Jak nie wpaść w rutynę podczas spowiedzi?
,,Czy to już wszystko dla Pani”?
Ciągle robię to samo, po cóż więc chodzić do spowiedzi? Po co klękać regularnie przy konfesjonale jak pewna starsza pani z filmu, którą ksiądz tylko pytał: „To samo, moje dziecko, co dwa tygodnie temu, prawda?”. Trochę tak jak sprzedawca w sklepie: „Czy to już wszystko dla Pani?”… Po co taka konsumpcyjna spowiedź?
To prawda, że swoje błędy powtarzamy. Co roku w zimie mam grypę i dokucza mi reumatyzm. Na pewno nie jest to nigdy ta sama grypa i ten sam reumatyzm… Podobnie nie powtarzam nigdy tych samych czynów, chociaż mam zawsze te same wady.
I oto spowiedź pomoże nam przyjąć tę pierwszą prawdę naszego życia, pomoże przyjąć ją jako szansę, a nie jako niewolę: musimy się z tym pogodzić, że w życiu wiele rzeczy wciąż się powtarza. Kto nie chce tego uznać, nie może żyć. To prawda, że nieraz bardzo nam ciąży wykonywanie codziennie tych samych zajęć, powtarzanie tych samych gestów, poddawanie się wciąż temu samemu rytmowi. Nie mamy wcale ochoty, żeby o tym mówić.
Spowiedź wcale nie wyprowadza nas z tego stanu, przeciwnie – jeszcze w nim utrzymuje. Prawda wcale nie zapewnia nam jakiegoś sztucznego spokoju sumienia, jej owocem jest raczej ogołocenie i świadomość własnego ubóstwa. Równocześnie jednak spowiedź daje nam wielką życiową szansę: obecność Chrystusa i Jego niezawodną wierność w obliczu naszego zmęczenia tym nieustannym powtarzaniem tego samego.
Przez fakt spowiedzi godzimy się na prowadzenie swojego życia wspólnie z Chrystusem. Pragniemy, aby On był naszym stałym partnerem we wszystkim, co robimy, partnerem, o którym wiemy, że się nie zmienia, że nie podlega słabości, zmęczeniu ani czasowi. Dopiero z Nim nasze istnienie może wyzwolić się spod presji ciągłego powtarzania tego samego.
Wyobrażamy sobie odruchowo, że spowiedź zwrócona jest ku przeszłości i że chodzi przede wszystkim o to, by uwolnić nas od jakiegoś niepokoju i wybielić to, co było. Ale spowiedź ma nam również dodać sił na przyszłość, gdyż jest przede wszystkim sakramentem przyszłości, odpowiedzialności, możliwości integracji naszego życia. Przychodzimy zaczerpnąć z niej trochę siły – siły Chrystusa, ażeby na przyszłość ewentualnie trochę mniej powtarzać to, co było. „W cierpliwości posiądziecie dusze wasze”.
Jak paralityk
Czy popełnianie wciąż tych samych błędów oznacza, że nie robimy żadnych postępów? Często pojmujemy swoje życie i postęp na sposób architektów i przedsiębiorców: najpierw fundamenty, potem parter, piętra i wreszcie dach. Tak więc chrzest czy nawrócenie byłyby fundamentami położonymi w sposób definitywny, a skoro raz się je położyło, można już zająć się czym innym.
Tymczasem spowiedź proponuje nam postęp, którego istota polega na powtarzaniu ciągle tego samego: na okresowym ponawianiu wyznawania tych samych grzechów.
Czy można w życiu, które Bóg chce z nami dzielić, pojmować postęp na sposób architekta? Jak można w ogóle mówić o postępie, gdy trzeba ciągle powtarzać to samo? A jednak tak, i może właśnie spowiedź skłoni nas do radykalnej zmiany poglądów na temat postępu w życiu. Istotnie, któregoś dnia zaczynamy wreszcie przeczuwać, że od chrześcijanina wymaga się od razu wszystkiego, i że życie chrześcijańskie nie polega na następowaniu po sobie kolejnych osiągnięć ilościowych, że nie chodzi tu o wykonanie jednego po drugim szeregu obowiązków, o których później można zapomnieć, ale o to, aby te wszystkie obowiązki wypełniać wciąż coraz to lepiej. Rozumiemy wówczas, że Bóg oczekuje i żąda od nas jednego tylko – a mianowicie oddania się Jemu „z całą ufnością”, „na drodze wiary w Chrystusa”. Skoro raz odkryliśmy, czym jest nawrócenie, czym jest śmierć i miłość – można powiedzieć, że mamy wszystko. Potrzebna jest tylko jedna, prosta dyspozycyjna miłość. Ona pociągnie już za sobą – jeśli tak można powiedzieć, automatycznie – wszystkie inne związane z nią dyspozycje: zaufanie do Boga, zajmowanie się innymi, cierpliwość itp.
My byśmy chcieli nawrócić się całkowicie raz na zawsze, tak jak wychodzi się z jednego pokoju i wchodzi do drugiego. Chcielibyśmy, żeby nie istniała w ogóle możliwość powrotu do poprzedniego stanu. W ten sam mniej więcej sposób skłonni jesteśmy pojmować małżeństwo czy życie zakonne – jako konsekrację nieodwracalną – tak jak jest rzeczywiście w świecie niewidzialnym. Ale tego rodzaju stan daru z siebie, całkowitej, nieodwołalnej dyspozycyjności, jest stanem błogosławionych w niebie, a nie ludzi na ziemi, gdzie trzeba wciąż rozpoczynać na nowo, wciąż powtarzać. Na przykład nurek ćwiczy bez końca ciągle ten sam ruch, ażeby w końcu stał się on dla niego czymś naturalnym, a nie po to, aby zdobyć jakąś sztuczną doskonałość.
Dla człowieka, który był dotknięty paraliżem i który na nowo uczy się chodzić, pierwsze kroki będą o wiele trudniejsze, bardziej skomplikowane i wypracowane niż prosta i naturalna czynność chodzenia, której nauczy się dzięki powtarzaniu swoich ćwiczeń. Zwróćmy uwagę na dzieci dotknięte jakimś kalectwem: wiedzą, ile muszą mieć ufności i cierpliwości, żeby przez odpowiednie ćwiczenia przywrócić sprawność uszkodzonej części ciała. Wiedzą dobrze o tym, że ciągłe zaczynanie może mieć wielki sens, że ich wysiłek podejmowany dzień po dniu może wszystko zmienić.
Myślę o pewnej dziewczynce, która przed sześcioma laty została dotkliwie poparzona. Od tej pory co roku jeździ na kurację w góry. Ma ciągle jeszcze otwarte rany, toteż zabiegi są bardzo bolesne. Dziewczynka jednak nigdy się nie skarży, przyjeżdża co roku do tego samego lekarza, poddaje się tym samym zabiegom, zaczyna ciągle na nowo z niezwykłą cierpliwością i powoli rany się zabliźniają, tkanka się regeneruje, poprawa staje się coraz wyraźniejsza.
Co pozostaje nam do zrobienia?
Zapytamy może, co pozostaje nam do zrobienia, skoro już oddamy się Bogu? Trzeba będzie po prostu zaczynać ciągle na nowo, ponieważ nie jesteśmy aniołami i raz oddając się Bogu, nie możemy tego zrobić w sposób tak świadomy, głęboki i z takim wewnętrznym ogołoceniem, żeby już nie trzeba było do tego powracać. Nie mamy nigdy do zrobienia nic innego poza tym, co już zrobiliśmy: światło rozbłysło w ciemnościach i światło to musi coraz lepiej i w sposób coraz to trwalszy rozjaśniać te same ciemności. Spowiedź jest nieodzownym środkiem powtarzania i reedukacji.
Musimy jednak stwierdzić i zgodzić się z tym, że niepowodzenia i trudności, z którymi zwykle się borykamy, wcale od razu nie znikną. Zawsze będzie nam trudno, a czasem wyda nam się wręcz niemożliwe znoszenie na przykład pewnych niemiłych osób, opieranie się jakiejś pokusie czy wygospodarowanie sobie każdego dnia trochę czasu na modlitwę.
Postęp nasz ma być zupełnie inny: będzie objawiał się w każdej zwykle tak podobnej do poprzedniej chwili, która jest nam dana po to, by przechodzić ze śmierci do życia, chociaż ciągle jeszcze nie przeszliśmy w sposób dostatecznie pełny od tej samej śmierci do tego samego życia. Świętość jest właśnie tym przechodzeniem, które samo w sobie może dopełnić się w mgnieniu oka, które w jakiś sposób już się dla nas wypełniło, które jednak ze względu na naszą ludzika naturę nie wypełniło się jeszcze zupełnie. Nie jesteśmy, niestety, ani św. Franciszkiem z Asyżu, ani Karolem de Foucauld, ani św. Augustynem.
Od narodzin do narodzin
Każda spowiedź zawiera w sobie coś absolutnie nowego: przyjście Boga, nowe narodzenie. Rzeczywiście możemy mówić o absolutnym początku. Nawet jeżeli potem musimy rozpoczynać na nowo, to wcale nie znaczy, żeśmy się cofnęli – chociaż i tak czasem bywa – ale że posuwamy się powoli, od absolutnego początku do absolutnego początku, aż wreszcie życie wieczne zapanuje w nas już na zawsze.
Kiedy się spowiadamy, dokonuje się nasze nawrócenie, które samo w sobie jest czymś nieodwracalnym, ale dokonuje się w sposób dostosowany do naszej ułomnej natury; dzięki tym kolejnym nawróceniom będziemy mogli powoli osiągnąć taki stopień miłości i świadomości, że wszystko stanie się już nieodwracalne. Działanie sakramentów nie ma charakteru nieprzerwanego, a równocześnie wznosi się na coraz wyższy poziom. Spowiedź ma nas stopniowo „oswajać” ze spotykaniem się z Bogiem, z Jego życiem i miłością, do chwili, kiedy wreszcie śmierć wprowadzi nas w krąg Jego światła w sposób definitywny. Dlatego właśnie tu, na ziemi, trzeba ciągle zaczynać od nowa. Nie znaczy to wcale, że dotychczas popełnialiśmy same błędy albo że wszystko przekreśliliśmy przez nasze winy. Zaczynamy od nowa, ponieważ jeszcze mamy wzrastać. Nie chodzi tu o rośnięcie, które rozpoczyna się od jedynego i niepowtarzalnego urodzenia, ale o taki wzrost, który dokonuje się w pewien sposób poprzez kolejne, coraz częściej następujące po sobie narodziny; chodzi o ciągłe pogłębianie spotkania, tak, aby stawało się ono coraz to bardziej „operatywne”, coraz prawdziwsze, coraz skuteczniejsze.
„A kiedy ktoś zwraca się do Pana, zasłona opada. My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu” (2 Kor 3,16.18).
Za każdym razem dane nam jest wszystko, całe życie Boże i nieograniczona moc Chrystusa, a równocześnie wszystko jest dostosowane do aktualnego etapu naszej drogi, jak chleb i wino – codzienny wiatyk wędrowca.
Nie wystarczy otrzymać lekarstwo lub pokarm, jeżeli nie umiemy tego stosować. Dlatego też przychodzi ktoś, kto zaczyna od pogodzenia nas z naszą ludzką kondycją, kto pomaga nam dzięki swemu światłu zrozumieć, że rozpoczynanie wszystkiego codziennie na nowo razem z Nim – jest rzeczą najzupełniej normalną. Sam Bóg przychodzi dodać nam odwagi i pomaga uwierzyć w możliwość postępu. Sam Bóg przychodzi w każdym sakramencie, a specjalnie w spowiedzi i Eucharystii, aby powiedzieć nam to, czego nie może powiedzieć żaden człowiek, a co Kościół głosi uroczyście w wigilię paschalną, modląc się nad wodą chrzcielną: oto teraz przez sakramenty dana jest nam wieczna młodość.
„Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie” (1 Kor 11, 26 ).
Czy nie głosimy również naszej własnej śmierci i naszego nowego narodzenia, od jednej paschy do drugiej, to znaczy od jednego przejścia do drugiego, od jednego do drugiego wiatyku, aż do ostatniej spowiedzi?… Wtedy nie będziemy już ani mówili, ani myśleli o postępie w życiu duchowym. Skończy się nasze rodzenie i dzięki samemu Bogu zrozumiemy, dlaczego musieliśmy tak często wszystko rozpoczynać od nowa.