„Cóż poradzić, tacy są nasi celebryci. Trzeba umieć za nimi nadążyć”.

Używacie określenia „Chłopcy”, ale trudno mi to pogodzić z wiekiem chociażby Józefa… 
s. Tymoteusza:

To są Chłopcy, mimo poważniejszego wieku.

Większość z nich osiąga rozwój na poziomie dziecka w wieku maksymalnie pięciu–sześciu lat. Jest tu kilku takich „intelektualistów”, którzy potrafią złożyć litery, przeczytać prosty tekst, ale intelektualnie nie przekraczają poziomu przedszkolaka. 

Mimo to potrafią być twórczy w komunikacji. Na przykład głuchoniemy Adrian ze względu na poziom swojej niepełnosprawności intelektualnej nie jest w stanie nauczyć się języka migowego, więc posługuje się makatonem, czyli specjalnym systemem gestów i symboli graficznych. Jednak nie na wszystko znajdował w nim odpowiedniki, więc wymyślił własne i to my musieliśmy się nauczyć jego języka! 

Z tym, że muszą mieć ochotę na rozmowę. Pewnego dnia przyjechała telewizja lokalna i poprosili nas, żebyśmy wybrały Chłopców, którzy będą mogli opowiedzieć coś o nowym domu. Zaproponowałyśmy naszą „inteligencję”, czyli tych, z którymi najłatwiej jest się porozumiewać: Mariusza, Andrzeja i Dominika. Wywiady rozpoczęto od Mariusza. Pani redaktor zapytała: „Mariusz, cieszysz się, że będziesz miał nowy dom?”, na co ten rozpłakał się. Wyciągnął ręce w stronę Tymki i zaczął krzyczeć, jakby błagając o wybawienie: „Siostro!!!”.

Kolejny był Andrzej. Na to samo pytanie odpowiedział: „Wyścigi konne!”. Została ostatnia szansa, czyli rozmowa z Dominikiem: „Dominik, cieszysz się, że będziesz miał nowy dom?”. Pada odpowiedź: „Tak”. Co za ulga, pierwsza konstruktywna riposta. Kolejne pytanie: „A będziesz miał tam swój pokój?”. Odpowiedź: „Tak”. Trochę lakonicznie, więc żeby kolejna wypowiedź była dłuższa, pani redaktor zadała otwarte pytanie: „A opowiesz, co będziesz miał w swoim nowym pokoju?”. Na to wyraźnie zniecierpliwiony Dominik skrzyżował ręce, zmarszczył brwi i sypnął: „Pseplasam baldzo, ale to jest jus moja plywatna splawa”.

Dziennikarka była załamana: „Co ja mam dać do materiału?”. Cóż poradzić, tacy są nasi celebryci. Trzeba umieć za nimi nadążyć. Tam za oknem jest teraz Łukasz. Uwielbia koparki, jedną właśnie ciągnie na sznurku, a ma trzydzieści pięć lat. I to jest ich świat. Czy nie jest cudowny?

Jest. Ale też dzięki wam, bo dałyście im dom, poczucie bezpieczeństwa, bycia wśród swoich. Oni tu zawierają przyjaźnie, nie są wykluczeni jako osoby odstające od grupy. Ilu macie w tej chwili mieszkańców?
s. Eliza:

Pięćdziesięciu sześciu, czyli tylu, na ilu jest przygotowany dom. Ostatnio przybyli do nas dwuletni Mikołaj i jedenastoletni Jarek. Pierwszy z nich jest niewidomy. Dopiero kiedy skończy siódmy rok życia, będzie mógł przejść operację wszczepienia soczewek. Przyjechał do nas z pogotowia opiekuńczego. Kiedy się urodził, miał 1,5 promila alkoholu we krwi. Jego rodzicom zostały od razu odebrane prawa rodzicielskie. Jest takim naszym malutkim skarbem i obecnie najmłodszym synkiem. 

Dla Jarka, pomimo że ma tyle lat, Broniszewice są piątym miejscem pobytu. Zrezygnowali z niego rodzice, potem rodzina zastępcza, następnie Dom Dziecka, zrezygnował z niego także dom podobny do naszego, w końcu trafi ł do nas. Na drugi dzień po przyjeździe do Broniszewic zabrałyśmy go na krótką wycieczkę autem. Bardzo się ucieszył (Jarek uwielbia jeździć samochodem i pomimo, że ma ADHD, w samochodzie potrafi siedzieć spokojnie nawet cztery–pięć godzin). Jednak, kiedy tylko wsiadł, natychmiast zapytał: „Siostro, a czy ja tutaj wrócę?”. Łzy stanęły mi w oczach i poczułam jak wzruszenie dławi mnie w gardle. Bez namysłu odpowiedziałam: „Jaruś, tak, wrócisz. To jest twój dom już na zawsze”. I choćby nie wiem co, obietnicy musimy dotrzymać. Co się dzieje w jego dziecięcym sercu, jakie myśli krążą w jego maleńkiej główce, kiedy po raz kolejny musi zacząć życie od nowa, nawiązywać nowe relacje?

Bez mamy i taty…
s. Tymoteusza:

Jaruś jest moim synkiem. Wybrał mnie na swoją mamusię już w pierwszej minucie po przyjeździe do nas i jestem z tego dumna. Kiedy stanęłam w drzwiach, żeby przywitać Jarka i jego opiekunów z poprzedniego domu, on wtulił się we mnie na „dzień dobry” i spytał: „Będziesz moją mamusią?”.

Potrafi też rozbawić do łez. Kiedyś na mszy z biskupem w Kaliszu, kiedy biskup szedł już do ołtarza w mitrze i z pastorałem w ręku, podbiegł do niego, przytulił się i krzyczał: „O! Mikołaj święty!”. Po czym zaczął doskakiwać do czubka pastorału z okrzykami: „Ale masz wielką rózgę!”.

I druga historia, też z Kalisza. Siedzimy kiedyś razem przed spotkaniem: Chłopcy, my i ksiądz. Mieliśmy do omówienia na szybko sprawę przygotowania konferencji o tematyce prolife. Rozmowę tę przerywał nam nieustannie Jarek. Ksiądz poprosił go, żeby przez chwilę nie przeszkadzał, a jak będzie coś ważnego, to żeby podniósł rękę do góry, wtedy będzie mógł coś powiedzieć. Nie minęło pół minuty a chłopiec się zgłasza: „Proszę księdza, mogę prosić o kanapkę, taką z serem topionym?!”. Poproszony nie mógł w tamtej chwili zrobić Jarkowi tej kanapki, bo jeszcze mieliśmy parę rzeczy do uzgodnienia, a czas nas gonił, więc zasugerował, żeby chłopiec poczekał chwilkę, to zaraz pójdą razem do kuchni – i tu trzeba dodać, że Jarek dopiero co wyjechał z domu najedzony, ale uwielbia dużo jeść. A kanapki z serkiem topionym to dla niego prawdziwy rarytas, obok frytek i chipsów – nie minęło może piętnaście sekund, a Jarek znów podnosi rękę i prosi o kanapkę z serkiem topionym. Próbowałyśmy go uciszać, bo ksiądz zaczynał się niecierpliwić. Po kolejnych piętnastu sekundach Jarek jednak znów podnosi rękę i błagalnym tonem wyjęczał: „Proszę księdza, błagam! Chociaż małą skibkę!”.

Fragment książki „Bronki. Siostry od Wykluczonych” wydanej przez Stacja7.pl. Tytuł pochodzi od redakcji Dominikanie.pl.

Książka do nabycia na stronie: domchlopakow.pl