Chrystus burzy mury. Nasz też chce zburzyć.

To zdjęcie pochodzi z Betlejem, z muru dziejącego Izrael od Palestyny. To było bardzo trudne doświadczenie. Kiedy kilka lat temu zobaczyłem to graffiti, od razu wiedziałem, że nie skończy się ono w tamtym miejscu. To drzewko rośnie także w naszych sercach.

Jak wiele spodziewany się po tym, co za chwilę powinno się wydarzyć? W większości naszych domów Boże Narodzenie to utarty schemat – Wigilia, Pasterka, pierwszy dzień Świąt, drugi dzień Świąt i tak dalej. Nie chodzi o to, żeby tak nie było. Tylko czy wiemy, po co to robimy? Być może nasze Boże Narodzenie to taka choinka, wokół której postawiliśmy mur, żeby nic niespodziewanego się nie wydarzyło.

Pamiętam, jak jeden z Arabów mieszkający w Palestynie (dodam, że chrześcijanin) mówił o tym, że od trzech lat nie był w Jerozolimie, mimo że ta od Betlejem oddalona jest o 11 kilometrów. Tak samo długo nie widział swojej rodziny, która jest po drugiej stronie muru, ponieważ nie mogą dostać przepustek, by móc się  spotkać. Z jednej strony widać było w nim rozpacz. Z drugiej zaś, był ze swoim losem pogodzony. Nie mógł nic zrobić. Jego świat był inny od naszego. Mimo to, żył podobnie do nas.

Mur między Jerozolimą a Betlejem jest namacalny. Ten, który nosimy w sobie, chociaż nie możemy go dotknąć, niesie ze sobą tyle samo bólu i cierpienia. Godzimy się na nie zachowując status quo. I o ile jakikolwiek ruch owego zrozpaczonego Araba mógłby skończyć się utratą życia, my możemy zaryzykować. Okazać się może, że świat poza murem jest dużo piękniejszy.

Dobrze wiemy, czego w czasie świąt unikać, żeby każdy mógł odegrać swoją rolę w ten sam sposób co rok temu. Podobne uśmiechy, dobrze znane gesty, nawet ubrania te same. Niekoniecznie szczęśliwi czujemy się bezpieczni, bo wiemy jak będzie – nic i nikt nas nie zaskoczy. Ogrodzeni. Odgrodzeni.

Tymczasem Chrystus burzy mury. Nasz też chce zburzyć. Tyko czy to nie jest werteryzm? Należałoby napisać, że nie. To jest wiara. Tylko czy my wierzymy? Jak uwierzyć?

Nawet jeżeli nie uda się całego muru naruszyć od razu, każda szczelina może rozpocząć jego koniec. Słowo, gest, uśmiech, bądź zwykłe nie ocenianie. Gdzieś musi być słaby punkt konstrukcji, którą od lat wzmacnialiśmy. Trochę tak jak w Helmowym Jarze. Tylko, że dobro jest po naszej stronie. To Chrystus jest tym dobrem.

Nie obędzie się bez nadziei. Zadziwiające jak blisko niej jest beznadziejność. Josef Pieper, wybitny tomista, pisał, iż ta wynika z rozpaczy. Jest ona jedną ze skrajności samej cnoty. Drugą wydaje się być zuchwałość, dodawał.

Czy w oczach tego świata nie powinniśmy być bardziej zuchwali niż rozpaczliwi? Przecież nazwiemy narodzone w Betlejem Dziecię Bożym – Chrystusem, naszym Panem i Zbawicielem. Tymczasem, przez mur to niewierzący nazywają nas histerykami, którzy przed wszystkim uciekają.

Odważmy się uwolnić w sobie Święta. To prawda, nie będzie tak jak zawsze. Nie oznacza to, że nie może być lepiej. Chrystus rodzi się jako bezbronny, niewinny, uzależniony od pomocy innych. Lepszej podpowiedzi mieć nie będziemy. Zniewoleni siłą, surowi, samodzielni wysychamy od środka otoczeni tym naszym murem. Jeżeli brakuje nam wody, uczmy się od Niego. Zaprośmy Go. Niech nas nawadnia swoją obecnością.