Historia męczennika z Powstania Warszawskiego
Asceza jest tylko dla niektórych
Surowość, którą narzucał sobie i innym, traktował jako cnotę, która usprawniała człowieka w stosunku do zaistniałego zła. Pokuta i umartwienia były, wedle o. Michała, integralną częścią zakonnego życia.
Podkreślał przy tym zawsze, że pokuta i asceza nie są ważne same w sobie, nie mogą być praktykowane z próżnego mniemania o własnej doskonałości religijnej czy moralnej, a tylko w głęboko pokornym poczuciu, że człowiek poddaje się im z myślą o wzniosłej intencji przed Bogiem. Do tych wyjątkowych praktyk pokutnych o. Czartoryski dopuszczał tylko niektórych nowicjuszy, gdy uznał, że są bardziej zaawansowani w rozwoju życia wewnętrznego.
W każdy piątek przed celą o. Michała ustawiał się „ogonek” nowicjuszy i studentów, którzy prosili o pozwolenie na pokutę czy umartwienie i o konkretne wskazania, jak należy tego dokonać. Słabszych fizycznie chętnie dyspensował z ostrzejszych praktyk, a czynił to samorzutnie, zanim ktokolwiek o to prosił. Niektórym nowicjuszom i studentom pracującym intensywnie pozwalał na dodatkowe, obfitsze posiłki i dłuższy sen, zwalniał z postów i czuwań nocnych.
Gdy brat przychodził po pokutę do celi ojca magistra, ten tłumaczył, że w tradycji zakonu jest używanie dyscypliny, i pytał, czy jest gotów na praktykę pokutną. Jeśli brat się zgadzał, musiał klęknąć i obnażyć plecy. Pierwszy raz magister sam „udzielał” dyscypliny, potem pozwalał (lub nie) raz w tygodniu „brać” ją samemu.
Ojciec Michał umiał karać. Czasem na rekreacji zwrócił, nawet mocno, komuś uwagę za niewłaściwe zachowanie, a potem jakby nigdy nic brał pod rękę, spacerował i rozmawiał z winowajcą. Karcił, nie gniewając się po skarceniu. Potrafił okazać szczególną dobroć temu, kogo zbeształ lub nawet zadał cięższą pokutę. Zdaniem Alberta Krąpca:
Był naprawdę wzorem zakonnika-dominikanina, który mimo nie nadzwyczajnych intelektualnych zdolności uprawiał intelekt w duchu tradycji Zakonu dominikańskiego, studiował św. Tomasza, z którego przygotowywał konferencje, i kochał Zakon, jego tradycje, jego powołanie.
Metody wychowawcze o. Michała przez okres jednej dekady nie budziły większych zastrzeżeń. Jednak w latach czterdziestych pojawiła się grupa z nowego pokolenia, która uważała, że ojciec Michał nie wybijał się jako konferencjonista, co budziło ich niezadowolenie. Jego nauki miały być treściowo dobrze opracowane, ale sposób prezentacji czasem męczący.
Spór z krakowskim przeorem
Lata 1939–1944, które o. Michał spędził w Krakowie, były okresem intensywnej pracy. Zajmował się nowicjuszami i studentami, głosił rekolekcje, opiekował tercjarzami dominikańskimi, był kierownikiem duchowym dla wielu osób, spowiadał siostry dominikanki „na Gródku”.
Ale okres krakowski miał także swoje cienie. Współpraca z przełożonymi nie układała się najlepiej, a sposób zarządzania klasztorem i jego majątkiem był daleki od ideału. Ojciec Czartoryski, przyzwyczajony do porządku i sumienności we wszystkim, z uporem i skrupulatnością wytykał wady i sugerował, co trzeba naprawić. Był współgospodarzem miejsca i uważał, że trudna okupacyjna rzeczywistość nie może być usprawiedliwieniem dla niedociągnięć.
Ojciec Michał widział u przeora brak umiejętności organizacyjnych. Nie potrafił on zarządzać pracą swoją i cudzą. Zrażał do współpracy innych, a potem nie mógł podołać wszystkim obowiązkom. Nie chciał współpracować i nie rozumiał, że delegowanie obowiązków nie ogranicza jego władzy. Przeor publicznie robił wymówki, czasem całkiem niesłuszne. Zakazywał dawania jałmużny biednym nawet z tego, co zostawało z posiłków, a nawet miało być wyrzucone. Sprzeciwiał się czasem gorliwszemu odprawianiu liturgii i lekceważył konsylia konwencie.
Trudne relacje z przełożonymi w Krakowie i natłok rozmaitych zajęć nadszarpnęły siły o. Czartoryskiego. Pogorszył się stan jego zdrowia. Prowincjał zdecydował, że powinien odpocząć. Na wiosnę 1944 roku został przeniesiony na Służew do Warszawy.
Obowiązki duszpasterskie były tam mniejsze, a wszelką aktywność ograniczał dodatkowo fakt obecności w klasztorze Niemców, którzy zajęli część budynku. Za przeprowadzką o. Michała do Warszawy przemawiał zapewne jeszcze jeden argument. Rozdzielenie adwersarzy: Czartoryskiego i krakowskiego przeora, dawało nadzieję na załagodzenie napiętej między nimi sytuacji.
Dobrowolna śmierć w Powstaniu
W dniu 6 września 1944 roku sytuacja na Powiślu była dramatyczna. Niemcy zajmowali kolejne domy i ulice, likwidowali punkty powstańczego oporu. Polscy żołnierze wycofali się w kierunku Śródmieścia, dzielnica skapitulowała. Pozostali tylko schowani w piwnicach cywile i ranni. Czekali. Na rogu ulic Tamki i Smulikowskiego, w podziemiach firmy Alfa-Laval, funkcjonował powstańczy szpital, w którym kapelanem był o. Michał Czartoryski OP, dominikanin z klasztoru na Służewie.
Niemcy, po zajęciu Powiśla, rozkazali ludności cywilnej opuszczać piwnice. Zaczęli formować kolumnę, która miała pomaszerować do obozu przejściowego w Pruszkowie. Znajdującym się w niej prof. Kasznicy i jego córce udało się jeszcze przedostać do szpitala. Profesor namawiał o. Michała, aby wyszedł wraz z ludnością w cywilnym przebraniu, ale żadne argumenty nie skutkowały.
W szpitalu było jedenastu żołnierzy na łóżkach. Dookoła kręcili się Niemcy. Jeden z nich przyglądał się rannym i wykrzykiwał coś o „AK Banditen”. Ojciec Michał zajął się pakowaniem kielicha i pateny. Kazano wszystkim opuścić szpital. Zostali ranni i o. Michał, którego zatrzymano.
„Pożegnaliśmy się w milczeniu, silnym uściskiem, z przejmującym wzruszeniem. On jak zawsze opanowany, spokojny, nawet pogodny. Czuliśmy, że to ostatnie pożegnanie, że nie zobaczymy się już nigdy więcej…” – wspominał potem Stanisław Kasznica.
Czartoryski udzielił wszystkim generalnej absolucji. Po czym, jak relacjonowali świadkowie, usiadł między chorymi i zaczął odmawiać różaniec. Wkrótce Niemcy wszystkich wymordowali. Było to między godziną czternastą a piętnastą.
Jakkolwiek nie ma pewności co do tego, jak naprawdę wyglądała śmierć o. Michała 6 września 1944 roku, to jeden fakt jest bezsprzeczny. Była to śmierć dobrowolnie wybrana przez zakonnika, który mógł wycofać się wraz z przeniesieniem linii walk lub z ludnością cywilną. Stanowczo odmówił ewakuacji. Nie zdjął habitu i nie opuścił rannych. Dał świadectwo wiary i miłości bliźniego.
Fragmenty książki Marcina Brzezińskiego „Pasja Michała. Życie i męczeńska śmierć bł. Michała Czartoryskiego OP”, wydanej przez oficynę „W drodze”. Książka ukazała się w serii „Przeznaczeni do głoszenia Słowa”, która promuje Jubileusz 800-lecia Dominikanów.
Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji Dominikanie.pl. Fotografie pochodzą ze strony czartoryski.dominikanie.pl