Czym jest pycha? Jak jej unikać?
Ateizm, powierzchowność, próżność, drwina z innych, zadufanie w sobie. W nich przejawia się pycha.
Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27, 46)
Czwarte słowo z krzyża było zadośćuczynieniem za grzech pychy. Pycha jest nieuporządkowaną miłością wobec swej własnej wspaniałości, czy to ciała, czy umysłu, lub bezprawną przyjemnością, jaką czerpiemy z myślenia, że nie ma lepszych od nas.
Pycha jest rozdętym egoizmem i na niej zło ludzkie wznosi się do odrębnego ośrodka twórczości z dala od Boga; przesadnie podkreśla swą ważność, staje się światem samym w sobie i dla samego siebie. Wszystkie inne grzechy są złymi czynami, lecz pycha wsącza się nawet w dobre uczynki, by je zniszczyć i zabijać. Z tego powodu Pismo Święte mówi: „Duch wyniosły poprzedza upadek” (Prz 16, 18).
Pycha przejawia się w rozmaitych formach: ateizmie, który jest zaprzeczeniem naszej zależności od Boga, naszego Stwórcy i ostatecznego kresu; próżności intelektualnej, która sprawia, że umysł nie chce przyjąć żadnej nauki, gdyż człowiek myśli, że wie wszystko, co wiedzieć można; powierzchowności, która każe osądzać innych po ubraniu, wymowie i rachunku bankowym; snobizmie, który drwi z osób niżej postawionych na znak własnej wyższości („ich status społeczny jest niższy od naszego”), hołdowaniu próżności, które sprawia, że rodzice katoliccy nie posyłają swych dzieci do katolickich uczelni, ponieważ stowarzyszaliby się tam jedynie z dziećmi stolarzy; zadufaniu w sobie, które każe człowiekowi szukać zaszczytów i stanowisk ponad jego możliwości; i przesadnej wrażliwości, która czyni człowieka niezdolnym do poprawy moralnej, gdyż tak niechętnie słucha on o własnych wadach.
To pycha spowodowała upadek Szatana z niebios i upadek człowieka z łaski w grzech. Z powodu swej natury to nadmierne wyniesienie się mogło być uleczone jedynie poprzez uniżenie samego siebie.
Dlatego właśnie Ten, który mógł się urodzić w pałacu nad Tybrem, odpowiednim miejscu dla Majestatu Syna Bożego, postanowił ukazać się ludziom jako dziecko w powijakach narodzone w stajni. W parze z niskością urodzenia szła niskość wykonywanego zawodu – cieśli – w mało znanym miasteczku Nazaret, którego sama nazwa stanowiła powód do przygany między znaczniejszymi. Tak jak dzisiaj są tacy, którzy drwią ze skromnego zatrudnienia, tak i wówczas byli tacy, co kpili sobie: „Czyż nie jest On synem cieśli?” (Mt 13, 55).
Uniżenie towarzyszyło też Jego czynom, ponieważ ani razu nie dokonał cudu w swym własnym imieniu, choćby nawet po to, by zapewnić sobie miejsce, gdzie mógłby głowę złożyć. Dał też przykład uniżenia się, gdy w Wielki Czwartek wieczorem On, który był Panem nieba i ziemi, opasał się prześcieradłem, klęknął i wodą z miski umył poryte zrogowaciałą skórą stopy swych dwunastu apostołów, mówiąc: „Sługa nie jest większy od swego pana ani wysłannik od tego, który go posłał” (J 13, 16). „Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi” (J 13, 14). Wreszcie uniżenie stało się też przykazaniem: „Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3).
Lecz największym uniżeniem się był rodzaj wybranej przez Niego śmierci, ponieważ „uniżył samego siebie, / stawszy się posłusznym aż do śmierci – / i to śmierci krzyżowej” (Flp 2, 8).
Aby zadośćuczynić za fałszywą pychę przodków, odrzuca pociechę Bóstwa; by zadośćuczynić za pychę popularności, pozwala szydzić z siebie, gdy przeklęty wisi na drzewie; za pychę snobizmu ma łotrów za towarzyszy; za pychę bogactwa odmawia Mu się nawet własnego łoża śmierci; za pychę ciała: „Nie było w nim wdzięku”; za pychę wynikającą z posiadania wpływowych przyjaciół zostaje zapomniany nawet przez tych, których uzdrowił; za pychę zrodzoną ze sprawowania władzy staje się słaby i porzucony; za pychę tych, którzy odrzucają Boga i wiarę, wolą Jego jest poczuć się opuszczonym przez Boga. Za egotyzm, fałszywą niezależność i ateizm składa wynagrodzenie, wyrzekając się radości i pociech swej Boskiej Natury. Ponieważ pyszni ludzie zapomnieli o Bogu, pozwala sobie odczuć bezbożność i łamie sobie serce, wydając najsmutniejszy okrzyk: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27, 46). Nawet w oddzieleniu od Boga była między nimi jedność, lecz te słowa opuszczenia zostały wypowiedziane po to, abyśmy my nigdy nie zostali bez pociechy.
Z tego słowa płyną dwa zalecenia: 1) nie hołduj sobie, gdyż Bóg opiera się pysznym; 2) hołduj pokorze, gdyż pokora jest prawdą i ścieżką do prawdziwej wielkości.
Dlaczego w ogóle mielibyśmy być pyszni? Jak przypomina nam św. Paweł: „Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśliś otrzymał, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał?” (1 Kor 4, 7). Jesteśmy dumni ze swego głosu, bogactwa, piękności, talentów? Lecz czymże one są, jeśli nie darami Bożymi, które On mógłby w jednej chwili odebrać?
Z materialnego punktu widzenia jesteśmy warci tak niewiele. Ciało ludzkie zawiera taką ilość żelaza, jaka jest w gwoździu, tyle cukru, ile w dwóch kostkach, tyle tłuszczu, ile w siedmiu kostkach mydła, tyle fosforu, ile w dwóch tysiącach dwustu zapałkach, a magnezu tyle, ile potrzeba do wywołania jednego zdjęcia. Reasumując, skoro pod względem chemicznym ludzkie ciało warte jest nieco mniej niż dwa dolary – „Dlaczego dumnym miałby być śmiertelnik?”.
Lecz pod względem duchowym jesteśmy warci więcej niż cały wszechświat: „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mt 16, 26).
Bóg opiera się pysznym. Faryzeusz, który wychwala swe dobre czyny w przedsionku świątyni, jest potępiony; biedny celnik, który stojąc z tyłu, nazywa siebie grzesznikiem i uderza się w piersi, by błagać o wybaczenie, wraca do domu usprawiedliwiony. Nierządnice i celnicy świadomi swoich grzechów wkraczają do królestwa niebieskiego przed uczonymi w Piśmie i faryzeuszami, którzy świadomi są własnej prawości.
Ojciec Niebieski otrzymuje dziękczynienie za ukrycie swej mądrości przed przekonanymi o własnej mądrości i świadomymi intelektualistami, a ujawnienie jej ludziom prostym: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Łk 10, 21).
Jestem pewien, że każdy, kto miał doświadczenie z ludźmi pysznymi, zaświadczy o prawdziwości tego zdania: gdyby moje własne zbawienie zależało od zbawienia duszy jednego człowieka przekonanego o własnej mądrości i dumnego ze swej uczoności albo od zbawienia duszy stu najbardziej zepsutych moralnie mężczyzn i kobiet z ulicy, powinienem wybrać łatwiejsze zadanie nawrócenia tej setki. Nie ma na świecie nic trudniejszego do przezwycię̨żenia niż pycha intelektualna. Gdyby bitwy miały być prowadzone przy jej użyciu zamiast oręża, nie mógłby się przebić żaden pocisk.
Łatwo to pojąć, jeśli bowiem człowiek sądzi, że wie wszystko, wówczas – tak sobie myśli – nie ma już niczego, czego mógłby się dowiedzieć, nawet od Boga. Jeśli duszę po brzegi wypełnia ego, nie ma miejsca dla Boga. Jeśli naczynie wypełnione jest wodą, nie może być jednocześnie napełniane olejem.
Tak samo jest z duszą. Bóg może dać swą prawdę i życie tylko tym, którzy opróżnili samych siebie. Musimy stworzyć próżnię w naszych sercach, by uczynić miejsce dla łaski. Żyjemy w poczuciu, że robimy więcej, niż istotnie robimy. Weźmy na przykład prostą czynność picia napoju przez słomkę. Mamy błędne mniemanie, że wciągamy napój przez słomkę. A tak nie jest, gdyż ściśle mówiąc, nie ma takiej rzeczy jak ssanie. My jedynie wytwarzamy próżnię; atmosfera wywiera nacisk na ciecz ciężarem równym temu, z jakim ocean naciska na ziemię do głębokości trzydziestu czterech stóp. To właśnie ciśnienie popycha ciecz w górę słomki, gdy wytworzymy próżnię.
Tak samo jest w życiu duchowym. Dobro, którego dokonujemy, nie tyle dzieje się przez nasze własne czyny, ile poprzez duchowe ciśnienie Bożej łaski. Jedyne, co musimy zrobić, to wytworzyć próżnię, uznać się za nic – i natychmiast Bóg wypełni duszę swą mocą i prawdą. Paradoksem apostolstwa jest zatem to, że za im mniejszych się uważamy, tym więcej dobra czynimy. Dopiero gdy Piotr przepracował całą noc i nic nie złowił, nasz Pan napełnił jego łódź cudownym połowem ryb. Im wyższy budynek, tym głębszy fundament; im wspanialsza cnota, tym większa pokora. Z tego powodu jedynymi narzędziami Boga do czynienia dobra na tym świecie są ludzie pokorni; umniejszając się do zera, czynią oni miejsce nieskończoności, natomiast tym, którzy mają się za nieskończonych, Bóg zostawia ich maleńkie zero.
Nawet w świecie znajdujemy naturalną bazę dla pokory. Dopóki jesteśmy mali, wszystko inne wydaje się duże. Chłopiec dosiada kij od miotły, który ma nie więcej niż metr dwadzieścia długości, a jednak dla niego jest to Pegaz przemierzający przestrzeń; słyszy, jak kopyta uderzają w chmury, a on przywiera do „grzywy, w której gwizd wszystkich wiatrów usłyszysz”. Świat jego zamieszkują olbrzymy, ponieważ jest tak nieduży; ołowiani żołnierze są dla niego prawdziwi i toczą prawdziwe bitwy, a czerwień dywanu to krew na polu bitwy. Gdy wyrasta na dużego mężczyznę, olbrzymi się kurczą, konie zmieniają się w kij od miotły, a żołnierze stają się kawałkami pomalowanego ołowiu o zaledwie trzech calach wysokości.
Porządek duchowy wygląda tak samo; dopóki jest w nim Bóg, który jest mądrzejszy od nas, większy niż my i silniejszy, dopóty świat jest domem pełnym cudów. Prawda staje się czymś tak rozległym, że nawet wieczność nie może wysondować jej głębi. Miłość wówczas to coś tak nieprzemijającego, że nawet niebo nie może przyćmić jej uniesień. Dobroć okazuje się tak głęboka, że dziękczynienie jest cały czas na ustach człowieka.
Lecz zapomnij tylko o Bogu, uczyń siebie bogiem, a twoja niewielka uczoność stanie się tytułem do uznania twej wszechwiedzy. Wówczas święci będą dla ciebie „głupcami bez pojęcia”; męczennicy „fanatykami”; osoby religijne „tępakami”; spowiedź „wymysłem księży”; Eucharystia „śladem pogaństwa”; niebo „dziecięcą fantazją”; a prawda „ułudą”. Wspaniale musi być wiedzieć tak wiele, ale okropne musi być przekonanie się na końcu, że naprawdę wie się tak mało.
Drugim pouczeniem, jakie można zaczerpnąć z czwartego słowa z krzyża, jest to, że pokora jest prawdą. Pokora nie jest niedocenianiem swoich talentów, uzdolnień czy możliwości, i nie jest ich przecenianiem. Człowiek, który ma metr osiemdziesiąt wzrostu, nie jest pokorny ani jeśli powie, że ma metr sześćdziesiąt pięć, ani jeśli powie, że ma ponad dwa metry.
Pokora jest prawdą lub rozpoznaniem, że dary są darami, a wady wadami. Pokora to poleganie na Bogu, tak jak pychą jest bycie od Niego niezależnym. To właśnie poczucie niezależności czy bycie bez Boga wydarło z Serca naszego Pana ten żałosny okrzyk opuszczenia: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?”.
Dusza pokorna, świadoma swej zależności od Boga, jest zawsze duszą wdzięczną. Ilu śpiewaków, mówców, muzyków, aktorów, lekarzy, profesorów kiedykolwiek myśli o tym, by podziękować Bogu za szczególne talenty, dzięki którym są wybitni w swoich profesjach? Z dziesięciu trędowatych, którzy zostali oczyszczeni, tylko jeden powrócił, by podziękować. „Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu?” (Łk 17, 17) – prawdopodobnie słowa te odzwierciedlają proporcję niewdzięcznych, którzy nie dziękują, ponieważ nie są pokorni.
Dusze pokorne zawsze będą unikać wychwalania swych dobrych uczynków, a tym samym nie odbiorą im cnót. Samochwalstwo pożera zasługę; a ci, którzy spełnili dobry czyn, aby ludzie ich widzieli, i którzy odtrąbiają swoją lantropię na placach miast, usłyszą pewnego dnia najsmutniejsze ze wszystkich słów wypowiedzianych czy napisanych: „Już odebraliście swoją nagrodę”.
Człowiek pokorny, nawet jeśli w oczach świata jest wielki, będzie oceniał siebie niżej niż inni, ponieważ zawsze będzie podejrzewał, że czyjaś wewnętrzna wielkość może daleko przewyższyć jego nic nieznaczącą zewnętrzną wielkość. Nie będzie się zatem obnosił ze swą przypadkową wyższością przed bliźnimi, gdyż czynienie tego oznaczałoby pokazanie, że nie jest się prawdziwie wielkim. Naprawdę wielcy ludzie są pokorni; zawsze są przystępni, uprzejmi i wyrozumiali.
To mali ludzie muszą zadzierać nosa. Naprawdę bogaty chłopak nie musi nosić dobrych ubrań, by zrobić swą zamożnością wrażenie na kolegach, ale biedny chłopak musi tak czynić, by stworzyć fałszywe wrażenie bogactwa. Tak też jest z tymi, którzy mają puste głowy: wiecznie muszą stwarzać wrażenie, ileż to wiedzą, ile książek przeczytali, jaki uniwersytet ukończyli. Uczony człowiek nie musi nigdy „wydawać się” uczonym, tak jak święty nigdy nie musi wydawać się pobożnym – ale hipokryta owszem.
Fakt, że tak wielu ludzi z powagą przyjmuje zaszczyty, zmienia głos i przyjmuje pozy, udowadnia, że nie powinni oni nigdy dostąpić tych zaszczytów – były dla nich zbyt wielkie. Nie potrafili zasymilować zaszczytów, to raczej zaszczyty ich zasymilowały. Zamiast oni nosić purpurę, purpura ich nosi. Gąbka może wchłonąć pewną ilość wody i nie więcej; charakter może przyjąć pewną liczbę pochwał i nie więcej; punkt nasycenia zostaje osiągnięty, gdy zaszczyt przestaje być częścią człowieka i zaczyna bić w oczy. Prawdziwie wielcy ludzie są jak Filip Neri, który pewnego razu, widząc, jak odprowadzają przestępcę do więzienia, powiedział: „Tu oto, z pominięciem łaski Bożej, idzie Filip Neri”.
Przypuśćmy, że staliśmy się pokorni i oszacowaliśmy wartość innych przynajmniej tak samo, jak własną. Przypuśćmy, że tym, którzy razili nas oszczerczymi strzałami, mówiliśmy: „Ojcze, przebacz”. Przypuśćmy, że gdy inni zaliczali nas do łotrów, braliśmy to za dobrą monetę i mówiliśmy: „Dziś jeszcze, w raju”.
Przypuśćmy, że z osób, które nas zawstydzały przed krewnymi, tak jak Jezusa zawstydzano przed Jego matką, czyniliśmy przyjaciół dla matki naszej w niebie i mówiliśmy: „Oto syn Twój!”. Przypuśćmy, że uniżaliśmy się przed ludźmi stojącymi niżej od nas w godnościach światowych i prosiliśmy ich o podanie napoju: „Pragnę!”.
Przypuśćmy, że staliśmy się uczciwi i zaczęliśmy oceniać swoją wartość zgodnie z prawdą o niej. Jeśli byśmy czynili tak choćby przez godzinę, całkowicie i w sposób rewolucyjny zmienilibyśmy świat. Nie brakuje nam przykładu, ponieważ mamy przed oczami Tego, który poniżył siebie aż do śmierci na krzyżu, który odrzucił boską pociechę, gdyż Moc oblekła się w łachman słabości i Siła przepasała się opuszczeniem; i będąc Bogiem, zdawał się być bez Boga.
Dlaczego to zrobił? Ponieważ ty i ja próbowaliśmy wieść nasze życie bez Boga – być niezależnymi. Wybierając poniżenie krzyża jako zadośćuczynienie za pychę, Chrystus ponownie przypomina nam opowieść o Dawidzie i Goliacie.
Goliat był wielkim olbrzymem, odzianym w stalową zbroję i dzierżącym w ręce potężny miecz. Dawid był pastuszkiem, nie miał obronnej stali, a jego jedyną bronią była laska i parę kamieni z pobliskiego potoku. Goliat zadrwił sobie z niego, mówiąc: „Czyż jestem psem, że przychodzisz do mnie z kijem?” (1 Sm 17, 43). Dawid odparł z pokorą, nie pokładając ufności w swej własnej mocy: „Idę na ciebie w imię Pana…” (1 Sm 17, 45). Wynik jest nam znany. Chłopiec z kamieniem zabił olbrzyma w zbroi i z mieczem.
Zwycięstwo Dawida symbolizowało rzeczywistość Wielkiego Piątku. Goliat to pycha. Nasz Pan to pokorny Dawid, który przychodzi zabić pychę za pomocą laski, czyli krzyża, i pięciu kamieni, czyli pięciu ran. Żadnym innym orężem poza tymi pięcioma ranami i laską krzyża nie odnosi się zwycięstwa nad Goliatem pychy na polu bitwy, jakim jest nasze serce.
Dla osób światowych broń ta zdaje się zupełnie nieprzystosowana do bitwy, niemająca mocy zwyciężania; lecz inaczej jest, jeśli rozumiemy Boży plan od samego początku, a jest on taki: „Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć” (1 Kor 1, 27). Za pomocą krzyża i korony z ciernia Bóg odniósł zwycięstwo.
O skroni w wieńcu cierniowym! O krwawe usta! Kielichu, pełen nędzy człeka!
Nie kochaliśmy Ciebie, a za sprawę
naszą cierpiałeś od wieka do wieka!
Nie wiedzieliśmy, z rozumem w rozterce, że przeszywając twoje, swe mordujem serce. My, cośmy siewem razem i siewcami,
noc, co się jawi, blask, co znika blady,
grot, co przeszywa bok, co się krwią plami, żywot zdradzony, usta pełne zdrady – głębia i księżyc mają spokój błogi,
a my, panowie świata, myśmy sobie wrogi! (…)
Nie, nie! Z nas każdy jest ukrzyżowany!
Ale choć krwawy pot nam z skroni ciecze, zstąpimy z drzewa, zagoimy rany,
zbędziem się gwoździ, zdrowie znajdziem człecze. Hysop nam zbędny w przeświadczeniu Błogiem, że co ludzkie, to boskie, to szczerym jest Bogiem!
Oskar Wilde, Humanitas
Fragment książki Fultona J. Sheena „Siedem grzechów głównych”, która ukazała się w Wydawnictwie W drodze. Tytuł i lead od redakcji Dominikanie.pl.
Cenisz naszą pracę?