Inaczej mówienie będzie paplaniną.
Wczesnochrześcijańscy mnisi uznawali milczenie za najważniejszą duchową drogę. Jednak to właśnie do tych pogrążonych w milczeniu mnichów przyjeżdżali liczni ludzie z samego Rzymu i ze wszystkich prowincji ówczesnego cesarstwa rzymskiego, by słuchać słowa. Mnisi często wzbraniali się przed dawaniem nauk – przede wszystkim wtedy, gdy zauważali, że ludzie przybywają do nich tylko z czystej ciekawości.
Postępuj zgodnie z tym, co usłyszałeś
Do abby Teodora z Ferme przyszedł kiedyś pewien brat, by posłuchać jego słowa. Jednak abba milczał trzy dni, aż wreszcie brat odszedł smutny. Kiedy jego uczniowie czynili mu zarzuty, odpowiedział: „Zaiste dlatego z nim nie mówiłem, że to handlarz: chce się potem popisywać cudzymi słowami”. Warunkiem, by mnisi zechcieli udzielić komuś nauki, była gotowość słuchacza do postępowania zgodnie z usłyszanymi słowami.
Przejdź do sklepu Wydawnictwa W Drodze
Tak mówił abba Feliks do ludzi, którzy chcieli od niego usłyszeć słowo: „Teraz już nie ma słowa. Kiedy bracia pytali starców i spełniali to, co im mówiono, Bóg pouczał starców, jak mają mówić. Ale teraz, kiedy pytają, ale nie spełniają tego, co słyszą, Bóg odebrał starcom łaskę słowa: i nie wiedzą, co powiedzieć, bo nie ma już wykonawców”.
Przyczyna, dla której ojcowie wzbraniali się przed wypowiadaniem nauki, leży w samym Bogu. On bowiem nie udziela im słowa wtedy, kiedy przychodzą do nich tylko tacy ludzie, którym brak gotowości do postępowania zgodnie ze słowem wypowiedzianym przez mnichów. Słowa dla samych słów są dla ojców pozbawione wartości. Słowo ma znaczenie tylko wtedy, kiedy zostanie wypełnione. Mnisi stosowali się ściśle do nauk Jezusa: „Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale” (Mt 7,24).
Ten, kto nie jest gotowy wypełniać słów, które słyszy, jest dla mnichów człowiekiem pysznym. Taki chciałby się tylko przechwalać naukami, które usłyszał. Nie pragnie ich jednak wypełniać.
Żeby coś powiedzieć, trzeba pomilczeć
Mnisi milczeli. Ich słowa rodziły się z milczenia. Były darem od Boga. Mnisi nie wykorzystywali ciszy, by potem móc lepiej przemawiać. Chcieli w milczeniu spotkać Boga. Jednak wspierali się wzajemnie na drodze do Niego, a do tego potrzebowali słowa. Słowo było darem z nieba. Nie pozyskiwali go w wyniku własnych przemyśleń. Właśnie dlatego że słowa pochodziły z milczenia i od Boga, miały szczególny ciężar.
Są ludzie, którzy wciąż muszą mówić. Nie mogą wytrzymać nawet chwilowej ciszy, a słowa płyną z nich nieprzerwanym potokiem. Te jednak nie mają żadnej wartości, są bowiem czczą gadaniną. Służą tylko temu, by zagłuszyć milczenie i uniknąć ciszy.
Ten, kto ma coś do powiedzenia, musi najpierw wejść w stan milczenia. W ciszy może osądzić, które słowa są warte tego, by je wypowiedzieć, a które powinny raczej zostać przemilczane. Kładzie słowa na wadze. Nie papla po prostu bez opamiętania, lecz wypowiada zdania, które coś znaczą, które podnoszą na duchu, które wskazują drogę, które wyrażają jakąś tajemnicę, które rozpalają wyobraźnię.
Milczenie i mówienie mają jeszcze inny sens. Czasami milczymy, ponieważ nie mamy nic do powiedzenia i ponieważ nie przychodzą nam do głowy odpowiednie słowa, takie, które miałyby jakieś znaczenie. Właśnie ludzie, którzy wiele muszą mówić – duszpasterze, terapeuci, politycy, lekarze – odczuwają, że czasami nie wiedzą, co powiedzieć.
Jak unikać pustosłowia, komunałów
Wielu nauczyło się tuszować to wewnętrzne milczenie. Stoją pod presją konieczności, by mimo wszystko coś powiedzieć. Media żądają od polityka, by od razu wypowiadał swoje zdanie na temat tego czy innego zagadnienia. Przyparty do muru, nie ma on nawet czasu zebrać myśli i zastanowić się nad tym, co mógłby sensownie odpowiedzieć. Kaznodzieje czują, że w pewnym momencie brakuje im słów, by wyrazić wiarę w taki sposób, który odpowiadałby ich kondycji. Mimo to uważają, że muszą coś powiedzieć. Wtedy jednak słowa są puste.
Terapeucie na przykład w rozmowie z pacjentem może nie przyjść nic sensownego do głowy, może w danej chwili nie wiedzieć, co należałoby powiedzieć na temat problemu czy ogromu cierpienia chorego. Niektórzy uciekają się wtedy do psychologicznych teorii, by zatuszować brak własnej opinii.
Jednak zarówno duszpasterzowi czy terapeucie, jak i politykowi nie zaszkodziłoby wcale odczekać chwilę, stanąć wobec własnego milczenia, po prostu wytrzymać to, że na ten czy inny temat nie ma się nic do powiedzenia albo że chwilowo nie ma nic do powiedzenia. Byłoby to prawdziwsze, bardziej szczere. Pozwoliłoby to uniknąć pustosłowia i uchronić się przed wypowiadaniem komunałów, które coraz bardziej banalizują nasz język.
Byłoby dobrze wytrzymać powstałą ciszę i odczekać, aż z milczenia narodzą się nowe słowa. Niektórzy pisarze potrzebują takich okresów milczenia, aby mogły pojawić się nowe idee, które dzięki ich utworom popłyną do ludzi. Hugo von Hofmannsthal potwierdza tę opinię: „Człowiek staje się bardziej wymowny i mocny w słowie, kiedy wychodzi z głębokiej samotności”. Tym określeniem można także wytłumaczyć siłę słów Paula Celana, który uciekał często w samotność i ciszę po to, by mogły narodzić się w nim nowe słowa.
Słowa, które narodziły się z milczenia, nigdy nie próbują pouczać czy moralizować. Mogą jednak na wskroś poruszać. Mogą urzekać tak jak słowa Jezusa, którymi często budził ludzi, wyrywał ich z otępienia. Jezus niejako zdejmował łuski, które mieli na oczach, by mogli je szeroko otworzyć. I ujrzeć wreszcie ludzi oraz realia życia takimi, jakimi są w rzeczywistości.
Wystrzegaj się prawienia morałów
Jezus nie prawił morałów. Jego słowa były wyzwaniem. Miały prowokować, ale także budzić do nowego życia. Moralizowanie wyzwala w słuchaczach zawsze poczucie winy i wyrzuty sumienia, a wywoływanie ich to najczęściej subtelna forma przemocy lub wywierania presji. Jest tak, ponieważ nikt nie może tak do końca odgrodzić się od poczucia winy. Nigdy nie mamy całkowicie czystego sumienia. Każdy nosi w sobie przekonanie, że nie wszystko jest w nim w porządku. Każdy przeczuwa, że to i owo mógłby zrobić lepiej. Jednak wzbudzanie w człowieku poczucia winy nie zmienia go.
Nieczyste sumienie wywołuje moralnego kaca – dyskomfort, który rzadko prowadzi człowieka ku przemianie. Nieczyste sumienie nierzadko pozbawia nas siły, by coś w sobie zmienić. Moralizatorskie kazania mają często posmak czegoś niebezpiecznego. Niosą bowiem w sobie przesłanie o omnipotencji głosiciela nauk – kaznodzieja wszystko wie najlepiej. Ten, kto w taki sposób buduje język homilii, wywyższa się. Robi wrażenie, jakoby wszystko, czego żąda od innych, sam wypełniał i temu wszystkiemu potrafi ł sprostać.
Jednak o takich moralistach wspominał Jezus, gdy dawał przykład uczonych w Piśmie i faryzeuszy: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi” (Mt 23,3–7).
W tekście greckim występuje słowo legousini, które znaczy tyle, co „oni twierdzą”, „oni uzasadniają”. Argumenty faryzeuszy są skierowane do innych ludzi. Oni sami jednak nie stosują się do przestróg przez siebie wypowiadanych, trzymają się z dala od własnych uzasadnień, nie odnoszą ich do siebie. Adresują je do innych. Nie zadają sobie trudu, aby tak wyłożyć prawo, żeby nie było dla człowieka niepotrzebnym ciężarem. Ich moralizatorski ton służy raczej wywieraniu presji, stosowaniu przemocy intelektualnej czy ucisku, co w konsekwencji spełnia tylko jedno zadanie – wywyższanie się ponad innych. Jednak taki język nie jest w żadnej mierze językiem dialogu, nie jest też językiem pochodzącym z milczenia.
Polub ciszę. Nie uciekaj od milczenia
To, co potrafi zdziałać słowo pochodzące z milczenia, pokazuje bardzo dobitnie pierwszy akapit Biblii mówiący o akcie stworzenia. Na początku stworzenia była cisza. Cisza nie miała struktury. Wszystko było bezładne i puste. „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami” (Rdz 1,1–2). W tę ciszę Bóg wypowiedział słowo: „Wtedy Bóg rzekł: »Niechaj się stanie światłość!« I stała się światłość. Bóg widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności. I nazwał Bóg światłość dniem, a ciemność nazwał nocą” (Rdz 1,3–5). Słowo ukształtowało ciszę i ją uformowało. I słowo przyniosło światło.
Są pewne słowa pierwotne, prasłowa, które nie niszczą ciszy, lecz wzmacniają jej przekaz. Są też słowa, które pochodzą z ciszy i czynią ją słyszalną dla ucha. Słowo, które pochodzi z ciszy, prowadzi nas do niej z powrotem. Nie przerywa ciszy, lecz ją pogłębia. Jest pogłosem ciszy.
Istnieją ludzie, których słowa nie przerywają ciszy. Istnieją też i tacy, którzy na zewnątrz wcale nie mówią wiele, a jednak wyczuwamy u nich jakiś wewnętrzny niepokój. Ten, kto mówi z wewnętrznej duchowej ciszy, waży słowa. Nie używa słów, by uciec od milczenia. Mówi słowa wtedy, gdy Duch Boży mu nakazuje. Poza tym milczy. Nie znajduje się pod presją konieczności ciągłego mówienia.
Kiedy prowadzę seminaria milczenia, doświadczam tego, jak uczestnicy często przyjmują jako dobrodziejstwo fakt, że mogą milczeć podczas posiłków. Wtedy czują, jak często mówią tylko po to, by coś powiedzieć, jakby w obawie przed kłopotliwą ciszą. Mówią niekiedy, by przełamać niekomfortową dla siebie atmosferę milczenia. Lecz kiedy mogą wszyscy wspólnie milczeć, powstaje między nimi głęboka duchowa łączność. Wtedy cisza nie niepokoi. Kiedy potem pod koniec kursu ludzie znów zaczynają ze sobą rozmawiać, czują się w tych kilku wyrażonych słowach bardziej ze sobą związani, niż gdyby cały ten czas ze sobą przegadali.
Liturgia pierwszej niedzieli adwentu przywołuje w śpiewie na wejście słowa z Księgi Mądrości i odnosi je do wydarzenia, kiedy Bóg stał się człowiekiem w Jezusie Chrystusie: „Gdy głęboka cisza zalegała wszystko, a noc w swoim biegu dosięgała połowy,_ wszechmocne Twe słowo z nieba, z królewskiej stolicy, jak miecz ostry niosąc Twój nieodwołalny rozkaz, jak srogi wojownik runęło pośrodku zatraconej ziemi” (Mdr 18,14–15). Słowo, które stało się ciałem w_ Jezusie, przyszło z głębokiego milczenia Boga.
Mistyk Jan od Krzyża interpretuje ten fragment tak: słowo, które Bóg na zawsze wypowiada w wiecznej ciszy, musi być wysłuchane przez człowieka również w milczeniu. Potrzebna jest cisza, by usłyszeć słowo Boga i przyjąć je w głębi serca. Wtedy też słowo to będzie tym, które żywi. Wtedy też spełni się słowo Jezusa, słowo, które wypowiedział podczas kuszenia przez Szatana, a które pochodzi z Księgi Powtórzonego Prawa: „Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4,4).
Dziś tęsknimy za słowami, które są jak pokarm, za słowami, które nas żywią. Znamy przecież takie słowa, które poruszają nas do głębi i które towarzyszą nam w niektórych trudnych chwilach. Są naprawdę czymś na podobieństwo pokarmu dla duszy.
Fragment książki Anselma Grüna „Waga słów – siła milczenia. Czyli nowa kultura rozmowy”, wydanej przez oficynę „W drodze”. Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji Dominikanie.pl.