Dominikanin to ten, który w studium i modlitwie karmi się słowem Bożym tak, aby wiedział, co może zasmakować tym, do których jest posłany.
Kto doświadczył obfitości życia, kocha w sposób niezaborczy, spontanicznie i radośnie. Jego serce z kamienia staje się sercem z ciała. Według naszej tradycji taka głęboka przemiana możliwa jest dzięki studium i modlitwie. Jordan z Saksonii mówił, że te dwa elementy są dla nas tak konieczne, jak pokarm i napój. Przez studium przemieniamy ludzkie serce. Odkrywamy to „oświecenie umysłu, które wybucha żarem miłości”. Studium i modlitwa należą do życia kontemplacyjnego, do którego wezwany jest każdy dominikanin.
Wspólnoty słowa
Na zakończenie większości wizytacji wizytator czyni parę budujących uwag o potrzebie częstszej modlitwy. Mądrze potakujemy i podejmujemy niezbyt przekonujące postanowienia. Czy nie rozumiemy, że chodzi tu o ożywienie wyschniętych kości (por. Ez 37,1n)?
Kiedy rodzi się dziecko, jego rodzice natychmiast zaczynają do niego mówić. Długo przedtem, zanim zacznie cokolwiek rozumieć, dziecko jest uspokajane słowami, przemawia się do niego przy karmieniu i kąpieli. Matka i ojciec nie mówią do swego dziecka po to, by mu udzielić jakichś informacji, lecz po to, aby wprowadzić je słowami w życie. Dziecko staje się człowiekiem w morzu języka. Powoli będzie mogło ono odnajdować własne miejsce w miłości, która łączy jego rodziców. W ten sposób dorasta ku ludzkiemu życiu.
Podobnie i my jesteśmy przemieniani przez zanurzenie w słowie Boga skierowanym do nas. Nie czytamy słowa, by znaleźć informacje. Rozważamy je, studiujemy, medytujemy nad nim, żyjemy nim, spożywamy je i pijemy. „Pozostaną w twym sercu te słowa, które Ja ci dziś nakazuję. Wpoisz je twoim synom, będziesz o nich mówił, przebywając w domu, w czasie podróży, kładąc się spać i wstając ze snu” (Pwt 6,6–7). To słowo Boga działa w nas, czyniąc z nas ludzi, pobudzając nas do życia, formując nas do tej przyjaźni, która jest samym życiem Boga. Jordan pisał do Diany w liście na Boże Narodzenie 1229 roku: „To Słowo czytaj w swym sercu i powtarzaj w myśli, aż w ustach Twoich stanie się słodkie jak miód. Nieustannie powracaj do tego Słowa, aby stale trwało przy Tobie”.
Moi przyjaciele adoptowali chłopca osieroconego w wyniku wojny w Wietnamie. Znaleźli go na wielkim oddziale szpitalnym w Sajgonie. Przez pierwsze miesiące jego pobytu na oddziale nikt nie miał czasu, by na niego spojrzeć czy zamienić z nim choćby słowo. Rósł, nie umiejąc się śmiać. Jego przybrani rodzice mówili zaś do niego i uśmiechali się, podejmując trud miłości. Pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy odpowiedział im uśmiechem. Słowo Boga karmi nas, byśmy ożywali, stawali się ludźmi, a nawet umieli odpowiedzieć Bogu uśmiechem na Jego uśmiech. Wspólnota obdarzająca życiem to taka wspólnota, wśród której odkrywamy, że to słowo Boga jest chronione niczym skarb i dzielone ze współbraćmi. Nie wystarczy tylko odmawiać więcej modlitw. Możemy się nimi udusić, zwłaszcza gdy są recytowane z wielką prędkością. Kiedy Dominik się modlił, rozkoszował się słowem Bożym, „jakby rozważał słowa Boga i jakby sam najsłodziej je sobie opowiadał”, jak ktoś, kto delektuje się dobrym francuskim winem. Albert Wielki mówi, że potrzebujemy „często być karmieni wdziękiem (znowu pojawia się słowo dulcedo) słowa Bożego”.
Kiedy dziecko karmione jest słowami swych rodziców, dokonuje wyzwalającego i przerażającego jednocześnie odkrycia, że nie stanowi bynajmniej centrum świata. Za piersią jest matka. Nie wszystko jest na jego zawołanie. Dziecko odkrywa, że stanowi cząstkę ludzkiej społeczności. W rozmowie naszych rodziców odnajdujemy świat, do którego możemy należeć. Podobnie dzieje się, gdy karmimy się słowem Bożym. Jesteśmy wtedy wprowadzani w szerszy świat. Dobry Pasterz, który przyszedł, abyśmy mieli życie i mieli je w obfitości, otwiera bramę, abyśmy mogli wyjść i znaleźć rozległe otwarte przestrzenie. W modlitwie dokonuje się nasz exodus poza maleńką skorupkę nieustannego pochłonięcia samym sobą. Wchodzimy w szerszy świat Boga. „Dążymy do takiej wewnętrznej dyscypliny, która powstrzymuje nas przed traktowaniem nas samych jako oczywistego, stałego środka naszego małego wszechświata, i pozwala nam bezustannie odnajdywać siebie, gubić i znowu odnajdywać we wzajemnie przenikających się strukturach świata, które nie my stworzyliśmy i nie my kontrolujemy” Dziecko dojrzewa, słuchając rozmów rodziców, i odkrywa, że nie jest samo. Podobnie i my zostajemy porwani do przyjaźni z Bogiem, uzdrowieni z zajmowania się sobą i zaczynamy dostrzegać prawdziwy świat. Yeats pisał: „Serce przywykłe sny roić, jak głaz stwardnieje w tym, co je oplata”. Modlitwa leczy nasze serca z mrzonek. Święty Tomasz mówi, że modlitwa Ojcze nasz „oświeca całe serce nasze”. Gdy modlimy się o to, by wypełniała się wola Boża i by przyszło Jego królestwo, nasze serca zostają przemienione. Gdy zostajemy uwolnieni z naszych egoistycznych rojeń i wchodzimy w szerszy świat Boga, odkrywamy, że inni cierpią z powodu przemocy i doświadczają smutku. Ojciec Vincent de Couesnongle mówił o „kontemplacji ulicy”. Dla Dominika dotknięci nieszczęściem i uciemiężeni „to element contemplata w contemplata aliis tradere […] Stygmat wiedzy, który otwiera umysł i serce Dominika w kontemplacji, pozwalając mu z przerażającą bezpośredniością doświadczać bólu i potrzeb bliźniego, nie może być spowodowany jedynie przez jakieś nagromadzenie bolesnych wspomnień czy też jego naturalne współczucie”.
Jest to, jak mówi brat Paul Murray, „stygmat kontemplacji”. Właśnie dlatego życie kontemplacyjne jest w sercu każdego poszukiwania sprawiedliwego świata. Kontemplacja czyni nas zdolnymi do patrzenia w sposób bezinteresowny.
Fragment listu generała Zakonu: „Obietnica życia”, który został opublikowany w zbiorze „Wysławiać, błogosławić, głosić. Słowa łaski i prawdy” opublikowanym przez Wydawnictwo W drodze.