Obyś ich nie usłyszał w swoim kościele
Podobno każdy kaznodzieja mówi w swoim życiu tylko jedno kazanie – choć w wielu wariantach. Może to być oczywiście zjawisko bardzo dobre, zwłaszcza gdy świadczy o dogłębnym przeżyciu i doświadczeniu przez kaznodzieję jakiejś prawdy wiary, czy tajemnicy zbawienia.
Ale mówienie ciągle tego samego może też być zjawiskiem złym, zwłaszcza gdy kaznodzieja powtarza ciągle te same utarte hasła nie dlatego, że widzi ich głębię, ale dlatego, że po pierwsze: nic nie widzi, po drugie: że się nie przygotował i po prostu bez zastanowienia powtarza zbitki słowne adekwatne do danej liturgicznej okazji. Czeka nas rozpoczęcie Adwentu – wymarzona okazja do pobożnego słuchania zbitek słownych, które mogą nic dla nas ani dla kaznodziei nie znaczyć.
Ulubionym stwierdzeniem adwentowych kaznodziejów, jest prawdziwe skądinąd zdanie: „Adwent jest czasem radosnego oczekiwania na przyjście Pana”. Problem polega tylko na tym, że zdanie to jest relatywne, podobnie jak zdanie: „Deszcz pada”.
Zdanie „Deszcz pada” jest zrelatywizowane w stosunku do czasu i miejsca. U mnie w New Haven nie pada, a w Krakowie pada – i to śnieg z deszczem. Zdanie: „Adwent jest czasem radosnego oczekiwania na przyjście Pana” jest zrelatywizowane nie tyle do czasu i miejsca, co do osoby, do której się odnosi.
Przyjrzyjmy się, co z tym zdaniem robią zazwyczaj kaznodzieje.
1) Adwent jest czasem radosnego oczekiwania w przeciwieństwie do Wielkiego Postu, który jest czasem smutnego oczekiwania.
No niby racja, ale tak sobie myślę, że dla jednych Adwent był i jest czasem radosnego oczekiwania, a dla innych bardzo smutnego, a jeszcze dla innych bolesnego i radosnego jednocześnie. Taki Herod zapewne nie oczekiwał radośnie na narodzenie Mesjasza. Ale Symeon już tak.
Jestem pewien, że w każdym z nas – jeśli przeżywamy Adwent na poważnie – jest trochę radosnego oczekiwania takiego jak u Symeona i trochę strachu, jak u Heroda. Jeśli rzeczywiście wiemy, co oznacza przyjście Mesjasza, to jednak możemy się troszkę zasmucić, że trzeba się teraz bardziej nawrócić z tych naszych ulubionych grzechów, oddać trochę swojej władzy i woli Panu Bogu. Nie ma wyjścia, trzeba też się dostać pod szorstką rękę Jana Chrzciciela, aby wyprostował w nas ścieżki dla Pana. Dobre to bardzo, ale strasznie nieprzyjemne i trochę burzy ten obraz sielankowego Adwentu.
Czy Adwent będzie dla nas radosny czy smutny, czy wypełniony Herodowym strachem zależy od nas. Jedni się cieszą na przyjście Pana, inni z tego smucą, a większość z nas tak kompletnie w ogóle się całą sprawą nie przejmuje, że nie ma o czym mówić.
2) Ponieważ Adwent jest czasem radosnego oczekiwania nie chodzi w nim o wyrzeczenia, a już na pewno nie o tak infantylne, jak odmawianie sobie słodyczy.
Tego typu rady są już tak bardzo głupie, że aż grzeszne. Po pierwsze, wyrzeczenia nie dzielą się na „infantylne” i dorosłe tylko na konkretne i niekonkretne, zrealizowane i niezrealizowane. Jeśli komuś abstynencja od słodyczy nie przychodzi łatwo – cudo. Ale nawet jeśli jakieś wyrzeczenie przychodzi Wam łatwo – gwarantuję, że skoro tylko podejmiecie je na dłuższy czas, będzie przynajmniej jedna taka sytuacja, kiedy będzie się bardzo trudno z niego wywiązać.
Poza tym, tak sztandarowe postaci Adwentu jak Jan Chrzciciel czy Prorokini Anna jednak kojarzą nam się z pewnymi wyrzeczeniami w swojej praktyce wiary – a przecież dla nich oczekiwanie na Mesjasza było bardzo radosne. Wyrzeczenia – dziecinne, nie dziecinne, wszystko jedno, byle konkretne – są integralną i ważną częścią Adwentu.
To, że Adwent jest czasem radosnego oczekiwania nie oznacza, że jest czasem głupio-beztroskiego oczekiwania. A mam wrażenie, że teologia adwentowej duchowości, która leje się czasami z ambon szerokim strumieniem nawołuje nas do tego, abyśmy radość Adwentu zamienili w beztroskę nieświadomości naszych grzechów. Problem polega na tym, że jeżeli Adwent przeżyjemy tak właśnie, to nigdy nie poczujemy potrzeby i konieczności przyjścia Mesjasza. Nigdy więc nie odczujemy ulgi i radości w związku z jego przyjściem.
3) Adwent to czas przygotowania na Święta.
Powiedzmy sobie szczerze – Adwent zazwyczaj jest dla nas nie tyle czasem oczekiwania na przyjście Pana, co czasem oczekiwania na Święta Bożego Narodzenia. W naszej zaś schizofrenicznej duchowości bardzo często potrafimy jedno od drugiego oddzielić.
Trzeba sobie zadać pytanie po zakończeniu Adwentu: „Czy wysiłek duchowy i zaangażowanie jaki podjąłem oczekując na przyjście Pana przez te cztery tygodnie był porównywalny z wysiłkiem jaki włożyłem w przygotowanie się do Świąt (wiecie o czym mówię: prezenty, sprzątanie, zakupy, jedzenie etc.)? Czy spowiedź przed Świętami była równie solidnie przygotowana jak wigilijny stół?
4) Co robić w Adwencie? Czytać książki, słuchać kazań, szukać prezentów.
Oczekiwanie sprawia, że albo robimy rzeczy, których nigdy byśmy nie zrobili, gdybyśmy nie czekali, albo robimy je inaczej, niż gdybyśmy nie czekali.
Siedzę i czekam na pociąg. Czytam jednocześnie książkę. Jeśli ktoś przyjdzie i spyta: „Co robisz?” Odpowiem jednak: „Czekam na pociąg”. Czytanie książki podporządkowane oczekiwaniu. Gdybym nie czekał, albo bym jej nie czytał, albo czytałbym inaczej, wygodnie, w fotelu.
Tak samo jest z czekaniem na Pana. Ono musi sprawiać, że podejmujemy jakieś działanie albo dokonujemy go inaczej. Czy w środku Adwentu, kiedy spytam sam siebie: „Co robię?” będę mógł zgodnie z prawdą odpowiedzieć: „Czekam na przyjście Pana” i dlatego robię takie i takie rzeczy w taki i taki sposób? Czy rzeczywiście czekanie na Pana wyryje swoje piętno na wszystkim co robię?
5) Adwentowe czekanie polega tylko na odliczaniu dni do Świąt.
Czekać, to znaczy szczególnie uważnie zwracać uwagę na czas, liczyć czas bardzo starannie. W ludzkim doświadczeniu czekania mówimy, że czas nam się dłuży. Czas mi się dłuży, gdy czekam na pociąg. Nie ma takiej możliwości, żeby godzinka uleciała na dworcu niezauważona. Czekanie sprawia, że zaczynamy dostrzegać czas.
W Adwencie jest tak samo. Sztuka Adwentu, to sztuka liczenia czasu – za pomocą kalendarza z czekoladkami, wieńca adwentowego ze świecami, ilości Rorat, które już za nami i jeszcze przed nami. Adwent to koncentracja na czasie.
A trzeba pamiętać, że Adwent jest też czasem oczekiwania na Paruzję – powtórne przyjście Pana. Takie proste pytanie: czy rzeczywiście chciałbym się spotkać z Chrystusem przychodzącym sądzić żywych i umarłych już dziś? Czy moje życie jest posprzątane? Jak szybko dałbym radę się spakować na drogę do wieczności?
Czy Adwent będzie dla nas czasem radosnego oczekiwanie na przyjście Pana, czy też beztroskiego spędzania czasu w oczekiwaniu na Święta to zależy wyłącznie od nas. Jeśli jednak wybierzemy opcję duchowo beztroskiego spędzania czasu w oczekiwaniu na Święta czeka nas potworne uczucie bezsensu tak przeżywanych Świąt. Nieświadomie ujmujemy to uczucie w formule: „Święta, święta i po świętach”.
Jeśli znamy znaczenie tych słów z doświadczenie, to znaczy że znamy z doświadczenia takie przeżycie Adwentu, które nie jest czasem radosnego oczekiwania na przyjście Pana, ale beztroskiego spędzania czasu w oczekiwaniu na Święta.