywną prowokacją. Jesteśmy sprowokowani miłością Boga samego. Uczymy się relacji, więzi, uczymy się wzajemnej bliskości. Ta bliskość, relacja utrzymuje nas przy życiu, bez lęku, w mocy i pokoju.
Co ciekawe, duszpasterz mówił tu o wzajemności. Nie tylko on wychowywał młodzież, ale i młodzież, świeccy wychowywali jego, co wielokrotnie podkreślał.
We fragmencie tym mowa jest również o uczeniu się wzajemnej bliskości. Myślę, że warto ten element podkreślić, ponieważ w duszpasterstwie ojca Jana panowała bliskość nie tylko emocjonalno-duchowa, ale i duża serdeczność. Ojciec uczył też odpowiedniego stosunku do bliskości fizycznej, uczył, że nie musi ona zagrażać, że przeżywana w czystości może ubogacać. Również ten wymiar akceptacji fizycznej, wynikający z akceptacji cielesności i z duchowej czystości, jest częścią wychowania człowieka integralnego, człowieka, który nie wypiera pierwiastka cielesnego, seksualnego, nie odrzuca ciała i cielesności, lecz przyjmuje je jako dar, którym ubogaca wspólnotę. Ten wymiar, wymiar cielesnego znaku, spojrzenia w oczy, podania ręki, uścisku, kształtował nie tylko tych, którzy na co dzień angażowali się w życie wspólnoty duszpasterskiej, ale również uczestników mszy odprawianych przez ojca Jana, których ważnym – w tym kontekście – elementem było tworzenie wielkiego łańcucha czy sieci poprzez podanie sobie rąk i trwający kilka minut uścisk. Ten gest liturgiczny wymagał wyjścia ku drugiemu, otwarcia się na niego – także w aspekcie akceptacji fizycznej – i był bardzo wspólnototwórczy. Co ważne, Jan Góra dostrzegał wyraźnie, że umiejętnie i dojrzale kształtowana wzajemna bliskość daje siłę do życia, bez lęku, w mocy i pokoju. A wychowanie człowieka żyjącego bez lęku było jednym z jego celów.
Bliskość nie oznaczała jednak przyzwolenia na zachowania, przy których – jak mawiał – osoby trzecie mogłyby poczuć się skrępowane. Ostro reagował, gdy dziewczyna siadała chłopakowi na kolanach albo gdy młodzi okazywali sobie zbyt dużo czułości. Jednocześnie dostrzegał wyraźnie, jak ważne jest wychowanie człowieka o zintegrowanej seksualności, nie lękliwego, ale żyjącego w czystości, potrafiącego być bezinteresownym darem dla drugiego. Już we wczesnych latach Duszpasterstwa Młodzieży Szkół Średnich podejmował tę kwestię wychowawczą, zapraszając do współpracy prof. Fijałkowskiego, ojca Karola Meissnera, Małgosię Neugebauer. A później wielu innych, państwa Pulikowskich, Urbaniaków, Górów, prof. Gadzinowskiego. Wychowanie do życia w rodzinie widział jako ważne zadanie duszpasterstwa. W 2010 roku podczas spotkania nad Lednicą rozdawana była książka i płyta dr Wandy Półtawskiej Eros et iuventus. Na obwolucie płyty twórca spotkań lednickich napisał:
Lednica to formacja pełnego człowieka i pełnego chrześcijanina. W pracy nad wychowaniem pełnego człowieka Lednica stara się w szczególny sposób potraktować przygotowanie do życia rodzinnego i społecznego. Stąd dalsze i bliższe przygotowanie do sakramentu małżeństwa, do zadań małżeńskich i rodzicielskich. To niezwykle ważna dziedzina duszpasterstwa akademickiego i duszpasterstwa młodzieży.
Podejmowanie tych tematów i zadań wiązało się ściśle z dwoma pierwszymi torami rozwoju osobowości, o których mówił, a mianowicie z doskonaleniem w miłości oraz ze służbą życiu. Służba życiu to najpierw założenie rodziny i przekazanie życia, ale nie ogranicza się ona tylko do fizycznego rodzenia dzieci. Duszpasterz powtarzał z naciskiem, że zakres swej miłości trzeba rozszerzyć w kierunku macierzyństwa i ojcostwa duchowego, „poza więź z ciała i krwi”.
Opracowanie: Joanna Kubaszczyk.
Tekst z książki „Moja miłość. Duszpasterskie sekrety założyciela Lednicy” wydanej przez Wydawnictwo W drodze.