Niech nam na chwilę wystarczy odpowiedź Tomasza z Akwinu, że o Bogu wiemy więcej, czym nie jest, niż czym jest.
„Nie, to nie dla mnie – w tych książkach za dużo mówi się o Bogu, a ja jestem niewierząca” – stwierdza drobna, piegowata studentka, której zaproponowałem, żeby poprzeglądała książki leżące na moim stole, zanim skończę odpytywać jej kolegę. „Pani więc naprawdę sądzi, że Bóg jest tylko dla wierzących?” – śmieję się i pozostawiam ją w niepewności, czy tylko żartowałem, czy też chciałem jej myśli przed egzaminem zająć wyrafinowanym koanem [paradoksalne pytanie zadawane uczniowi do medytacji przez jego mistrza – przyp. red.].
Oba egzaminy dobiegły końca, a mimo to dziewczyna z zakłopotaniem obraca indeks w dłoniach i nie ma zamiaru odejść. „Księże profesorze, co Ksiądz miał na myśli, mówiąc, że Bóg nie jest tylko dla wierzących?”.
Spotkanie
„Tak mi się po prostu wypsnęło” – przyznaję. Nagle jednak w jej zaczerwienionych oczach dostrzegam płomyczek dociekliwości, owo drogocenne światełko, któremu nauczyciel nie może pozwolić zgasnąć, jeśli chce być godzien swego powołania. Do końca moich konsultacji pozostaje jeszcze czterdzieści minut i nikt już nie stuka do drzwi. Proszę ją więc, żeby znowu usiadła. „Jeśli to Panią rzeczywiście interesuje, to wspólnie zrobimy następujący eksperyment. Proszę sobie wyobrazić, że zdanie to jest fragmentem jakiegoś bezpowrotnie zaginionego dzieła, i spróbujmy, najpierw Pani, potem ja, – nie, proszę nie protestować, sama Pani zaczęła – wymyślić kilka możliwych interpretacji. W końcu niejeden ateista zdaje tu egzamin z filozofii religii”. „Ale Ksiądz podobno twierdzi, że nie ma absolutnych ateistów?” . „No, widzi Pani, to mógłby być klucz do jednej z wielu interpretacji tego właśnie zdania. Niech Pani użyje tego klucza albo poszuka innego!”.
„Powiedzmy, że także dla człowieka, który sam nie uważa siebie za wierzącego, Bóg może być ciekawy jako idea, która odegrała lub odgrywa ważną rolę w kulturze, w życiu i myśleniu innych ludzi. Albo: Bóg jako rzeczywistość istniejąca obiektywnie, niezależnie od tego, czy ludzie w nią wierzą, czy nie”. „Dobrze, to też może być przedmiotem analizy. Jakie są założenia obu tych twierdzeń? Albo cofnijmy się jeszcze trochę: co oba te twierdzenia wynikające z całkowicie odmiennych światopoglądów mają ze sobą wspólnego?”. Długo nie odpowiada, więc stawiam prowokacyjne pytanie: „Czy nie wydaje się Pani, że obydwa zdania umieszczają Boga w przestrzeni, która wykracza poza sferę osobistej wiary? Dla ateisty, autora pierwszej opinii, Bóg istnieje jako idea tych drugich, do której on może mieć jedynie dostęp pośredni. Słów typu »pośredni«, »pośredniczenie« musimy tutaj używać ostrożnie, gdyż ateista, jeśli jest ateistą, musi wierzyć, że na idei Boga w myśli tych drugich cały, by tak rzec, łańcuch się kończy. Gdyby uznawał, że idea Boga w myśli tych drugich może być czymś więcej niż tylko kulturowym artefaktem, że może odsyłać do innej płaszczyzny rzeczywistości i być rozumiana jako, na przykład, świadectwo w pełnym tego słowa znaczeniu, »pośredniczące« w przybliżaniu owej rzeczywistości, którą Bóg stanowi, nie byłby wówczas żadnym ateistą. Dla nieco skostniałego w swym dogmatyzmie i zadufanego człowieka wierzącego Bóg w drugim przypadku także istnieje poza przestrzenią wiary. Słówka »także« używam tutaj w podwójnym sensie: Bóg istnieje oczywiście także dla niego jako wierzącego. Rodzi się jednak pytanie, czy i na ile rozróżnia on sposób, w jaki Bóg istnieje dla niego, a w jaki istnieje dla niewierzącego, który Bożej egzystencji nie jest świadom albo wręcz jej zaprzecza. W dodatku, przez słówko »także« chcę pokazać, że dostrzegam, czy domyślam się podobieństw między tym, jak wedle człowieka wierzącego istnieje Bóg dla niewierzącego i jak wedle niewierzącego istnieje Bóg dla wierzącego”. „Coś mi tu nie pasuje! – protestuje dziewczyna, a ja się cieszę, że iskierka zainteresowania w jej oczach bardzo mocno się już rozpaliła. – Przecież ten niewierzący twierdzi, że Bóg realnie nie istnieje, że jest to tylko idea albo raczej iluzja tych drugich, podczas gdy argument wierzącego jest akurat odwrotny: Bóg istnieje realnie, obiektywnie!”. „Ja przecież nie twierdzę, że ich pozycje są tożsame, byłby to oczywisty nonsens; twierdzę jednak, że w określonym punkcie, który starałem się wskazać, pojawia się zaskakująca zbieżność”. „Dobrze, ale czy można sobie wyobrazić inną pozycję, która byłaby różna od tych obu?”. „Bardzo dobre pytanie. Być może czytała Pani niewielką książeczkę żydowskiego filozofa Martina Bubera Ja i Ty. Buber twierdzi, że jedyną autentyczną wypowiedzią o Bogu, jedyną prawdziwą mową żywej wiary, jest ta, która postrzega Boga jako Ty. Jeśli Bóg jest dla mnie rzeczywistością, która może mieć charakter »on, ono«, o której mogę mówić w sposób »niezaangażowany« jako o przedmiocie, wówczas nie jest to Bóg, tylko bożek. Z punktu widzenia głębokiej i żarliwej wiary Bubera jednakowo »na zewnątrz« w swoim stosunku do Boga są ateista badający Go jako relikt kultury wieków minionych, jak i metafizyk, dla którego Bóg jest Pierwszą Przyczyną, Najwyższym Bytem, summum bonum lub podobnym abstraktem, o którym można wprawdzie pisać podręczniki, ale do którego raczej dość trudno zwracać się po imieniu. Wielu teologów i filozofów chrześcijańskich, zwłaszcza tych, którzy znajdowali się pod wpływem egzystencjalizmu, pisało w drugiej połowie dwudziestego wieku podobnie”.
Wspólny język – problem definicji
„Jeśli jednak podziela Ksiądz takie stanowisko, to z pewnością bliżej Księdzu do ateisty z pierwszego przykładu, czyli do mnie, niż do tego wierzącego, o którym była mowa, ponieważ nie wierzy Ksiądz w obiektywne istnienie Boga” – w głosie studentki słychać już mieszaninę zdumienia i radości. „Takie oczywiste to znowu nie jest – protestuję. – Czuję się równie daleki wam obojgu, ale też równie bliski: z pewnością mogę mówić o Bogu jako o wytworze kultury, a zarazem jako o wszechogarniającej rzeczywistości. Najpierw jednak musimy sobie wyjaśnić kilka spraw. Odłóżmy na bok pytanie, kim i czym jest Bóg – niech nam na chwilę wystarczy odpowiedź Tomasza z Akwinu, że o Bogu wiemy więcej, czym nie jest, niż czym jest – w przeciwnym razie musielibyśmy zapuścić się w niezmierzone przestrzenie i wąwozy historii filozofii po odpowiedź, co znaczy istnieć i czym jest rzeczywistość obiektywna. Ponieważ znajdujemy się na wydziale filozoficznym (w XXI wieku), mamy ten komfort lub dyskomfort, że najpierw musimy uzgodnić, w jakim paradygmacie myślowym, w jakim języku będziemy ze sobą rozmawiać. Możemy, jak ta ciekawska uczennica z uroczej książki Gaardnera Świat Zofii albo jak studenci pewnego praskiego, arystotelesowsko-tomistycznego seminarium, przenieść się o kilka wieków wstecz, w dyskurs średniowiecznej metafizyki – i wtedy Bóg będzie po prostu ens realissimus, do którego przekonująco prowadzi »pięć dróg« świętego Tomasza. Wówczas rację mają wierzący z naszego drugiego przykładu i nie ma o czym dyskutować. Jeśli posuniemy się o kilka stuleci w stronę naszych czasów i przyjmiemy pozytywistyczno-scjentystyczny, późnonowożytny obraz świata, wtedy argumenty świętego Tomasza, które poruszają się w zupełnie innej sferze językowej, tracą moc lub mówiąc dokładniej – nie przekonują człowieka o mentalności przyrodoznawczej, a Bóg pozostaje tylko ideą, którą – najczęściej z »subiektywnych«, a więc niezbyt ważnych – powodów wyznają jeszcze niektórzy ludzie. W dyskursie tym mieszczą się hipotezy Freuda, Durkheima i Marksa dotyczące »prawdziwych« przyczyn powstania i przetrwania idei Boga. Choć to właśnie odkrycie podświadomości przez Freuda, a w pewnym sensie także Marksowska teoria socjohistorycznego uwarunkowania naszych idei doprowadziły po latach w psychologii głębi i w socjologii nauki do przezwyciężenia pozytywistyczno-materialistycznego horyzontu, włącznie z filozoficznymi przesłankami obu autorów. Kiedy wraz z Nietzschem odważymy się przemyśleć ideę, której nikt przedtem tak radykalnie nie wyraził i nie przeżył, że cały »zachodni kanon« z ideą Boga jako pełnego sensu wszechświata, dobra i humanizmu jest tylko iluzją, a świat jest rozżarzoną kulą zapadającą się w głębiny absurdu, wtedy Bóg staje się ideą martwą – jednak jej implikacja, »cień martwego Boga«, w postaci różnego rodzaju szlachetnych idei, a w efekcie także logiki i gramatyki naszego języka, będą nam towarzyszyć tak długo, dopóki nie nabierzemy odwagi, żeby naprawdę stać się »nihilistami« i przezwyciężyć, przekroczyć swoje człowieczeństwo niczym most ku nadczłowiekowi. Jeśli przyjmiemy reguły filozofii analitycznej, wówczas staniemy się w najlepszym razie świadkami »łagodnej śmierci Boga w języku«; samo słowo Bóg, podobnie jak inne nieweryfikowalne twierdzenia, straci swój sens i jako takie zostanie wyparte z naszej myśli. Albo też spotkamy się z Bogiem tylko w owej przestrzeni mistyki, o której – wedle Wittgensteina – nie da się mówić i dlatego trzeba o niej milczeć. Albo wraz z Heideggerem, który u Nietzschego dopatruje się destrukcji całej metafizycznej budowli Zachodu, możemy mieć nadzieję, że w czasach, gdy techniczne spojrzenie na świat uniemożliwi nam zrozumienie istoty bytu, w końcu, mimo wszystko, »jakiś bóg może nas zbawić«. Tak więc: jeśli cała niełatwa droga przez ostatnie stulecia i współczesną myśl zachodnią do czegoś mi się przydała i nie traktowałem jej z naiwnością i wyniosłością, jak autorzy niektórych podręczników nadużywający w gąszczu pomyłek imienia świętego Tomasza, to nie mogę lekkomyślnie mówić o »obiektywnym istnieniu« czegokolwiek, z istnieniem Boga włącznie. Słowo »jest« jest wieloznaczne. Przedmioty materialne »są« w taki sposób, że mamy je do dyspozycji, jak ten oto stół czy indeks w Pani ręce. Człowiek »jest« inaczej: wie o swojej egzystencji i ustosunkowuje się do niej w pytaniu, staje się w czasie, to znaczy wykracza poza chwilę obecną, niesie ze sobą w pamięci swoją przeszłość i w jakiś sposób »ma« już swoją przyszłość, w swoich nadziejach, obawach i planach. Ludzie »są« także w swoich relacjach, są razem i »mają się« wobec siebie inaczej, niż są wobec rzeczy, inaczej niż mają rzeczy, inaczej niż rzeczy są wobec siebie nawzajem: Pani ukochany, który, być może, jest daleko stąd, jest Pani bliższy niż wszystkie przedmioty, których może Pani teraz dotknąć, i jeśli rzeczywiście się kochacie, to »macie się« inaczej i głębiej niż wtedy, gdy posiadacie rzeczy, którymi możecie – w odróżnieniu od ukochanej osoby – w pełni dysponować”.
Tekst pochodzi z Miesięcznika „W drodze” nr 5, 2003. Lead i śródtytuły pochodzą od redakcji Dominikanie.pl.