Co gorsza, w ogóle może mu się odechcieć bycia ojcem.
Z Wojciechem Walczakiem, dyrektorem Domu Dziecka w Poznaniu, rozmawia Katarzyna Kolska
Kiedy mężczyzna staje się ojcem: wtedy, gdy dziecko przychodzi na świat, gdy dowiaduje się, że żona jest w ciąży, a może jeszcze wcześniej, może ojcostwo rodzi się najpierw w głowie i w sercu mężczyzny?
Do ojcostwa się dojrzewa. Tak przynajmniej było ze mną. Miałem dwadzieścia kilka lat i zacząłem odczuwać pragnienie bycia ojcem. To moje niespełnione przez jakiś czas marzenie „rekompensowałem” sobie w dość zabawny sposób: kiedy jechałem tramwajem, wypatrywałem w wagonie kobiety z dzieckiem w wózku. Dyskretnie ustawiałem się blisko niej, a gdy wysiadała, pomagałem jej wynosić wózek z tramwaju.
Drugim niezwykle istotnym momentem jest dzień, gdy mężczyzna dowiaduje się, że zostanie ojcem. Dla mnie była to ogromna radość i spełnienie marzeń. Ale moje dziecko, choć bardzo przeze mnie oczekiwane, było jeszcze abstrakcyjne. Kobieta nosi je w sobie, oswaja się z nim, współbrzmi z nim. Mężczyzna jest trochę z boku. Owszem, widzi powiększający się brzuch żony i dotyka go, słyszy bicie serca dziecka, widzi, jak dzidziuś się rusza i kopie. Dopiero jednak, gdy go zobaczy i dotknie na porodówce albo w domu, zaczyna się budować jego ojcostwo – przez uczestnictwo. Niezwykle ważna jest wówczas rola matki, która nie może być samolubna, nie może tego dziecka zawłaszczać dla siebie.
A to zawłaszczanie zaczyna się już w szpitalu. Wystarczy przyjrzeć się pielgrzymkom, które przyjeżdżają do szpitala po noworodka – miałem okazję to obserwować pięć razy, odbierając moją żonę i kolejne dzieci ze szpitala. Na czele tej pielgrzymki idzie matka, teściowa, zdarzy się jeszcze jakaś ciotka czy kuzynka, a na szarym końcu, z bukietem kwiatów, ojciec.
Jeśli ten model z porodówki przełoży się na codzienne życie i mężczyzna nie dopcha się do swojego dziecka, jeśli nikt go nie zachęci, by tym dzieckiem się zajął, zacznie się wycofywać. Pomyśli sobie tak: skoro nie jestem potrzebny – trudno. Radźcie sobie beze mnie.
Matka w pewnym momencie się zreflektuje, zapakuje dziecko do wózka i powie ojcu: jedź na spacer. Ale wtedy on już na ten spacer może nie mieć ochoty, wybierze inną „ważniejszą” sprawę albo swoje hobby.
Tak łatwo się podda, bez walki?
Nie podda się tylko wówczas, jeśli będzie zdeterminowany, żeby tym ojcem być. A wydaje mi się niestety, że dziś jest z tym coraz gorzej.
No właśnie – mówi się, że przeżywamy kryzys ojcostwa. Tymczasem obserwując rano parkingi przed szkołą czy przedszkolem można odnieść wrażenie, że ojcowie bardziej zaczęli uczestniczyć w życiu swoich dzieci. Kiedyś w szkole pojawiały się tylko matki. Jak to więc jest: mamy kryzys ojcostwa czy boom na ojcostwo?
W moim odczuciu przeżywamy nie tylko kryzys ojcostwa, ale też małżeństwa i rodziny w ogóle. Rodzina nie jest przedstawiana jako wartość. Wkładamy ogromny wysiłek w to, by mieć dobre wykształcenie, pracę, dom i samochód. By to zdobyć, jesteśmy w stanie wiele poświęcić. Dla rodziny – nie. Dlatego coraz częściej rodziny się rozpadają lub żyją w permanentnym kryzysie. A dziecko, żeby prawidłowo wzrastać i dojrzewać, potrzebuje matki i ojca.
Wielu ojców, którzy bardzo poważnie traktują swoje ojcostwo, żyje w strasznym rozdarciu: z jednej strony chcieliby mieć te wspólne popołudnia, chcieliby bardziej i więcej być, a z drugiej strony są zapracowani od rana do wieczora, bo muszą utrzymać rodzinę.
Doskonale to rozumiem i wiem, że dla kogoś, kto chce być ojcem na serio, jest to bardzo niekomfortowa sytuacja. I nawet nie mam pomysłu, by wygłosić tu jakąś złotą radę. Każdy musi znaleźć własną ścieżkę, którą podąży. A idąc nią, ciągle musi sobie przypominać, co jest dla niego w życiu najważniejsze. Jeśli ktoś będzie czuł, że rodzina to wartość, szczęście i wyróżnienie, wówczas – jestem tego pewien – znajdzie czas na bycie ojcem. Niech to będzie chociaż jeden dzień w tygodniu, ale tak na całego. Niech to będą wspólne wakacje. Przecież nawet najbardziej zapracowany ojciec ma trochę wolnego czasu.
Mówisz kryzys, a tatusiowie idą na tacierzyński…
Wszystko zależy od tego, jak małżonkowie się umówią i jaki mają pomysł na wspólne życie. Czasy, gdy matka była w domu, a ojciec utrzymywał rodzinę, już pewnie nie wrócą. Podzieliliśmy się rolami i obowiązkami. I nie ma w tym nic złego. Jeśli tak się akurat w naszym życiu zdarzyło, że żona ma dobrze płatną pracę, a mężczyzna chwilowo tej pracy nie ma albo zarabia mniej niż trzeba by wydać na opiekunkę, nie widzę przeszkód, by zajął się domem i dziećmi.
Ważne jest, by ten tacierzyński nie stał się tylko chwilową modą i by nikt tego ojca nie wyśmiewał: O, ten to jakiś nieudacznik jest, bo zamiast w robocie być to siedzi z dzieciakiem w piaskownicy i siatki z zakupami nosi. Takimi stereotypami się niestety jeszcze posługujemy. I jeśli ten mężczyzna będzie słyszał na każdym kroku, że zajmuje się pieluchami i garami, to szybko odechce mu się tego tacierzyńskiego. Co gorsza, w ogóle może mu się odechcieć bycia ojcem.
Kim ojciec powinien być dla swojego dziecka?
Oparciem, autorytetem, ucieleśnieniem wartości. Dziecko musi mieć pewność, że cokolwiek będzie się działo, ojciec zawsze za nim stanie i nigdy nie przestanie w nie wierzyć. Matka krzyczy do swoich synów wspinających się na drzewo: zejdź, bo spadniesz. A ojciec woła: Idź wyżej, dasz radę. Świetny przykład, który doskonale pokazuje, że inaczej patrzymy na swoje rodzicielskie role i że bardzo się uzupełniamy. Matka zawsze woli mieć dzieci blisko siebie, żeby je chronić. Ojciec wysyła dzieci w świat, chroni z większym dystansem.
Jak się mają twoje wyobrażenia o ojcostwie z czasów, gdy pomagałeś wynosić wózki z tramwajów, do ojcostwa w praktyce?
Jeśli bycie ojcem traktuje się jako jedną z najważniejszych, czy nawet najważniejszą rolę, jaką mężczyzna ma do spełnienia w życiu, wówczas zaczyna się o tym ojcostwie myśleć i jakoś je sobie wyobrażać.
Na te wyobrażenia ogromny wpływ mają oczywiście doświadczenia wyniesione z domu rodzinnego, wzorzec własnego ojca czy innych dorosłych mężczyzn, którzy stanęli na naszej drodze. Ale życie dość szybko weryfikuje to, co mamy w głowie. Bo ojcostwo jest procesem. Przez cały czas jesteśmy kształtowani przez nasze dzieci, aż do chwili, gdy staną się dorosłe i odejdą z domu.
Najważniejsze jest to, by umieć za nimi podążać, żeby nie zostawać w tyle. Dlatego z każdym kolejnym dzieckiem, które rodzi się w naszej rodzinie, trzeba na nowo dojrzewać. Dorastający nastolatek bywa bardzo krytyczny, bezkompromisowy. Może powiedzieć: tato, co się z tobą dzieje, gdzie twoje ideały, gdzie zasady, które mi wpajałeś? Warto wtedy posłuchać, co ma nam do powiedzenia.
Mówisz swoim dzieciom, że je kochasz?
Nam mężczyznom mówienie o uczuciach przychodzi z dużym trudem. Dlatego zamiast słów zawsze wolę gesty. Mam nadzieję, że kiedy przytulam je, głaszczę po głowie i jestem blisko nich, rozumieją, że właśnie w tym momencie mówię im: Bardzo cię kocham!
Rozmowa ukazała się w miesięczniku „W drodze” Numer 453 (05/2011)
Skróty pochodzą od redakcji dominikanie.pl