Bóg wiary chrześcijańskiej jest Kimś, kto »mówi« i do kogo można się bezpośrednio zwracać. Zachód nie potrafił dla tego czegoś – najwyższego, specyficznego, najszlachetniejszego – znaleźć lepszej analogii niż osoba.
Pytanie: „I Bóg jest Księdzu znany bardziej jako tajemnica?”. „Przed wielu, wielu laty pewna bardzo stara, choć zdumiewająco młoda duchem zakonnica, powiedziała mi: »Im jestem starsza, tym głębsze mam przekonanie, że Bóg z jednej strony jest mi coraz bliższy, a z drugiej – coraz odleglejszy«. Wtedy jej nie zrozumiałem; dzisiaj mam wrażenie, że wiem, co miała na myśli: Człowiek wierzący w ciągu swego życia przechodzi przez podwójne doświadczenie – mówiąc filozoficznie – Bożej immanencji i Bożej transcendencji, Jego bliskości i oddalenia. Jedno drugiego wcale nie wyklucz”. W tym momencie wkraczam na zbyt osobiste tory, więc patrzę na zegarek, którego wskazówki oznajmiają bliski koniec konsultacji. Dziewczyna jednak tego nie dostrzega i pyta dalej; czyżby więc jej początkowy, tak energicznie deklarowany brak zainteresowania rozmową o Bogu był tylko kokieteryjną prowokacją? Ta gra jej się wyraźnie podoba: „Czy mógłby mi Ksiądz teraz zaproponować szersze wyjaśnienie zdania, że Bóg nie jest tylko dla wierzących?”.
Bóg szczytem, czy fundamentem
„Przyjmijmy że autor tego stwierdzenia uważa za Paulem Tillichem, iż Bóg nie jest tylko istotą na szczycie piramidy bytu, ale jest samą głębią rzeczywistości. Ktoś, kto traktuje życie w taki sposób, że pozostaje tylko na jego powierzchni, jest wedle Tillicha, ateistą; kto zaś ma świadomość głębi, ten wie o Bogu, choćby na określenie owej głębi używał innego słowa. Istnieją właściwie dwie tradycje, dwie linie myślenia o Bogu: arystotelesowsko-tomistyczna, dla której Bóg jest »Najwyższym Bytem«, i platońsko-augustyńska, dla której Bóg jest podstawą bytu, którego wszyscy już dotykamy, niezależnie od tego, co na ten temat produkuje nasz rozum; ową głębią naszego istnienia, którą Augustyn zgodnie z tradycją platońską określa jako memoria, pamięć. Nie ma tu oczywiście na myśli pamięci w znaczeniu współczesnej psychologii, lecz ten wymiar naszego bytu, którym (w sposób tajemniczy) połączeni jesteśmy z »archetypami«, prawzorami rzeczy, które znajdują się w Bożej myśli. Gdybyśmy tę Augustynową »pamięć« mieli przyrównać do czegoś ze współczesnej psychologii, byłaby to zapewne koncepcja »zbiorowej podświadomości« Junga. Tillich powiada, że klasyczne twierdzenie ateizmu: »Bóg nie istnieje«, możliwe jest wyłącznie w modelu arystotelesowsko-tomistycznym, gdzie Bóg jest »bytem«; w tym drugim bliższy jest Heideggerowskiemu pojmowaniu bycia, a zaprzeczanie takiemu byciu (istnieniu) to contradictio in adiecto”.
„Czy jednak tak wszechogarniające pojęcie Boga nie pozostaje w sprzeczności z pojęciem Boga jako osoby, które – przynajmniej ja tak uważam – jest fundamentalne dla chrześcijan? Czy znajdujemy się więc jeszcze na gruncie chrześcijaństwa?”. „Przede wszystkim chciałbym zwrócić uwagę, że jesteśmy na wydziale filozoficznym, co określa kierunek naszej dyskusji. Jeśli jednak interesuje Panią »chrześcijańskie pojęcie Boga«, to nie może się Pani opierać wyłącznie na katechizmie i popularnej literaturze religijnej, ale powinna Pani sięgnąć głębiej do historii teologii i filozofii. Pojęcie »osoby« dla oznaczenia Boga jest także tylko symbolem. Zostało zapożyczone ze starogreckiej terminologii teatralnej, oznaczało »maskę«, która pozwalała rozróżniać role, »tożsamości«, które w ciągu wieczora brał na siebie jeden aktor. W teologii znaczy to przede wszystkim, że Bóg nie jest żadnym amorficznym »ono« – lub też, wracając do Heideggera, »ono się«. Bóg wiary chrześcijańskiej jest Kimś, kto »mówi« i do kogo można się bezpośrednio zwracać. Zachód nie potrafił dla tego czegoś – najwyższego, specyficznego, najszlachetniejszego – znaleźć lepszej analogii niż osoba. Jednak jeśli zapomnimy, że chodzi o analogię, będziemy nadal tkwili w prymitywnym, »antropomorficznym« myśleniu, z którego już nawet Grecy się naśmiewali: gdyby konie czciły boga, na pewno wyobrażałyby go sobie jako konia”.
Nie, nie mam zamiaru powtarzać z nią całej historii myśli religijnej i filozofowania o Bogu, ale chcę coś jeszcze dodać: „Jest rzeczą ciekawą, jak chrześcijańskie pojmowanie Boga wyrosłe z kręgu kultury hebrajskiej, z hebrajskiej Biblii, gdzie pojmowanie Boga jest znacznie barwniejsze i bardziej pluralistyczne, niż się zazwyczaj uważa, zrosło się z terminologią filozofii greckiej. Przecież już samo greckie określenie Boga, theos, nie było pierwotnie podmiotem, lecz predykatem (właściwością) – nie mówiło, czym coś jest, ale jakie to jest. Typowe dla takiego podejścia zdanie znajdujemy w jednej z tragedii Eurypidesa: »O bogowie! Aliści bóg (theos) jest wtedy, gdy poznajemy swoich ukochanych!«; albo w łacińskiej wersji u Pliniusza: »Dla człowieka bogiem jest pomagać drugiemu człowiekowi«. Jest to bardzo bliskie wyrazowi zachwytu, który zadomowił się w naszym pokoleniu: »To jest boskie!«. Bóg jest dla Greków czymś dynamicznym, czymś, co się dzieje. Wydaje się wręcz, że także dokładniejszy przekład owego hebrajskiego JHWH, za którego pośrednictwem Bóg przedstawił się Mojżeszowi, a które Septuaginta tłumaczy na grecki za pomocą pojęcia bytu – egó eimi ho ón – znaczy »Działa« lub »Będzie działać«. W przypowieściach Jezusa Bóg występuje j a ko Ojciec bądź Król, który czasami zachowuje się bardzo nieoczekiwanie, przełamując wyobrażenia religijnych ekspertów, którzy – jako znawcy prawa – są przede wszystkim ekspertami od problemów sprawiedliwości; daje pierwszeństwo synowi marnotrawnemu przed wiernym i posłusznym, a robotnikowi pracującemu przez ostatnie dwie godziny daje tyle samo, ile temu, który harował od rana”.
Bóg filozofów – Bóg teologów
„Mimo to teologia chrześcijańska potrafi stworzyć z tej różnobarwnej mozaiki jedno monolityczne wyobrażenie Boga – w wielu aspektach odmienne od wyobrażeń w innych religiach – i pewnie Ksiądz miał na myśli takie właśnie wyobrażenie, mówiąc, że Bóg jest nie tylko dla wierzących” – stwierdza dziewczyna, naruszając delikatnie reguły gry. W porządku, ponieważ i tak upłynęło już więcej czasu, niż planowałem, postanawiam odkryć karty: „Wyobrażenia o Bogu są z pewnością relatywne, więc gdyby miały absolutnie obowiązywać wierzących, to stałyby się dla nich bożkami. Jeśli wierzący jest naprawdę wierzący, wtedy wszystkie wyobrażenia religijne pojmuje jako symbole, które prowadzą do podstawowego wymiaru rzeczywistości, do – jeśli tak można powiedzieć – jądra, a nie do czegoś marginalnego czy cząstkowego; on wie, że nie ma żadnej innej drogi i dlatego czci owe symbole. Jeśli jednak jego kult zatrzymałby się na nich samych – co oznacza, że symbole te przestałyby być symbolami, a stałyby się przedmiotem kultu – wówczas nie mielibyśmy już do czynienia z wiarą, lecz z idolatrią. Jeden z najbardziej przenikliwych współczesnych filozofów religii Jean Luc Marion przeciwstawia ikonę bożkowi. Dla wierzącego cała rzeczywistość staje się swego rodzaju drugą ikoną, poprzez którą prześwieca i przemawia Bóg, choć ani drzewo, ani kolory nie przestają być sobą. Proszę sobie przypomnieć, że nie stwierdziłem, iż »Bóg jest także dla niewierzących«, ale postawiłem Pani pytanie. Nie miało ono na celu przedłożenia »gotowego faktu«, »obiektywnej rzeczywistości« czy »twierdzenia o obiektywnej rzeczywistości«, lecz miało wstrząsnąć Pani pewnością, że mówienie o Bogu musi być a priori niezrozumiałe lub ujmując rzecz inaczej – nic nieznaczące dla kogoś, kto sam siebie nie zalicza do grona »ludzi religijnych«. Pytaniem tym zasugerowałem możliwość takiego podejścia do rzeczywistości, w którym ta właśnie rzeczywistość staje się ikoną w rozumieniu Luca Mariona lub ma tzw. wymiar głębinowy, o którym pisze Tillich. Jeśli więc stoję na ambonie, to mogę wygłaszać twierdzenia oparte na słowie Bożym i na gruncie przekazywanej wiary we wspólnocie, która nazywa się Kościołem. Jeśli natomiast stoję na gruncie filozoficznej rozprawy o Bogu i wierze, mogę jedynie stawiać pytania”.
A jeśli to wszystko możliwe…
Ostatecznie, mówię sobie, gdy już się rozstaliśmy, nie tylko przy dysputach filozoficznych, ale i na płaszczyźnie rozmów duszpasterskich lepiej jest czasem zadawać pytania. Czasami bowiem, gdy ktoś oczekuje od nas obrony, możemy – poprzez pytanie – wlać w niego święty niepokój zdrowej wątpliwości. Przypominam sobie anegdotę o pewnym rabinie, którego odwiedził wykształcony drobnomieszczański zarozumialec, zasypując go wszelkimi możliwymi argumentami przeciwko wierze i religii wymyślonymi przez oświecenie. Rabin słuchał spokojnie, nie bronił się, nawet kiwał głową, tak że wydawało się, iż i jego samego cała ta argumentacja, jeśli nie do końca przekonała, to przynajmniej obezwładniła, przygnębiła i załamała. W końcu jednak rabin wziął Biblię, zważył ją w ręce, pogłaskał i cicho zapytał: „A jeśli okaże się… że to wszystko jest prawda?”.
Podobno właśnie to jedno ciche pytanie utkwiło w myśli i w sercu owego zarozumialca. Był przygotowany na dysputy i potyczki intelektualne, znał różne kruczki w prowadzeniu debat. Jednak nie niezachwiana pewność czy niepodważalne argumenty, lecz delikatne, przepojone wątpliwościami pytanie rabina, wstrząsnęło jego własną pewnością i w końcu otworzyło mu drogę do spotkania z Bogiem. Poprzez formę pytania rabin otworzył tę wąską przestrzeń, w której ów człowiek sam się zamknął, nawet o tym nie wiedząc, i w której rzeczywiście nie widział Boga, ponieważ uważał Go za coś, co jest tylko „dla innych”.
* * *
W czwartek mam zawsze mnóstwo zajęć na wydziale; po wykładach i konsultacjach idę do domu, szybko zjadam kolację, jednym okiem oglądam telewizyjne wiadomości, a drugim zerkam na pocztę internetową, wypijam kawę, przerzucam prasę, odmawiam nieszpory i biegnę do kościoła, gdzie wieczorem spowiadam lub odbywam duchowe rozmowy; czasami do wpół do jedenastej, częściej do wpół do dwunastej, niekiedy nawet i po północy.
Tym razem krótko przed północą zjawia się blady i szczupły młodzieniec, jeden z tych, którzy z reguły przychodzą dopiero o tej porze, mówią zawsze cicho, z przerwami i niezwykle wolno. „To będzie spowiedź czy rozmowa duchowa?” – pytam najłagodniej, jak tylko o tej godzinie potrafię. „Wie Ksiądz, ja nie wiem…”, mówi chłopak i milczy przez dłuższą chwilę. Mam zmarznięte palce u nóg, powieki mi się kleją, w duchu powtarzam sobie tekst o miłości, która jest cierpliwa, nie unosi się pychą o nikim źle nie myśli, wszystko przetrzyma. „Właściwie nie wiem, czy to jest grzech… czy może wątpliwość… albo raczej problem…”, mówi chłopak i w te długie przerwy między jego słowami wpadają powoli płatki wieczności. „W ostatnim czasie… od dawna… nachodzą mnie takie myśli…”. Już, już chcę go uspokoić, że „takie myśli” nawiedzają co pewien czas wszystkich mężczyzn od okresu dojrzewania do późnej starości i może od nich trochę odpocząć, jeśli nie będzie się przekarmiał programami telewizji komercyjnej. Jednak nagle strapiony chłopak znowu nabiera tchu: „Wie Ksiądz, chodzi mi po głowie… czy Bóg… jest… tylko dla nas, dla wierzących czy może także dla innych, dla wszystkich ludzi?”.
Tekst pochodzi z Miesięcznika „W drodze” nr 5, 2003. Lead i śródtytuły pochodzą od redakcji Dominikanie.pl.