Recenzja książki „Krupówki warszawskie”.

Ojciec Paweł Krupa jest wspaniałym gawędziarzem. Gadułą też, ale w przypadku dominikanina to bardzo żyzne podglebie dla łaski słowa, więc tylko się cieszyć.

Z ojca gawędziarstwa – nie zapominając o wiedzy a przede wszystkim mądrości – przez kilka lat mogli korzystać wszyscy wierni tłumnie przychodzący na niedzielną mszę o 14.00 na warszawskim Służewie, wówczas nazywaną „krupówką”. Wybrane kazania z tych mszy oraz np. rorat ukazały się właśnie nakładem poznańskiego „W drodze”.

Przejdź do sklepu W drodze

Po lekturze mam wiele przemyśleń, więc żeby nie zalać was nimi bezładnie, potrzebuję jakiegoś schematu porządkującego. „Krupa” zimą się bardzo dobrze kojarzy: z krupną, czyli gęstą i pożywną zupą, krupniczkiem wysokoalkoholowym (jedno i drugie na rozgrzanie) lub klimatem zaśnieżonych Krupówek (wszak rozgrzewanie się ma sens tylko, jeśli się uprzednio zmarzło). Więc będzie akrostych (czy też coś w tym rodzaju).

K jak konstrukcja

I to dwa razy na plus. Książka ma przejrzysty układ treści. Podzielona jest na trzy części: Adwent i Boże Narodzenie, okres zwykły i święci. Te z kolei na mniejsze grupki tematyczne, zaś przy kazaniach na tę samą niedzielę podane zostały rozróżnienia na poszczególne lata (A, B, C).

Drugi plus to konstrukcja retoryczna kazań. Nie będę się rozwlekać, powiem tylko, że kaznodzieja ma genialne wyczucie, kiedy np. wysoki ton potrafi zrównoważyć soczystą anegdotką lub żartem. Świetne zagajenia, lekkość zakończeń. Jestem pod wrażeniem.

R jak repetycje

Powtórzenia rzecz dobra, utrwalają treści. W tej książce jest tych powtórek z figur retorycznych czy wątków nieco, zresztą autor zapowiada je we wstępie. Mnie nie męczyły, ale na wszelki wypadek ostrzegam.

U jak uśmiech

Momentami nie schodził mi z twarzy, co może generować zmarszczki i zakwasy, ale tego typu mogą być. Szczególnie że momentami następował wybuch śmiechu, a i łza spłynęła, więc trochę gimnastyki też było.

P jak przedszkolny influencer

Nawiązuję tu do jednej z anegdot, a dokładnie opowieści o tym, jak szacowny kaznodzieja tak wpłynął na dziecko w wieku przedszkolnym, że to sprowadziło do pionu swoją przedszkolankę. Siostrę zakonną zresztą.

Nie sztuka uwieść elokwencją dorosłych. Odrobina erudycji, klimat wyjątkowości albo niesamowite opowieści – da się. Do dzieci dotrzeć trudniej, a już dotrzeć do nich jedynie słowem i do tego przekonać, to szczyt wyrafinowania. Czy raczej prawdziwości przekazu, bo dzieci są na to wyczulone. Ojciec Krupa wydaje się, że zdał ten egzamin z wynikiem summa cum laude.

Choć dopuszczam, że rzeczona zakonnica była innego zdania.

Ó jak ów

A dokładnie „w owym czasie”, czyli formuła, którą kiedyś w lekcjonarzu zaczynało się każde czytanie z Ewangelii. Ojciec potrafi pokazać, że ów czas, ewangeliczny, jest i naszym czasem. Potrafi przełożyć go na codzienność i pokazać w niej drzwi do wieczności. Bardzo mnie ujęła np. koncepcja końców świata. Nie powiem wam, na czym polega, bo nie chcę spoilerować.

Ale dobra jest.

W jak wybór

Ojciec niczego nie narzuca ani nie wmusza. Zaprasza i częstuje, a to od nas zależy, czy się posilimy i co zrobimy po tym posiłku. Możemy zainspirować się niedźwiadkiem i położyć się dla zawiązania sadełka, możemy też wykorzystać świeżo nabytą energię do zrobienia czegoś twórczego. Dla mnie jednak ważne jest to powracające „zapraszam”.

Szczególnie że pada w wybornym towarzystwie nawiązań do sztuki, poezji, Ojców Kościoła, świętych w tym, jakżeby inaczej, Tomasza z Akwinu. Te opowieści są barwne, dynamiczne, zaryzykowałabym nawet określenie „zmysłowe”. Wiele w nich też anegdot z życia samego kaznodziei, ale czujnik narcyzmu nie wykazał stężeń szkodliwych dla gustu czytelnika.

K jak krótko

Internet zmienił nasz sposób lektury i przyswajania tekstów. I kazania z „Krupówek” pasują do tego nowego porządku rzeczy – są krótkie. Nie ekspresowe, ale nie da się znudzić przed końcem i początkiem następnego.

I jak inspirujące

Z każdego tekstu został mi jakiś obraz i motywuje do przemyśleń, a nawet decyzji. Chyba właśnie ta obrazowość tekstów o. Krupy sprawia, że tak dobrze mi się je pochłania. Moja wyobraźnia ma żer i, pomrukując jak kot nad pełną miską, budzi emocje. A te, raz uruchomione, powracają i utrwalają treści. Chce się iść za tymi słowami.

Jeśli szukacie przyjemnej i inteligentnej lektury duchowej na zimę, a zwłaszcza na Adwent, to gorąco polecam „Krupówki warszawskie”. Udane połączenie erudycji, lekkości słowa, mądrego poczucia humoru i anegdoty. Jedyne, przed czym mogę ostrzec, to ryzyko, że zaczniecie się nawracać pod wpływem tego krupniczka.

Cóż, może to właśnie wasz czas…