Współodczuwanie z Chrystusem pozwoliło Marcinowi de Porrès spotkać się z Nim w drugim człowieku.
Marcin de Porrès był dominikaninem na swoje czasy wyjątkowym. Jego droga do Zakonu i to, co potem, mogłoby stać się scenariuszem dla bardzo dobrego filmu. Być może to spowodowało, że papież Franciszek ogłosił go patronem Światowych Dni Młodzieży w 2019 roku w Panamie.
Żyjący na przełomie XVI i XVII wieku zakonnik był bardzo dobrym przykładem na pokazanie wielu niespójności ówczesnego świata. W naszych czasach stał się doskonałym patronem codzienności, która wymyka się spod kontroli. Gdzie próba poukładania sobie rzeczywistości jest bardzo często niemożliwa, przytłacza brakiem przewidywalności i złożoności spraw, od których zależymy.
Syn hiszpańskiego rycerza i afrykańskiej imigrantki na co dopiero „odkrytym” kontynencie Ameryki Południowej postanawia stać się bratem kaznodzieją w Zakonie, który już wtedy miał za sobą dużą przeszłość, bogatą tradycję, wspaniałych świętych i niestety – lekką duchową zadyszkę.
Wydawać by się mogło, że wrażliwość Marcina nie była na tamte czasy. Ogrom dominikańskiego patosu, brzydota amerykańskiej ulicy i historia rodzinna Marcina nie powinny służyć rozwojowi duchowemu późniejszego świętego. Tymczasem on, idąc pod prąd, stał się patronem tej niefortunnej codzienności. W skomplikowanym i niełatwym świecie zachował prostotę, upodobniając się do Chrystusa, którego wybrał.
Stał się służącym w klasztorze, do którego został przyjęty na brata kooperatora, bez święceń kapłańskich głosił Boże Miłosierdzie. Tak jak św. Dominik, szukał człowieka w tym, czym on żył – w jego ubóstwie, chorobie. Jego dobroć szybko stała się popularna. Ale mimo, że zaczął być rozpoznawalny, nie stracił swojej miłości do Boga ukrytego w ludziach. Pomimo ich problemów, zawsze szukał dobrego rozwiązania. Zastanawiał się, co na jego miejscu zrobiłby sam Jezus.
Mistyka dnia – każdej godziny, w której Marcin starał się pomóc drugiemu człowiekowi, przybliżała go do zjednoczenia z Chrystusem. Współodczuwanie z Mistrzem było dla niego zaproszeniem, w którym uczył się odczuwać razem z tymi, do których był posłany. Nie był teoretykiem spotkania z Bogiem. Stał się wzorem praktykowania Bożej obecności, którą dzielił się z innymi. W tym, co wydaje się być zwyczajnym, dokonywały się cuda. W spotkaniu z ubogim, chorym, w niesieniu codziennej pomocy – działy się rzeczy wielkie.
Jeżeli powstałby o nim film, który miałby przemówić do ludzi młodych, jego autor musiałby zadbać o wiarygodny przekaz tego działania. Musiałby opowiedzieć o Marcinie, który zwrócony w stronę potrzebującego, zawsze widział w nim Chrystusa. Codziennie w pokornej służbie oddając się jednemu i drugiemu.