Mniszki Zakonu Kaznodziejskiego w Świętej Annie dzielą się na łamach „Gościa Niedzielnego” swoimi refleksjami na temat śmierci i umierania.

W najnowszym numerze katowickiego tygodnika ukazał się artykuł, zatytułowany „Zostawić rękawiczkę”. Wypowiadają się w nim matka Dominika Sokołowska, przeorysza klasztoru dominikanek klauzurowych w Świętej Annie koło Częstochowy, oraz siostra Angelika z tego samego klasztoru.

Pierwsza lekcja w zakonie

„Myślenie o śmierci uczy sensownego praktykowania życia. Każda chwila może być ostatnią, dlatego trzeba ją świętować” – mówi matka Sokołowska.

„Pierwszą próbę umierania przeżywamy, wstępując do zakonu. Ze świata, który znamy, wchodzimy w świat, którego nie znamy. Umierają nasze ambicje, pragnienia, sprawy, którymi dotąd żyłyśmy, żebyśmy mogły pełniej być z Panem Bogiem, a w sposób doskonały spotkać Go po śmierci” – dodaje przeorysza, która do Zakonu Mniszek Zakonu Kaznodziejskiego wstąpiła 40 lat temu.

W tym czasie była świadkiem śmierci wielu dominikanek w klasztorze w Świętej Annie. W czasie agonii którejś z sióstr pozostałe mniszki zbierają się wokół odchodzącej i śpiewają po łacinie antyfonę „Salve Regina”. Ale siostry myślą o śmierci także każdego dnia – modląc się za wszystkich umierających.

Matka Sokołowska z uznaniem wspomina niedawną śmierć jednej z sióstr, która umierała w tutejszym klasztorze przez dwa miesiące: „Kiedy usłyszała diagnozę, powiedziała mi, że Pan Bóg dał jej odpowiedź. Widocznie miała z Nim jakiś układ. Przyjęła ją w pokoju, tak jak kolejne cierpienia. Na koniec była zagłębiona w to, co działo się z jej ciałem, i już nie mówiła, co przeżywa, ale i tak promieniowała w niej pogoda. Była w stanie zobaczyć, że śmierć jest potwierdzeniem sensu jej życia. Nie każdemu jest dana taka świadomość”.

„Większość, patrzy na to, co im się nie udało. W naszej kulturze jest bardzo dużo pesymizmu. Nie umiemy się cieszyć, bo nie potrafimy zobaczyć sensu życia, zwłaszcza gdy było w nim wiele trudów i cierpień. W momencie śmierci ten sens widać w naszych złożonych dłoniach” – dodaje siostra Angelika.

Lepiej się nie gniewać

Zdaniem matki Sokołowskiej, „sztuki umierania uczymy się przez całe życie, które przecież prowadzi do śmierci”. „Na pewno hartuje nas w tym świadomie przeżywanie rozstań. Zawsze wtedy trochę się dla siebie umiera. Teraz się widzimy, ale nie wiemy, czy się jeszcze spotkamy. Jeśli mamy świadomość takiej ewentualności, wiemy, że nie wolno rozstawać się w gniewie” – dodaje.

Dominikanki twierdzą, że najlepszym „miejscem wychowania do umierania” jest rodzina. „Dziadkowie chorują i umierają na oczach wnuków. Rodzice najlepiej mogą wyjaśnić dziecku, że życie kogoś z domowników, kto nagle zachorował, trafił na wózek inwalidzki, ma sens. Jeśli troszczą się o niego, to dziecko rozumie, że człowiek chory, niepełnosprawny, stary jest tak samo wartościowy jak młody i zdrowy” – przekonuje siostra Angelika.

Odchodzącemu pozwól odejść

Matka Sokołowska zwraca uwagę, że w momencie umierania drugiej osoby, tak „jak przy każdym pożegnaniu trzeba pozwolić odchodzącemu odejść”. Dominikanki podkreślają, że one same w takim momencie kładą nacisk na słowa modlitwy: „Bądź wola Twoja”.

„Kiedy niedawno umierała jedna z sióstr, nie myślałam, żeby się modlić o cud uzdrowienia, ale o jej dobrą śmierć” – przypomina siostra Angelika.

Po czym dodaje: „Gdy słyszę, że gdzieś umiera mama małych dzieci, wtedy modlę się o cud jej powrotu do zdrowia. Dla siebie też nie modliłabym się o uzdrowienie, nie mam takiej presji w sobie, że cos jeszcze muszę koniecznie zrobić na tej ziemi. Umieranie nie jest niczym złym”.