Nowa jakość głoszenia Słowa brała się z kontemplacji, czyli tego, że bracia sami mieli stawać się słowem o Bogu.
Nie każda forma kontemplacji była entuzjastycznie przyjmowana przez pierwszych dominikanów. W Vitae Fratrum zachowało się barwne świadectwo o pewnym nieszczęsnym bracie, który o mało nie stracił wiary z nadmiaru „kontemplacji”! W podobnym tonie Humbert z Romans w niezwykle długim studium dotyczącym formacji kaznodziejów De eruditione Praedicatorum otwarcie narzeka na tych, których, „jedyną pasją jest kontemplacja”. Ludzie ci – mówi – szukają „ukrytego życia w spokoju” albo „oddalonego miejsca do kontemplacji”, a potem „nie chcą odpowiadać na wezwanie do bycia pożytecznym dla innych przez głoszenie kazań”. We wspomnianych wczesnych pismach dominikańskich słowo „kontemplacja” nie ma tego dość ezoterycznego i wysoce mistycznego charakteru, którego nabędzie później, w XVI wieku. Co prawda słowo to może się czasem łączyć z pojęciem rozmyślania lub odosobnienia, ale częściej budzi dużo prostsze i bardziej przyziemne skojarzenia. W rzeczywistości może oznaczać niewiele więcej niż prosty akt modlitewnej uwagi lub modlitewnego studium. (Współcześnie słowa „kontemplacja” używamy zwykle jako podstawowego synonimu modlitwy, co wprowadza dodatkowe zamieszanie).
Oczywiście Humbert z Romans nie ma zamiaru przeciwstawiać życia modlitwy życiu kaznodziejskiemu. „Ponieważ ludzki wysiłek niczego nie może osiągnąć bez pomocy Boga – pisze – dla kaznodziei najważniejszą rzeczą jest odnajdywać schronienie w modlitwie”. Jednakże życie modlitwy i kontemplacji, które zalecali pierwsi dominikanie, przynagla nas – według wyrażenia Humberta – „do wyjścia na otwartą przestrzeń”, czyli do podjęcia zadań kaznodziejstwa.
Dzisiaj może nam się wydawać oczywiste, że w Kościele istnieje zakon oddający się wyłącznie wędrownemu kaznodziejstwu, ale w początkach trzynastego wieku wielu uważało, że podróże pierwszych braci kaznodziejów są „frywolne”. Zwykle postrzegano ich jako grupę nieodpowiedzialnych „włóczęgów”, a posługę głoszenia lekceważono, jak gdyby nie przystawała do godności poważnych zakonników. Występując w ich obronie, dominikański autor Tomasz z Cantimpre czuł się zmuszony zakwestionować tę negatywną ocenę. W pracy poświęconej obronie mendykantów pisał tak:
Bracia moi, nie musicie się wstydzić, że nazywają was włóczęgami czy że nimi jesteście. Znaleźliście się wśród towarzyszy św. Pawła, apostoła narodów […]. Podczas gdy [mnisi] siedzą w swoich klasztorach […], wędrujecie z Pawłem, wypełniając zadanie, jakie wam powierzono. I jestem pełen nadziei, że jeśli cierpicie ucisk na świecie, zachowujecie stale pokój w Chrystusie, tyleż pokoju, a nawet więcej niż ci, którzy przesiadują, zrzędząc w swoim zaciszu”.
Inny dominikanin żyjący w XIII wieku, Stefan z Bourbon, opowiada o pewnym nowicjuszu w zakonie, który znalazł się kiedyś w otoczeniu grupy mnichów. Owi mnisi długo krytykowali zakon dominikański i opowiadając o swoim życiu monastycznym w samych superlatywach, próbowali go przekonać, żeby się do nich przyłączył. Nowicjusz trwał jednak mocno w swoim powołaniu. ‘Zapytał ich, czy Jezus Chrystus, nasz Pan, nie przekazał nam wzoru dobrego życia, który przewyższa wszystkie pozostałe i czy Jego postępowanie nie miało być naszą regułą. Oni odpowiedzieli »Tak«. »A więc – mówił – kiedy czytam, że Jezus Chrystus, Pan nasz, nie był ani białym, ani czarnym mnichem, tylko ubogim kaznodzieją, to bardziej chcę pójść za Nim Jego śladami niż za kimkolwiek innym«”.
Traktat o kaznodziejstwie autorstwa bł. Humberta z Romans jest chyba najbardziej zwartą obroną gromady kaznodziejów św. Dominika – „tego dziwnego nowego zakonu”. Ponieważ w tamtym czasie życie kaznodziejów spotykało się z tak małym zrozumieniem i tak często podlegało atakom, w swoim traktacie Humbert bez cienia wahania przedstawia najmocniejsze argumenty na rzecz powołania kaznodziejskiego. Na przykład ze śmiałością twierdzi, że „ludzie duchowi, którzy są do tego zadania zdolni, powinni przedkładać głoszenie kazań ponad wszelkie inne ćwiczenia duchowe”. Czasami argumenty przytaczane w obronie kaznodziejów są tak żywe, tak niespodziewane i barwne, że na współczesnym czytelniku robią wrażenie nie tylko polemicznych w zamyśle autora, lecz także nieco humorystycznych. Aby zatem podkreślić znaczenie głoszenia w życiu Chrystusa, a jednocześnie odpowiedzieć tym krytykom, którzy skłaniali się do utożsamiania religii wyłącznie z „obecnością na nabożeństwach[…], nawiedzaniem kościołów podczas sprawowania Boskiego Oficjum”, Humbert odważnie oznajmia:
Gdy Chrystus żył na tym świecie, sprawował Mszę Świętą tylko raz, w Wielki Czwartek. Nie przeczytamy o Nim, że kiedykolwiek słuchał spowiedzi; sakramentów sprawował niewiele, a i te rzadko, nie uczestniczył zbyt często w nabożeństwach liturgicznych. Przekonacie się, że jest to prawdą w odniesieniu do wszystkich wymienionych wyżej praktyk, z wyjątkiem modlitwy i głoszenia. A kiedy już rozpoczął przepowiadanie, widzimy, że Ewangelia ukazuje Go jako kogoś, kto całe swoje życie poświęcił głoszeniu, bardziej nawet niż modlitwie.
Nie tylko mnisi mieli trudność z zaakceptowaniem „tego nowego, niesłychanego zakonu”. Kiedy pewna pobożna niewiasta z Lombardii po raz pierwszy spotkała się z braćmi kaznodziejami, była zupełnie wzburzona. Według Geralda de Frachet, „gdy zauważyła, jak byli młodzi i przystojni, i jak ładny był ich habit, wzgardziła nimi, oceniając, że tacy ludzie, wędrując po świecie, nie wytrwają długo w czystości”. Trzeba powiedzieć, że pierwsi dominikanie byli świadomi ryzyka, jakie podejmują. Z samego charakteru ich apostolatu wynikało, że byli bardziej narażeni na pokusy niż ci zakonnicy, którzy pozostawali zamknięci w murach klasztorów. Humbert z Romans mówi otwarcie o „zagrożeniu grzechem” w życiu kaznodziei oraz o „pędzie do niebezpiecznych okazji do grzechu w zapale zdobywania dusz”. Jednakże mimo tego niebezpieczeństw bł. Humbert jest wyraźnie przekonany, że w życiu kaznodziei zdarzają się takie sytuacje, kiedy trzeba podejmować wielkie ryzyko. Wspominając tych, którzy są wezwani do głoszenia Słowa, ale „wycofują się, ponieważ obawiają się grzechów, które w nieunikniony sposób pojawiają się w czynnym życiu kaznodziejów”, pisze: „Czyż nie jest lepiej , że ludzie pracują, nawet jeśli się przy tym trochę ubrudzą, niż gdyby zawsze przebywali w domu czyści” Po takim stwierdzeniu Humbert, ze szczerością sprowadzającą rzeczy na ziemię i zdrowym rozsądkiem równym jego odwadze, dodaje w kolejnym akapicie:
Mądry kaznodzieja po głoszeniu kazań powinien powrócić do samego siebie i uważnie zbadać wszystko, co mu się przydarzyło, tak aby mógł obmyć się z wszelkich doznanych nieczystości i naprawić wszystko, co się zepsuło. Powinien być jak podróżny, który czyści i naprawia swoje buty, gdy dotrze do schroniska, aby później móc lepiej wędrować.
Tekst z książki „Młode wino dominikańskiej duchowości” wydanej przez Wydawnictwo W drodze. Tytuł i lead pochodzą od redakcji Dominikanie.pl.