Jak wygląda dominikańskie duszpasterstwo akademickie w Australii.

Taka sytuacja. Na uniwersyteckim przystanku stoi dominikanin w habicie czekając na busa, który przewozi studentów z jednego na drugi kampus. Wtem podchodzi do niego wyraźnie podekscytowany młody student i pyta z radością, jak gdyby odnalazł Grala:

„Czy ty jesteś Mistrzem Dżedaj?”

Lekko zbity z tropu dominikanin odpowiada z uśmiechem:

„Jeszcze nie. Jestem zakonnikiem… To taki chrześcijański mnich”.

Po czym ów młodzieniec, ewidentnie zawiedziony i nie zainteresowany dalszą rozmową, odchodzi.

Witamy w mentalności świata post-chrześcijańskiego, który poszukuje wartości duchowych, ale wydaje się być znudzony chrześcijaństwem i często obojętny na to co chrześcijaństwo ma do zaoferowania współczesnemu człowiekowi. Brzmi znajomo? To nie Polska, jeszcze nie.

To Australia.

Dominikanin nie kangur

To nie tylko kraj spalonej słońcem ziemi, kangurów i surferów. To także przestrzeń ścierania i przenikania się kultur, duchowości i ideologii. Kraj, który w pewien sposób wciąż w sporej mierze pozostaje krajem misyjnym. Krajem marzeń, możliwości i nieoczekiwanych wyzwań.

Krajobraz tu zdobią niejednokrotnie importowane z innych krajów drzewa i rośliny i tak samo na ulicach miast można spotkać ludzi z każdego zakątka Ziemi, którzy Australię traktują jak swoją nową ojczyznę. I ta różnorodność społeczeństwa przejawia się także w statystykach, kontrastujących wyraźnie z Polską. Około 52% społeczeństwa identyfikuje się jako chrześcijanie, prawie 23% to katolicy, a najbardziej wyraźna i najszybciej rosnąca grupa identyfikuje się jako areligijni – z 22% do 30% społeczeństwa w pięć lat.

I w tak ogólnie zarysowanej rzeczywistości pracuje kilku polskich dominikanów zaangażowanych w życie lokalnego Kościoła jak i pracę duszpasterską na australijskich uczelniach.

Ciśnie się na usta oczywiste pytanie: po co tu polscy dominikanie? Nie było czegoś bliżej Polski? Może i było, ale rodzinie się nie odmawia. Australijski dominikanin, Anthony Fisher OP, arcybiskup Sydney, gdy był jeszcze biskupem diecezji Parramatta (po aborygeńsku znaczy „woda węgorzy”), czyli zachodniej części Sydney, odwiedził polskich dominikanów w Nowym Jorku i Krakowie. Był zainspirowany pracą braci wśród studentów oraz polskim modelem duszpasterstwa dominikańskiego, a także pewnie liczbą studentów na Mszy oraz spotkaniach.

Zaprosił więc polskich dominikanów by stworzyli i poprowadzili tutejsze duszpasterstwo akademickie podobne do polskiego. Było to także pokłosie rady jaką dostał od św. Jana Pawła II: „Chcesz odnowić wiarę w diecezji, to musisz mieć więcej zakonników (religious) niż kangurów”.

Obecnie jest w Sydney trzech braci z Polskiej Prowincji. Oczekują na czwartego śmiałka. Kangurów jest jednak znacznie więcej…

Gdy copy-paste nie działa

Ta sympatyczna historia o początkach pokazuje, że polski model i działalność dominikańskiego duszpasterstwa akademickiego może być towarem eksportowym. Ale nie wszystko da się po prostu skopiować. Próby budowania duszpasterstwa uwidaczniają jak bardzo polski model jest związany ze specyfiką polskiego Kościoła oraz budowaną przez pokolenia „marką dominikańską” w świadomości środowisk akademickich.

Uczciwie mówiąc, jesteśmy więc w momencie dostosowywania polskiego modelu do tutejszych warunków. To wymaga czasu, prób kolejnych metod duszpasterskich, dystansu, żarliwej modlitwy i przede wszystkim cierpliwości. Nic od razu się nie dzieje, nie ma struktur, które można by jakoś modyfikować lub ulepszać, albo tradycji do której można by się odwoływać. Ani Szustaka.

Trzeba wszystko stworzyć od zera. A to wymaga najpierw od duszpasterza zaaklimatyzowania się, zapuszczenia korzeni, rozpoznania specyfiki danej kultury i miejsca, czyli uważnego przypatrywania się, wsłuchiwania, uczenia, budowania kontaktów, znajomości i siatki ludzi do współpracy.

Jako ciekawostkę różnic kulturowych można podać to, że jeżeli będzie zorganizowane spotkanie z arcyciekawą osobą, ale bez darmowego jedzenia, oddźwięk będzie naprawdę mały w porównaniu z przeciętnym spotkaniem ale darmowym jedzeniem. No cóż, w końcu człowiek to nie tylko duch, dusza ale i ciało.

Jeden z braci stwierdził kiedyś, że misje to czyściec duszpasterski. I coś w tym jest na rzeczy. Nie można liczyć na łatwe i szybkie rozwiązania. Na habit spotkania się nie zorganizuje. I chociaż australijscy dominikanie oraz dominikanki też są aktywnie zaangażowani w duszpasterstwo akademickie, to na duchowej mapie Australii dominikanie nie są za bardzo znani, często myleni z paulinami, a czasami nawet z muzułmanami. Albo Assasin Creed…

Wędrowne duszpasterstwo

Kolejną specyfiką Australii, co jest też wyzwaniem dla polskiego modelu, są naprawdę spore odległości między miejscem zamieszkania, pracy, uczelni i kościołem.

Polski model duszpasterstwa, jak zauważył o. Janusz Pyda OP, promieniuje życiem klasztornym. Wszystkie mi znane duszpasterstwa w Polsce, są tworzone przy klasztorze, jak grupy parafialne przy parafii. Można by nawet cały dzień nie opuszczać murów klasztoru i spotkać ogromną ilość ludzi podczas organizowanych spotkań czy indywidualnych rozmów.

Tu się tak nie da. Trzeba jeździć codziennie sporo kilometrów, by spotkać się ze studentami na rozsianych po zachodnim Sydney i oddalonych między sobą kampusach. Do klasztoru wracamy na modlitwę i życie wspólnotowe. Jak dla mnie, to bardzo dominikańskie.

Na uczelniach z kolei, przestrzeń spotkań to część kapelanii międzywyznaniowej (multifaith chaplaincy), w której prowadzimy spotkania według dominikańskiej duchowości: nauka, modlitwa, wspólnota i głoszenie. A wszystko to w otoczeniu spotkań czy plakatów zapraszających do innych wyznań, religii czy też ruchów religijnych. Istny panteon.

Ale takie otoczenie daje równocześnie możliwość wzajemnego poznawania się i budowania u studentów własnej tożsamości religijnej nie poprzez potępianie innych, ale przez pogłębianie świadomości własnej wiary. To też jest bardzo ważnym elementem budowania szacunku i pokoju w społeczeństwie złożonym z emigrantów, różnych kultur i różnych religii. I co ciekawe, istnieje też pewna więź współpracy między liderami różnych religii, a wszystko by wspierać studentów w ich trudnościach i pomagać w rozwoju ludzkim i duchowym.

Oczywiście, różnice też są widoczne, ale nie ma poczucia dzikiej konkurencji.

Przeważająca część studentów nie mieszka na kampusach lecz dojeżdża na wykłady, łączy pracę ze studiami i wraca do swoich środowisk nie integrując się zbytnio. Rośnie ilość kursów i zaliczeń robionych on-line, a więc studenci jeszcze rzadziej pojawiają się na kampusach. Wyraźne wzrasta wśród studentów poczucie izolacji i tendencja do tworzenia hermetycznych grup znajomych.

Dlatego budowanie duszpasterstwa na kampusie ma sens, bo stwarza przestrzeń spotkania dla studentów i pracowników uczelni, oraz sposobność do dzielenia się wiarą jak i pasjami, przemyśleniami i pomysłami. Ponadto, studenci wracając z tych spotkań na kampusie do swoich środowisk niejednokrotnie mocniej angażują się w działalność swoich lokalnych Kościołów, prowadząc grupy młodzieżowe czy angażując się w działalność charytatywną. I pomimo tego, że przy naszym klasztorze nie tętni życie akademickie, to świadomość ubogacania życia diecezji przez związanych z nami studentów, daje poczucie satysfakcji. Bo w końcu po to tutaj jesteśmy.

I tak też odczytujemy potrzebę istnienia naszych duszpasterstw, które nie mają jedynie skupiać się na własnym wzroście, ale włączać studentów w życie diecezji, pośrednio przez bycie zaangażowanym lub liderem w Kościele lokalnym, oraz przez bezpośrednie zaangażowania w wydarzenia diecezjalne, których jest sporo.

Nikt nie myśli o tym, żeby zawojować całą Australię i wszystkich uczynić katolikami. Nie ma pragnień triumfalizmu, ale jest pasja budowania i wspierania kreatywnych mniejszości, których życie motywowane Ewangelią, będzie błogosławieństwem dla diecezji i tego kraju. A tłumaczenie i pogłębianie wiary na kampusach oraz budowanie szerokiej społeczności katolików jest również naszą odpowiedzią na wrastającą tendencję do izolacji. Tendencję starającą się wiarę ignorować, spłaszczać lub sprowadzać na margines życia społecznego, a społeczność rozbijać na grupki fanów poszczególnych duchowości.

Kryzys, czyli szansa

Przy tej okazji, warto też wspomnieć o trudnej, ale niebywale potrzebnej karcie australijskiego Kościoła, jaką jest rozliczenie się ze złem dokonanym przez ludzi, którzy zamiast umacniać i pomagać, wykorzystywali i krzywdzili najbardziej bezbronnych.

Niedawno przez Australię przetoczyła się medialna krytyka Kościoła za duchownych i świeckich pracowników Kościoła, którzy dopuścili się wykorzystywania nieletnich. Zainteresowani mogą poczytać o tym w obszernych relacjach w internecie.

Myśleliśmy, że to będzie także cios dla naszej działalności wśród studentów i wzrostu duszpasterstwa, a stała się rzecz odwrotna. Zwiększyła się ilość osób zapisujących się na listy mailingowe, także wyznawcy innych religii chcieli bez uprzedzeń dowiedzieć się więcej o wierze i życiu Kościoła. Sporo studentów zaczęło się gromadzić wokół naszych stoisk i spotkań na kampusach, żeby wyrazić swoją solidarność i pokazać, że w Kościele jest o wiele więcej dobra.

Krytykowani i wyśmiewani za bycie katolikami, chcieli też bardziej poznać swoją wiarę, umocnić swoją tożsamość opartą na wierze i budować Kościół, który jest wolny od nadużyć, a zaangażowany w naśladowanie Chrystusa. (W tym kontekście ogromnie wzruszające było np. zobaczyć młodego Sikha w turbanie grającego w drużynie pewnego duszpasterstwa podczas corocznych zawodów katolickich duszpasterstw akademickich uniwersytetów w Sydney.)

Ostatnią myślą, jaką chciałbym się podzielić w niniejszym artykule, jest trudne doświadczenie porażek. Bo nie zawsze studenci przychodzą na spotkania. Poczucie porażki i zawodu wprasza się do świadomości. Włącza się sentymentalna płyta z nagraniem „Kiedyś to były spotkania…” albo wyjątkowo razi fecebookowy post sukcesów i dokonań innych duszpasterstw dominikańskich na polskiej ziemi.

Czasami można całą noc łowić, przygotowywać się, i nic nie ułowić. Życie, praca, zaliczenia… wiele jest powodów bezludnych spotkań. I wtedy najlepiej pójść na kawę. Opuścić pokój spotkań i wyjść do ludzi. Uśmiechnąć się, przybić piątkę z biegnącym studentem na egzamin, pobłogosławić zestresowanych, nakarmić papugi… Wtedy często habit działa jako starter rozmów. Nie zawsze głębokich, ale potrzebnych. Na teraz i na przyszłość.

W postchrześcijańskiej rzeczywistości nie wszystko jest stracone. Zmieniają się sposoby, metody i modele duszpasterskie, ale pozostaje ta sama misja. Być wszystkim dla wszystkich, żeby choć niektórych pozyskać dla Chrystusa. I trwać w zaufaniu, że to Bóg nas prowadzi, duszpasterzy i duszpasterstwa. Wyprowadza ze stref komfortu i przypomina, że jesteśmy tylko i aż sługami Ewangelii, Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie.