15 listopada - św. Alberta Wielkiego. Był mistrzem Tomasza z Akwinu.
Alberta Wielkiego (ok. 1200–1280) można przedstawić krótko: doktor Kościoła, niewątpliwie najbardziej wszechstronny uczony średniowiecza, mistrz św. Tomasza z Akwinu, patron nauk przyrodniczych. Wydany u nas słownik hagiograficzny tak oto przedstawia jego zasługi dla nauki:
„Ogarniał niemal wszystkie dziedziny ówczesnej wiedzy, od mineralogii począwszy, a na teologii życia mistycznego kończąc. Okazał się umysłem otwartym i prekursorskim. Cenił badania eksperymentalne i innych do nich zachęcał, bo sam dzięki nim doszedł do poważnych, jak na owe czasy, wyników. Szanował osiągnięcia innych i dlatego chętnie obcował z pismami myślicieli arabskich i żydowskich.
Elżbieta Wiater i o. Tomasz Rojek OP o Świętym Albercie Wielkim
Szczególnie cenił filozofię Arystotelesa, którą usiłował oczyścić z późniejszych naleciałości. Jakkolwiek sam temperamentem i upodobaniami tkwił dość silnie we wcześniejszych tendencjach umysłowych, to jednak on torował Arystotelesowi drogę do chrześcijańskiej myśli średniowiecza i rozpoczął przyswajanie jego terminologii.
Na potomnych wywarł wpływ ogromny, przy czym nie tylko stanął u kolebki rodzącego się tomizmu, ale także patronował wielkim mistykom znad Renu: Eckhartowi, Taulerowi i Henrykowi Suzo. Jego to za mistrza ma także później wielki Mikołaj Kuzańczyk, a niektórzy podjęli próbę utworzenia szkoły albertyńskiej, którą niekiedy będą przeciwstawiali tomizmowi i która w XV stuleciu znajdzie zwolenników także na młodej uczelni krakowskiej”.
Dzisiaj interesowałyby nas zwłaszcza legendy o Albercie jako przyrodniku i matematyku. Niestety, autorzy legend starali się przede wszystkim wykazywać, że badania przyrodnicze nie muszą świadczyć o pustej ciekawości, bo wszelkie poznawanie prawdy może być służbą Bożą. Najwidoczniej te zainteresowania św. Alberta miały również swoich przeciwników.
Zresztą – jeśli wziąć pod uwagę ogromny rozgłos, jakim cieszył się św. Albert Wielki zarówno za życia, jak po śmierci – legendy o nim są w ogóle ubogie w oryginalne i barwne szczegóły. Stosunkowo najwięcej zapamiętały legendy krótki okres jego pasterzowania na stolicy biskupiej w Ratyzbonie – bo i rzeczywiście biskupstwo Alberta było bardzo nietypowe. Ponadto oryginalna jest legenda, w której próbuje się duchowo interpretować osłabienie pamięci, jakie dotknęło św. Alberta na krótko przed śmiercią.
Poniżej kilka tekstów zaczerpniętych z „Legenda beati Alberti Magni” Rudolfa z Nijmegen oraz z anonimowego rękopisu:
Tłumy studentów na wykładach Mistrza Alberta
Wykłady w Kolonii rozsławiły szeroko jego wiedzę i zdolności nauczycielskie, toteż wysłano go do Paryża2 , aby więcej mógł się udzielać. Tutaj tak znakomicie wykładał Sentencje Mistrza3 , że głębię i precyzję jego myśli podziwiali wszyscy. Dlatego po zdobyciu wymaganych uprawnień otrzymał godność mistrza i chwalebnie wstąpił na katedrę teologii. Odtąd jego wykłady i autorytet nauczycielski stały się tak sławne, że mogłoby się wydawać, iż wszyscy miłośnicy mądrości zbierali się, żeby go słuchać. Wieść niesie, że nigdy nie starczyło krzeseł dla słuchaczy, a szkoła ani żaden inny dom nie mógł ich pomieścić.
Obrońca ludzkiego życia
Na rozkaz Stolicy Apostolskiej sługa Boży Albert, odziany tarczą wiary, poszedł łagodzić nieokrzesanych pogan. W towarzystwie braci i księży, wśród wielu niebezpieczeństw, doszedł od granic Saksonii aż do Polski. W okolicach tych żyli wówczas ludzie zachowujący jeszcze barbarzyńskie obyczaje dawnych Słowian, to znaczy Wenedów i Prusów. Mieli oni zwyczaj zabijania niemowląt, które urodziły się kalekie.
Ponadto nie pozwalali, by dzieci się rodziły, jeśli rodzice nie mogli ich wyżywić. Określali liczbę dzieci i żadnego niemowlęcia, które ją przekraczało, nie zachowywali przy życiu, ale natychmiast je zabijali. Tak samo zabijali starców i ludzi niezdolnych do pracy. Żeby zaś było jeszcze bardziej niegodziwie, synowie, którzy w ten sposób krzywdzili swoich rodziców, sądzili, że oddają im przysługę, jako że przez zadanie śmierci uwalniają ich od cierpień.
Sługa Boży Albert obchodził wioski tego kraju i dokładnie rzecz wyjaśniał, tak że nawet owi synowie pokazywali mu mogiły rodziców, których w ten sposób zabijali. On płakał nad tak wielką ludzką bezbożnością i z całą mocą ją potępiał.
Pokuta za naruszenie ubóstwa
Kiedy został wybrany prowincjałem, zajął się nie tyle rządami, co stał się doskonałym naśladowcą dawnych ojców w ubieganiu się o sprawiedliwość i prawość ducha oraz zakonną gorliwość. Przewodniczył trzem kapitułom prowincjalnym; mianowicie w Ratyzbonie, Erfurcie oraz Trewirze. Na tej ostatniej nakazał przeorowi z Minden za pokutę pięć dni pościć o chlebie i wodzie, odprawić pięć mszy i przyjąć trzy dyscypliny, dlatego że wbrew zakonnemu ubóstwu przyjechał na kapitułę na koniu.
Sam był tak ubogi i pokorny, że klasztory swojego zakonu rozproszone po całych Niemczech wizytował pieszo i bez pieniędzy, o żebranym chlebie: do tego stopnia ubiegał się o doskonałość apostołów. Zakonnych zasad braci głosicieli przestrzegał najściślej i chciał, aby inni ich przestrzegali.
Biskup w chłopskich butach
Gardził wszelkimi ziemskimi godnościami, a dla mitry i pastorału miał tyle samo szacunku co dla torby i kija. Kochał tylko Chrystusa i Jego sprawiedliwość, toteż wszyscy, którzy go znali wówczas, kiedy został porwany na biskupstwo, wątpili, żeby tego świętego męża, pełnego pokory i wyzutego z siebie, można było zmusić do przyjęcia tej godności. Nie mógł jednak uniknąć ostatecznej decyzji papieża, bo kiedy gorąco prosił i wskazywał, że się do tego nie nadaje, Apostolski Ojciec odpowiedział: „Nie szukaj pretekstów, synu, bo nie wypada ci kłamać. Przypomnij sobie powiedzenie: Bałwochwalstwem jest słuchać samego siebie, a uległym nie chce być fałszywy prorok…”.
Przyozdobiony w biskupstwo, jako pasterz Kościoła i ludu Bożego, w całości zachowywał śluby zakonne i w ten sposób przyozdobił dodatkowo godność biskupią. Podobnie jak biskup Tours, św. Marcin, w miarę możliwości zachowywał dotychczasową pokorę i ubóstwo4 . Nie wstydził się, zwyczajem prostych zakonników, nosić chłopskiego obuwia, tak że od własnego ludu otrzymał przydomek: „biskup w buciorach”.
Był oddany służbie Bożej i ciągle rozważał Boże prawo, toteż nie zwracał uwagi na zewnętrzne honory. Nie używał też honorowego orszaku jeźdźców, jak to było w zwyczaju biskupów niemieckich i czego – jako bogate miasto – życzyła sobie Ratyzbona. Wolał wizytować diecezję w skromnym towarzystwie, niekiedy pieszo, a jak wieść niesie – czasem osobiście dźwigał swój strój pontyfikalny oraz książki. Z dochodów kościelnych brał tylko tyle, ile potrzeba było na wyżywienie swoich współpracowników, resztę zaś – jako należącą do ubogich – kazał rozdawać ubogim.
Rzucił biskupstwo jak rozżarzony węgiel
Upłynęły trzy lata od czasu, jak sternik Pański, Albert, zaczął chwalebnie kierować Kościołem w Ratyzbonie. Wielu z jego otoczenia z trudem znosiło jego święte i pokorne życie, tak było sprzeczne z ich przyzwyczajeniami. Zaczęli więc go spotwarzać i krzywdząco obmawiać.
Przyczyna tego była prosta. Czytaj Pisma, to zauważysz, że złożona w ofierze owieczka budziła wstręt Egipcjan. Tak jak smutni nie lubią wesołego, a dowcipnisie smutnego, podobnie ludzie podstępni nienawidzą tego, który jest sprawiedliwy i prostolinijny. Kiedy więc znakomity pasterz zauważył, że wśród Bawarów niewiele może dokonać, ogarnęło go wielkie znużenie. Starannie rozważył złożoność i trudności w rządzeniu niemieckimi Kościołami, uświadomił sobie, jak trudno tu uniknąć obrazy Boga lub ludzi, i postanowił zrezygnować z biskupstwa. Święci bowiem potrafi ą, tak jak Chrystus, unikać z pokorą godności oraz z rozwagą wycofać się z tych, które już osiągnęli.
Zasługa błogosławionego Alberta nie jest mniejsza niż innych świętych ojców, takich jak Celestyn V, który zrzekł się tiary papieskiej, albo biskup Walery z Hippony, który postarał się o następcę w osobie św. Augustyna. Choć był Albert człowiekiem wielkiej świętości, przecież znał swoją ułomność i obawiał się, że nie potrafi dopilnować, aby zbójcy nie żywili się krzywdą owczarni. Wolał zresztą zajmować się nauką w zakonie dominikańskim, z którego został wzięty, bo to Kościołowi przyniosło więcej owoców niż dźwiganie biskupstwa, do którego przymusił go Urban IV. Zgodził się na to Klemens IV, następca Urbana, i Albert jakoby z napiętego łuku zeskoczył ze swego biskupstwa i spiesznie wrócił do ubóstwa i pokory swojego zakonu.
Piękne świadectwo na ten temat złożył w swojej kronice brat Bernard de Castris: „Brat Albert został zmuszony do przyjęcia biskupstwa w Ratyzbonie, ale rychło rzucił je, tak jakby było ono parzącym ręce rozżarzonym węglem, i wrócił do ubóstwa swojego zakonu”.
Ostatni wykład Mistrza Alberta
Sławny ojciec Albert, już przygnieciony starością, prowadził swoje zwykłe wykłady w klasztorze w Kolonii i miał bardzo wielu słuchaczy. Pewnego razu, kiedy badał i przytaczał jakieś uzasadnienia, zaczęła go zawodzić pamięć. Chwilę pomilczał, wreszcie ku zdumieniu wszystkich, wzmocniony Duchem Świętym, tak się odezwał:
„Powiem wam, moi drodzy, coś nowego i starego zarazem. Kiedy w swojej młodości miałem już pierwsze osiągnięcia w nauce, za wezwaniem Chwalebnej Dziewicy, prowadzony przez Ducha Świętego, wstąpiłem do Zakonu Kaznodziejskiego. Chwalebna Dziewica napomniała mnie, abym się wiernie przykładał do studiów; toteż w miarę sił starałem się zarówno dobrze studiować, jak dobrze się modlić. Czego zaś nie mogłem poznać z książek, często osiągałem w czasie modlitwy.
Kiedyś gorąco modliłem się do Naszej Pani i serdecznie ją błagałem, aby oświeciła mnie światłem Bożej mądrości oraz umocniła moje serce w wierze i zachowała je nienaruszonym, abym zajmując się filozofią, nigdy nie odstąpił od prawdziwej wiary. Ona wysłuchała mnie i tak mnie pocieszyła: »Albercie, czuj się bezpiecznie i nie opuszczaj się w cnotach ani w nauce, gdyż Bóg twą wiedzę zachowa od błędu, tak aby przyczyniała się dla dobra Kościoła. Abyś zaś nigdy nie zachwiał się w wierze, oto pod koniec twych dni zapomnisz o kłamstwach i sofistycznych sztuczkach filozofów, a twoja wiara katolicka stanie się niewinna i czysta jak u dziecka. Potem zaś powędrujesz do Pana. Znakiem zaś, że to na ciebie przyjdzie, będzie to, iż utrata pamięci spotka cię na publicznym wykładzie«.
Teraz więc, bracia moi, wiem i poznaję po tym, co się przed chwilą stało, że nadchodzi mój czas i zbliża się kres mojego życia. Dlatego wyznaję przed wami publicznie i stanowczo, że wierzę we wszystkie i poszczególne artykuły wiary chrześcijańskiej, oraz pobożnie proszę, aby w odpowiednim czasie udzielono mi kościelnych sakramentów. Jeśli zaś zdarzyło mi się powiedzieć lub napisać coś przeciwnego wierze katolickiej, odmawiam temu wszelkiej wagi i znaczenia”.
Po czym zakończył wykład i płacząc oraz żegnając się rzewnie ze wszystkimi, zstąpił z katedry. Odtąd cała wiedza filozoficzna zniknęła z jego pamięci, pamiętał zaś nadal tekst Biblii oraz mądrość Bożą.
Fragment książki „Legendy dominikańskie”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa „W drodze”.