Dominikanin świętował niedawno pięćdziesięciolecie kapłaństwa i siedemdziesiąte piąte urodziny.
Skromność o. Salija – złośliwie twierdząc: wybitnie niedominikańska – jest powszechnie znana i po wielokroć podkreślana. Nie bagatelizuje on swoich dokonań czy zaangażowania, ale ma do nich specyficzny dystans. Wyraża się ona także w jego postrzeganiu rzeczywistości, bardzo często niewspółgrającemu z odczuciami jego rozmówców. Zaobserwować to można w wielu przypadkach.
Bronił ojca Hejmy, recenzował ojca Rydzyka
Na przykład 25 grudnia 1993 r. o. Jacek został zaproszony do świątecznego wydania programu „A Teraz Konkretnie”, prowadzonego przez Andrzeja T. Kijowskiego. Rozmowa, w związku ze wspomnianą już datą, miała toczyć się głównie wokół świętowania, ale gospodarze (do zwykle prowadzącego dołączyła jego żona) poruszali także inne tematy, takie jak zjednoczenie Europy, dylematy katolika w państwie, życie zakonne. Dominikanin na każde pytanie znajdował odpowiedź, na każdy temat miał coś do powiedzenia, z reguły podpierając się nauką Kościoła, wypowiedziami jego świętych.
W pewnym momencie prowadzący zadał pytanie o wiarę w cuda, najwyraźniej próbując sprowokować kapłana do opowieści o zdarzeniach niezwykłych i tajemniczych. Tymczasem o. Jacek z wielkim przekonaniem i prostotą stwierdził, że ogląda po kilkadziesiąt cudów rocznie, po czym opowiedział o jednym. Było nim pogodzenie się małżeństwa, które wedle wszelkich racjonalnych przesłanek było nie do uratowania. Rozczarowanie prowadzącego, czekającego prawdopodobnie na metafizyczne fajerwerki, było wyraźnie dostrzegalne. Szybko zmienił temat.
Zarówno ten fragment, jak i cały program pokazał jeszcze inne istotne cechy dominikanina: umiejętność, wspartą konkretną wiedzą, zajęcia stanowiska w wielu kwestiach, podpieranie się przy tym uznanymi autorytetami, a także nieuleganie prowokacjom. Śledząc obecność o. Jacka w mediach, można zauważyć, że wykazuje on dużą niezależność myślenia i poglądów. Nie boi się być kategoryczny, nie dba o popularność.
Gdy uważał, że była taka potrzeba, bronił o. Konrada Hejmy OP, oskarżanego o współpracę z aparatem bezpieczeństwa PRL, przeciwstawiając się zarówno ogólnopolskiej medialnej nagonce, jak i części swoich współbraci. W czasie gdy Kościół jest atakowany z różnych stron za popełnione i niepopełnione grzechy, o. Jacek napisał książkę „Dlaczego kocham Kościół?”. Był także jednym z ludzi dobrej woli”, którzy podpisali, kontrowersyjny, jak się okazało, tzw. „Apel 9 maja” w 2010 r., którym chciano zachęcić Polaków do uczynienia pojednawczego gestu w stronę „zwykłych Rosjan” i zapalenia znicza na grobie żołnierzy Armii Czerwonej.
Jako profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w 2009 r. został recenzentem pracy doktorskiej redemptorysty o. Tadeusza Rydzyka. Według części polskiego środowiska naukowego dysertacja dyrektora Radia Maryja była co najmniej dyskusyjna. Dominikanin odpierał te zarzuty, pozostając jednak nadal obiektywny. W czasie obrony stwierdził m.in., że „Radio Maryja budzi wiele kontrowersji. (…) Choćby dla naukowej analizy tego wewnątrzkościelnego napięcia powinno to radio stać się przedmiotem solidnych badań medioznawczych. Na taką pracę będzie jednak trzeba poczekać. Praca ojca Rydzyka nie jest bowiem medioznawcza, ale teologiczna. (…) Co do mankamentów… Pojawiającego się w pracy zdania o czymś, co «…w Panu Bogu budzi potrzebę…» nie skomentuję. Niech się doktorant nie bawi w psychologię Boga”.
Ojciec Jacek Salij jest jednym z bardziej znanych teologów w Polsce, niejednokrotnie pytanym przez media o aktualnie ważne, bolesne czy głośne sprawy związane z polskim Kościołem i jego relacją z państwem i społeczeństwem. Jest zdecydowanym i konsekwentnym obrońcą życia, a jego marzeniem jest szeroki front przeciwników aborcji z różnych środowisk religijnych i politycznych – także lewicowych.
Od 1982 r. był członkiem Rady Edukacji Narodowej, podziemnego gremium, na czele którego stał prof. Klemens Szaniawski. Organizacja ta krytykowała system edukacji PRL i wspierała niezależne od rządu inicjatywy, jak np. samokształcenie pedagogów, a także broniła nauczycieli zwalnianych z powodów politycznych lub światopoglądowych. Zadaniem rady było także tworzenie planów reformy szkolnictwa w Polsce. Ojciec Salij był także autorem w prasie podziemnej (m.in. „Zapisie”, „Aneksie” czy w podziemnym piśmie nauczycielskiej „Solidarności” „Tu teraz”). Od 1992 r. był członkiem Rady Pamięci Walki i Męczeństwa, aż do przejęcia jej funkcji przez Instytut Pamięci Narodowej w 2016 r.
Jest także członkiem polskiego PEN Clubu. Przez długie lata, od początku istnienia miesięcznika „W drodze”, odpowiadał na listy czytelników na temat problemów z wiarą, pod ogólnym hasłem „Szukającym drogi”. Choć jego życiorys nie obfituje w zbyt wiele drastycznych zwrotów akcji, pełen jest bardzo ciekawych związków z Wielką Historią.
Z Wołynia na Śląsk
Jacek Salij urodził się 19 sierpnia 1942 r. w Budach na Wołyniu, w okolicach Dubna, Krzemieńca i Beresteczka, jako drugie dziecko Józefa Salija i Agnieszki z domu Ostolskiej. Na chrzcie otrzymał imię Eugeniusz, obecne zostało mu nadane w zakonie.
W 1943 r. Salijowie zostali wypędzeni z Wołynia i trafi li na Śląsk (wioska Wiry pod Świdnicą) do niemieckiego obozu pracy (nie był to jednak obóz koncentracyjny). Dzięki temu być może uniknęli losu tysięcy Polaków, którzy zginęli z rąk ukraińskich nacjonalistów. Mimo to, obraz Ukraińca-banderowca był w rodzinie bardzo żywy i jednoznacznie negatywny, choć istniały również wspomnienia o kilku sąsiadach „sprawiedliwych”.
Dominikanin stwierdził, że jemu samemu „dzięki łasce Bożej” udało się jakoś oddzielać tę postać od zwykłego Ukraińca, ale wcześniejsze pokolenie w rodzinie tego nie potrafiło i była to ich ogromna zadra.
Gdy w styczniu 1945 r. zbliżał się front, więźniów obozu wypędzono do Czech. Droga była koszmarem zarówno dla wypędzanych Polaków, jak i Niemców. Szczególnym utrudnieniem była ostra zima. W pamięci o. Jacka pozostało zdanie matki, że po drodze zmarły wszystkie dzieci, i polskie, i niemieckie, z wyjątkiem małych Salijów. Uratować ich miało małżeństwo niemieckich staruszków, które zabrało całą rodzinę do siebie do domu.
W samych Czechach było im już łatwiej, głównie dlatego, że Józef znał dobrze język czeski. Salijowie zostali wyzwolenie przez Amerykanów, gdy znajdowali się w pobliżu Pragi. Żołnierze namawiali ich na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, twierdząc, że nie będą mogli już wrócić do siebie. Salijowie zdecydowali się jednak na wyjazd do Polski. Z dużymi trudnościami dotarli do Krakowa, gdzie zrozumieli, że rzeczywiście nie ma szans na powrót na Wołyń. Postanowili osiedlić się na Dolnym Śląsku, w Piławie Dolnej pod Dzierżoniowem.
Ojciec Salij miał więc trzech braci i pięć młodszych sióstr. Przy kilku dzieciach ciążę Agnieszki Salij uznawano za zagrożoną i bardzo namawiano ją na aborcję. Tak było przy Bożenie, Barbarze oraz Krzysztofie. Matka Salijów nigdy się na to nie zgodziła. Według s. Bożeny Salij dwójkę swoich dzieci dosłownie ofiarowała Bogu – jak się okazało, oboje wybrali drogę zakonną. Na podstawie relacji rodzeństwa Salijów można wysnuć wniosek, że w wyniku wczesnej śmierci najstarszej siostry i późniejszych problemów z ciążami z niezwykłym szacunkiem traktowano każde życie i witano je z radością. Prawdopodobnie to również miało wpływ na dominikanina i jego zaangażowanie w obronę nienarodzonych.
Dla rodziców Salijów ważne było wykształcenie swoich dzieci. Jak stwierdził o. Jacek, „mieli niewiarygodny szacunek dla zdobywanej wiedzy”. I mimo że była to rodzina wielodzietna, w której do statusu zamożnej zawsze wiele brakowało, wszystkie dzieci zdobyły wyższe wykształcenie. Siostra Bożena Salij wspominała rodziców jako zaradnych, w sprycie i kreatywności szczególnie celować miała mama. Byli rolnikami, ale nigdy przesadnie nie angażowali w swoją pracę dzieci. Ważniejsze dla nich było, by te się kształciły.
Sam o. Jacek twierdził, że nie lubił się uczyć, szczególnie w liceum, aczkolwiek szkołę jako taką bardzo lubił. „Obowiązywał pogląd, że jeśli chłopak się uczy, to znaczy, że jakiś zbabiały jest. Od uczenia się są dziewczyny”. Jego rodzeństwo zapamiętało jednak, że bardzo dużo czytał.
Przyjechał na targi, wstąpił do dominikanów
W 1957 r. rodzicie pozwolili mu samemu pojechać na Międzynarodowe Targi Poznańskie. Nie one były jednak rzeczywistym celem piętnastoletniego wówczas chłopaka. Okazał się nim klasztor dominikanów. Eugeniusz przerwał naukę w liceum ogólnokształcącym w Dzierżoniowie, postawił nie do końca zadowolonych rodziców przed faktem dokonanym i wstąpił do zakonu.
Krzysztof Salij stwierdził, że jego brat miał pełną akceptację bliskich dla swojego powołania. Jednak sam dominikanin opowiadał, że ich reakcja nie była bardzo optymistyczna, raczej zachęcali go do ponownego zastanowienia się i nakazywali powrót do domu, gdy tylko okaże się, że nie jest to jego droga.
Dlaczego wybrał dominikanów, z którymi dotąd nie miał specjalnego kontaktu? Sam na to pytanie odpowiedział następująco: „Myślę, że do dominikanów wstąpiłem z tych samych powodów, z których codziennie chodziłem na Mszę – czyli sam nie wiem, dlaczego”. Opowiadał też o książce radzieckiego historyka, w której ten przedstawiał w bardzo negatywny sposób historię średniowiecza, ale zaznaczył, że byli wówczas uczeni, choć pokrzywieni i o niesłusznych poglądach, to wybitni. A największym z nich był Tomasz z Akwinu. „Był to moment, w którym nabrałem wielkiego respektu dla tego zakonu”.
Już w zakonie o. Jacek skończył przerwane liceum i zdał maturę. Jak sam twierdził, dopiero w zakonie zaczął przykładać się do nauki, ale też nie wiązał z nią swojego powołania. Myślał o wykorzystaniu zdobywanej wiedzy w katechezie, w duszpasterstwie i w zwyczajnej pracy parafialnej. Wtedy też zaczął prowadzić swoją słynną fiszkarnię, dzięki której błyskawicznie potrafi znaleźć odpowiedź na dręczące jego podopiecznych pytania, opatrując ją odpowiednim cytatem z Pisma Świętego czy ojców Kościoła.
Prócz udziału we własnych studiach klerycy dominikańscy uczestniczyli także w spotkaniach w ramach duszpasterstwa akademickiego i Klubu Inteligencji Katolickiej w Poznaniu. Zapamiętane zostały także rekolekcje akademickie prowadzone przez nowo wyświęconego biskupa krakowskiego, Karola Wojtyłę. Młodzież DA pod opieką o. Joachima Badeniego OP spotkała na wyjeździe wakacyjnym grupę studentów prowadzoną przez profesora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, właśnie Wojtyłę. Wtedy umówili się na rekolekcje, na które przyjechał on już jako biskup. Ojciec Jacek wspominał, że nie były to łatwe nauki, bp Wojtyła używał bowiem trudnego języka filozoficznego.
Wśród znajomych o. Salija znany, choć niejasny, jest fakt, że próbowano go wyrzucić z zakonu. Było to w 1963 r., jeszcze przed ślubami wieczystymi. Sam o. Jacek nie znajdował żadnych szczególnych motywów takiego potraktowania. Nie usłyszał od nikogo z przełożonych obiektywnych powodów, poza tym, że „prawie wszystkim wydaje się”, że nie nadaje się on do życia zakonnego. Okazało się, że słowo „prawie” było tu kluczowe. Sam o. Salij nie zrobił nic w swojej obronie, nie prosił o zmianę decyzji, nie odwoływał się do generała dominikanów – mimo przekonania, że jest to jego droga. Jedyne, co zrobił, to „nie obraził się na zakon”.
Na szczęście ujęli się za nim inni współbracia oburzeni na takie jego traktowanie. W końcu został dopuszczony do złożenia ślubów wieczystych, co nastąpiło 29 listopada 1964 r. Nie był to koniec jego problemów. Również do święceń kapłańskich został dopuszczony pół roku po swoich braciach. W końcu napisał do prowincjała z prośbą o konkretne przyczyny tej zwłoki, a jeśli nie ma obiekcji, to żeby wyznaczył datę święceń. Prowincjał natychmiast wydał na nie zgodę. Odbyły się w rodzinnej Piławie 25 grudnia 1966 r. W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia o. Jacek odprawił tam swoje prymicje.
Rzeczywiste przyczyny takiego traktowania zakonnika nie są oficjalnie znane. W całej sprawie sporo jest plotek, przykrych dla o. Jacka i samego zakonu. Dominikanin nikogo nie oskarżył, a cała sytuacja, choć bezsprzecznie trudna dla niego, umocniła go zarówno w wierze, jak i powołaniu.
Jak ojciec Jacek teologiem został
Jak to się stało, że niechętny do dalszego rozwoju naukowego zakonnik, stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych teologów w Polsce? Według samego o. Jacka fakt, że kontynuował studia, był wynikiem „eksperymentu na żywych ludziach”, wynikającym z wprowadzanych w całym Kościele i również w zakonach reform Soboru Watykańskiego II. Pomysł pochodził z Francji, a polegał na dodatkowym roku, tzw. tirocinium. Miało ono służyć dalszemu przygotowaniu merytorycznemu młodych kapłanów przed skierowaniem ich do pracy duszpasterskiej.
Dla o. Jacka wspomnienie tego czasu jest niemal jednoznacznie negatywne, ale, jak się okazało, pozytywnie wpłynął on na jego pracę naukową. Broniąc się przed „nicnierobieniem”, zaczął pracować nad wybranym tematem. Dzięki pomocy o. Władysława Skrzydlewskiego OP i za zgodą ówczesnego prowincjała o. Krzysztofa Kasznicy OP udało mu się obronić pracę magisterską w ciągu roku (w czerwcu 1969 r.). Równolegle pracował nad pracą doktorską, pisaną pod opieką o. Henryka Bogackiego SJ. Tę obronił w czerwcu 1970 r. Od razu otrzymał stanowisko na Akademii Teologii Katolickiej, najpierw asystenta, potem adiunkta. Na tej uczelni uzyskał także habilitację (1979) i profesurę (1991)
Tymczasem jednak rozpoczął inną działalność, która jest nie mniej ważna w jego życiu. Zaraz po uzyskaniu stopnia magistra został skierowany do pomocy o. Tomaszowi Pawłowskiemu OP w krakowskim ośrodku duszpasterstwa akademickiego „Beczka”. Istniał on już wówczas pięć lat i miał duże wsparcie arcybiskupa krakowskiego Karola Wojtyły.
Wśród katolików świeckich
Według o. Salija on sam „przybył na gotowe”. Młody dominikanin odprawiał niektóre poranne Msze Święte z homiliami w tygodniu. Po nich był też do dyspozycji młodzieży. Prowadził kilka grup DA, miał dyżur w konfesjonale, co jakiś czas przygotowywał wykłady, na które potrafiła przychodzić nawet setka studentów. Ważnym elementem pracy duszpasterza akademickiego jest także jego dostępność dla studentów – na rozmowę, na spowiedź poza dyżurem itp., czyli innymi słowy duszpasterstwo indywidualne. Również w tym wymiarze realizował swoją funkcję o. Jacek Salij.
Ze spowiedzią ma związane swoje znane powiedzenie, że został obdarowany „łaską krótkiej pamięci” lub wręcz „łaską sklerozy”. Jemu pomogła w spowiadaniu znajomych, zaś zestresowanym penitentom ułatwiała rozmowę z nim.
Formalnie duszpasterzem akademickim był krótko i właściwie tylko w krakowskiej „Beczce”. Jednak jego dalsza praca bardzo często krzyżowała się z tym środowiskiem, i to w wielu miastach Polski. Z wykładami, rekolekcjami, a także jako panelista w tzw. trybunach duszpasterskich jeździł po całej Polsce. Był tym samym wsparciem dla duszpasterzy i studentów, ale także swoistym obserwatorem zjawiska, jakim było DA.
Duszpasterzowanie w Krakowie, wizyty w ośrodkach w Polsce, praca na ATK i jako wykładowca dla dominikańskich braci studentów – to nie jedyne punkty styku o. Jacka ze środowiskiem akademickim.
Przez ponad dziesięć lat (1971–1983) był opiekunem Sekcji Kultury warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. Sekcja ta grupowała przede wszystkim młodzież, ale z racji niezgody władz państwowych na pracę KIK-u wśród niej nie mogła mieć nazwy Sekcja Młodzieżowa. Badacz tej organizacji, Witold Kunicki-Goldfinger, słusznie ja nazwał świeckim duszpasterstwem akademickim. Realizowała ona wszystkie podstawowe cele, które Kościół stawiał przed DA: wychowanie świeckiego apostoła poprzez formację duchową, intelektualną i społeczną.
W programach Sekcji znajdowała się zawsze Msza Święta w klasztorze dominikanów na ul. Freta lub w kościele św. Marcina przy ul. Piwnej (poprzedzała większość spotkań), były rekolekcje adwentowe i wielkopostne, spotkania dyskusyjne, wykłady, koła zainteresowań, pielgrzymki i wyjazdy wakacyjne (również w rolach wychowawców kolonijnych w Sekcji Rodzin KIK), organizowano pomoc dla ubogich i potrzebujących, a także spotykano się czysto towarzysko.
Była jednak co najmniej jedna podstawowa różnica między Sekcją a DA – jej świeckość, za którą szła także samorządność. Sekcja Kultury, podobnie jak cały Klub Inteligencji Katolickiej, była autentycznym dziełem katolików świeckich. Ksiądz pełnił tu funkcję asystenta, nie organizatora czy zarządcy. To funkcjonowało również wśród studentów – sami wybierali swój zarząd, planowali program i wyznaczali zadania. Brali pełną odpowiedzialność za działania Sekcji. Jej siedziba w klasztorze dominikańskim sprzyjała także dużej niezależności młodych ludzi od władz Klubu, którego byli integralną częścią (przewodniczący zarządu Sekcji był w zarządzie głównym). „Stary” KIK nie narzucał programu, nie pytał o nic, ewentualnie próbował nieco hamować pomysły zbyt opozycyjne, szczególnie gdy interweniowali przedstawiciele władzy.
Ważnym elementem programowym Sekcji stały się kwestie polsko-żydowskie. Wspólnie z „starym” KIK-iem organizowane były Tygodnie Kultury Żydowskiej. Młodzież sekcyjna pod opieką o. Jacka Salija, porządkowała cmentarz żydowski na warszawskich Powązkach. W tym kontekście o. Jacek został także zaproszony do Stowarzyszenia Ochrony Zabytków Przeszłości, na którego czele stał prof. Wiktor Zin. W grupę zaangażowali się literaci, historycy, działacze katoliccy, a jedną z pierwszych inicjatyw miała być właśnie ochrona cmentarza żydowskiego.
Dzięki Sekcji Kultury o. Jacek nawiązał wiele kontaktów z ludźmi kultury i nauki, katolikami świeckimi, a co za tym idzie, rodzącą się opozycją. Część spotkań nie odbywała się w kościele czy siedzibie KIK-u, ale w mieszkaniach prywatnych. To sprzyjało integracji z „drugą stroną opozycji”, np. lewicową grupą „komandosów”, uczestników Marca ’68.
Jednym z takich spotkań była dyskusja na temat książki Bohdana Cywińskiego „Rodowody niepokornych”, która odbyła się mieszkaniu Krzysztofa Śliwińskiego. Tam o. Salij poznał m.in. Jacka Kuronia, Karola Modzelewskiego, Jana Lityńskiego, Barbarę Toruńczyk, Seweryna Blumsztajna, a także Grażynę (Gaję) Kuroniową, która – jak wspominał dominikanin – „sprzeciwiła się jakiejś mojej wypowiedzi na temat miłości, a ponieważ miała rację, więc od razu ją polubiłem”.
„Umiem się różnić pięknie”
W relacjach z ludźmi o innym światopoglądzie jego hasłem stały się słowa będące niejako antytezą zdania Cypriana Kamila Norwida: „Umiemy się tylko kłócić albo kochać, ale nie umiemy się różnić pięknie i mocno”. Dominikanin kładł nacisk na to, by właśnie umieć się pięknie różnić.
Ojciec Jacek uważał się za „człowieka jednoznacznie religijnego”, nie angażował się w sprawy polityczne. Jak się okazało, było to pociągające nie tylko dla ludzi wierzących. Szybko opozycja lewicowa zaczęła uczęszczać także na spotkania Sekcji Kultury, przychodzić bezpośrednio do jej kapelana, a on odwiedzał działaczy w ich domach. Dominikanin miał kontakty z Komitetem Obrony Robotników, Ruchem Obrony Praw Człowieka i Obywatela, a poprzez duszpasterstwo akademickie także z Ruchem Młodej Polski.
Sam też był coraz bardziej rozpoznawalnym kapłanem w Polsce. Był sygnatariuszem listów otwartych do władzy: „Listu 59” i „Memoriału 101”, sprzeciwiających się zmianom w konstytucji PRL. Z tego powodu miał kłopoty na uczelni. Zostałby zwolniony, gdyby nie osobista interwencja prymasa Stefana Wyszyńskiego.
Choć sam o. Salij dystansował się od kwestii politycznych, wiele osób uważało go za zdecydowanego i w jakimś sensie wojującego antykomunistę. Z perspektywy czasu i wypowiedzi o. Jacka jawi się obraz człowieka bardzo otwartego na drugiego, a przede wszystkim na Boga w nim, pełnego zachwytu nad życiem jako takim. Jego serdeczność wobec człowieka, również o innym światopoglądzie, dostrzec można wyraźnie w jego uroczym opisie jednego z kuzynów, mocno wierzącego w komunistyczną ideologię: „To zresztą ogromnie sympatyczny i prawy człowiek, Pan Bóg stworzył go z czułością”.
Kontakty z opozycją i takie też zaangażowanie musiały zaowocować zainteresowaniem aparatu bezpieczeństwa PRL. Jak każdy kapłan, o. Jacek miał z pewnością założoną Teczkę Ewidencyjno-Operacyjną Księdza (tzw. TEOK), ta się jednak nie zachowała. Nie ma też zbyt wielu innych dokumentów, jednak nazwisko Salij przewija się dość często w analizach i raportach dotyczących zakonów, duszpasterstwa akademickiego, działań opozycyjnych. Z informacji z dokumentów Służby Bezpieczeństwa wynikało, że był jednym z najbardziej „politycznie szkodliwych” dominikanów w Polsce.
Ciekawą jego charakterystykę przedstawił Władysław Jacher, określony przez SB jako eksdominikanin. Według niego „Jacek Salij – reprezentuje ludzi o charakterze agresywnym i buntowniczym, trochę infantylnej przekory. Sprzeciwia się zarówno swoim przełożonym w prowincji iw kurii, jak też i władzom państwowym. Przekorny z natury, zawsze ma odmienne zdanie. Niektórzy mówią, że przodkowie jego są pochodzenia semickiego. Zaciekawiło to mnie – mówił Jacher – znam się na antropologii, wykluczyć chyba należy semityzm. Pod względem antropologicznym typ raczej nordycko-laponoidalny. Bardzo zdolny człowiek o dużych możliwościach naukowych, ale leniwy i wygodny. Jego artykuły nie wnoszą nic nowego, są to na ogół przeróbki z pism zagranicznych, bądź zlepek już opracowanych tematów. Można się z nim porozumieć, ale trzeba umieć do niego podejść”.
Ten antysemicki wątek w ocenie o. Jacka pojawiał się dość często, zarówno w zakonnych plotkach, jak i notatkach SB. Ojciec Salij miał być także wykorzystywany w grach operacyjnych mających na celu skłócenie zakonników. Jednym z pomysłów miało być niewydawanie paszportów niektórym dominikanom, opatrzone komentarzem, że powodem jest działalność o. Jacka. Zamysł ten jest znany z planów, nie wiadomo, czy był realizowany i czy osiągnięto cel.
Ojciec Salij zdawał sobie sprawę z działalności SB wobec niego. Był świadomy np. podsłuchu telefonicznego, którym objęty został aparat klasztorny przy ul. Freta. Dlatego też w zapisach rozmów trudno doszukać się jakichkolwiek konkretów. Uważał, że pracowników SB należy traktować stanowczo i wprost. Do funkcjonariuszy prowadzących przesłuchanie metodą „dobrego i złego milicjanta” potrafił powiedzieć: „Niech pan tak na mnie nie krzyczy, bo ja się pana nie boję, nie na to się Pan Jezus urodził, żebym się pana bał”.
Koniec lat siedemdziesiątych i początek osiemdziesiątych to wzrost działań opozycyjnych, a wraz z narodzinami Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” powstawało wiele oddolnych inicjatyw i grup, do tej pory niemal nieaktywnych. Jedną z nich duszpasterstwo nauczycieli, zawiązane w 1982 r., którego opiekunem do dziś jest o. Salij. Było ono początkiem również obecnie działającego Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców.
Jak zło dobrem zwyciężać
W stanie wojennym powstała jedna z licznych publikacji o. Jacka, która mocno wpłynęła na wielu jego wychowanków. Była to antologia „Miłujcie nieprzyjacioły wasze. Miłość nieprzyjaciół w Polsce”. Stanowiła ona zbiór różnych polskich tekstów kultury w układzie chronologicznym, ukazujących, „że w polskiej tradycji jest nie tylko walka bez nadziei na zwycięstwo, nie tylko «dzisiaj tryumf albo zgon», ale także świadomość zwyciężania zła dobrem”.
Ojciec Jacek jeździł z tą książką po Polsce, wygłaszając nawiązujące do niej wykłady. Pozwalał na to również swoim przyjaciołom. Początek zainteresowania dominikanina tą tematyką był jednak wcześniejszy. Już 14 października 1976 r. poznańska SB za pośrednictwem TW „Dana” odnotowała spotkanie w ramach dominikańskiego DA właśnie na ten temat. Dość zaskakujący był wniosek „Dana” z tego wykładu. Sam relacjonował, że o. Jacek mówił o liście biskupów polskich do niemieckich z1965 r., o Traugutcie czy o liście polskiego oficera uwięzionego w czasie II wojny światowej na terenie ZSRR (być może chodziło o jedną z ofiar zbrodni katyńskiej). Wszystko było przeplatane cytatami z Pisma Świętego o miłości nieprzyjaciół właśnie. Natomiast w podsumowaniu TW pisał: „Z całości prelekcji każdy uczestnik mógł odnieść wrażenie, że dawna Rosja, jak i obecnie Związek Radziecki jest nieprzyjacielem Polaków”.
Zaskakująca jest tu przede wszystkim niechęć aparatu władzy do tematu miłości nieprzyjaciół. Zapytali o nią dominikanina Anna Petrowa-Wasilewicz i Jacek Borkowicz. Stwierdził, że ich strach przed miłością stanowi pewną zagadkę. Tak jakby pragnęli, żeby ich nienawidzono. Gdy im się udawało, ściągali ludzi do własnego poziomu, a wówczas byli silniejsi. „Ludzie, którzy wierzą w moc nienawiści, takich tematów się boją”.
Kontynuację tematyki można dostrzec w rekolekcjach, które o. Salij przygotował dla internowanych. Za pośrednictwem abp. Bronisława Dąbrowskiego został zaproszony do ośrodków internowania m.in. w Jaworzu i Darłówku.
W Jaworzu był 4 i 5 kwietnia 1982 r. (Niedziela Palmowa i poniedziałek Wielkiego Tygodnia). Tam zorientował się, że „nie można mówić zbyt religijnie, gdyż wśród internowanych było wielu niewierzących”.
Dlatego też w Darłówku skupił się na sprawach społeczno-moralnych, chcąc nie rozdrażniać, a łagodzić nastroje. Dlatego też mówił o miłości do nieprzyjaciół w polskiej tradycji walk o niepodległość. Miał głosić przez trzy dni, od 21 do 23 czerwca 1982 r. Pierwszego dnia mógł mówić bez przeszkód – naukę poświęcił właśnie omawianej już tematyce miłości nieprzyjaciół. Gdy jednak kolejnego dnia przyjechał z kapelanem ośrodka, nie został wpuszczony w wyniku odgórnego zakazu. Według Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom sam komendant ośrodka był zdziwiony tą decyzją, ponieważ osobiście dzień wcześniej omawiał program rekolekcji z dominikaninem. Okazało się jednak, że tym samym przekroczył swoje kompetencje.
Internowani, uznając przerwanie rekolekcji za szykanę, rozpoczęli głodówkę w proteście przeciw odbieraniu im prawa do opieki duszpasterskiej i praktyk religijnych. Co ciekawe, strajkowali nie tylko katolicy, ponieważ uznano, że jest to uderzenie w ogólnie rozumianą ludzką godność. Strajkujący przerwali głodówkę 26 czerwca 1982 r. Nie udało się kontynuować rekolekcji, ale internowani otrzymali zgodę ma dłuższe, nawet sześciogodzinne spacery, a także na ich prośbę została wymieniona część personelu na bardziej tolerancyjny.
Nie ulegać kościelnym modom i polityce
W latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych o. Salij w dalszym ciągu był bardzo zaangażowany naukowo i społecznie. Przez wiele lat był kierownikiem Katedry Teologii Dogmatycznej na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Był także członkiem Polskiej Akademii Nauk (Wydział Nauk Społecznych PAN, Komitet Nauk Teologicznych). Jest promotorem wielu rozpraw doktorskich. Jeszcze bardziej znany jest jako popularyzator teologii. Jak wspomniano na początku, jest częstym go- ściem mediów, gotowym do rozmów na różne tematy, aczkolwiek nawet zapytany o sprawy polityczne i społeczne, chętnie odwołuje się do teologii.
Charakterystyczne dla niego jest konsekwentne nieuleganie kościelnym modom czy stronom politycznym. Wypowiada się spokojnie, ale i kategorycznie, zawsze opierając się na nauce Kościoła i nie próbując jej dopasować do sympatii rozmówcy. Przy tej stanowczości znać jednak i duże miłosierdzie. Szczególnie dostrzegalne jest ono w odpowiedzi na listy „szukających drogi” publikowanych przez kilka dekad w miesięczniku „W drodze”.
Spotkać się można ze stwierdzeniami, że o. Jacek Salij się zmienił po 1989 r. Zarzuca mu się popieranie środowiska Radia Maryja, bo w nim niekiedy występuje. Drażni jego „nietolerancyjny” upór w sprawie ochrony nienarodzonych. Jednak śledząc jego życie i zaangażowanie w okresie PRL, trudno dostrzec rzekomą zmianę poglądów. Dominuje natomiast konsekwencja obranej postawy – człowieka życzliwego, otwartego na drugiego, ale i niezwykle stanowczego w swoich poglądach. Być może irytująco stanowczego.
Sam o. Jacek mówił o rozczarowaniu, które przeżył w latach dziewięćdziesiątych, gdy ważyły się losy nowej ustawy o dopuszczalności aborcji. Ufnie uwierzył zapewnieniom znanych i szanowanych przedstawicieli tzw. lewicy laickiej, że nie dzieli ich kwestia podejścia do obrony życia. Ogromne zaangażowanie na rzecz kompromisu ustawowego, m.in. środowiska skupionego wokół Jacka Kuronia, sprawiło dominikaninowi bardzo duży zawód. Jego sprzeciw wobec tendencji lewicowych można też dostrzec w słowach wykorzystywanych i parafrazowanych często w dyskusjach ze skrajnymi ruchami ekologicznymi: „Nie wierzę takim obrońcom przyrody, u których miłość do przyrody przeniknięta jest nienawiścią do człowieka”. Przy takich poglądach jednocześnie odrzuca on drugą skrajność, potępiając jedność w wyznawaniu wiary i przyjmowaniu postaw nacjonalistycznych. Jest ponad politycznymi podziałami. Taka postawa jeszcze raz potwierdza, że nie zmienił się przez ostatnie lata – nadal jest przede wszystkim „człowiekiem jednoznacznie religijnym”.
„Więcej nas łączy, niż dzieli”
Gdy przeszedł na emeryturę, bardzo szybko z niego zrezygnowano w wielu miejscach. Rozstał się w UKSW – na stronie internetowej niemal nie ma śladu po jego czterdziestoletniej pracy. Za współpracę podziękowali mu także jego współbracia, rezygnując z ważnej dla wielu czytelników miesięcznika „W drodze” rubryki „Szukającym drogi”.
Sam o. Jacek, choć nie chciał odchodzić ani z uczelni, ani z czasopisma, twierdzi, że ma co robić. Wykłada w Kolegium Dominikanów, jeździ z rekolekcjami i wykładami po całej Polsce. Jego ocena rzeczywistości w dalszym ciągu jest ciekawa, ale i nadal jest wymagający.
W homilii wygłoszonej w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie 8 stycznia 2017 r. powiedział m.in.: „W 25. rozdziale Ewangelii Mateusza Pan Jezus powiedział, że na Sądzie Ostatecznym staną przed Nim wszystkie narody. Zatem nie tylko każdy z nas zda na tym Sądzie rachunek ze swojego życia. Sprawiedliwy i miłosierny Bóg osądzi wówczas również poszczególne narody, również nasz naród. Jeszcze jest czas, jeszcze możemy coś zrobić z tą kłótliwością jako naszą narodową wadą. Nie chodzi przecież oto, żebyśmy zaniechali sporów. Ale przecież możemy i powinniśmy oczyszczać nasze spory od tej krzykliwości i zacietrzewienia, od tego zaślepienia i złej woli, bo tego w naszych sporach jest, niestety, bardzo dużo. Niech nasze spory przenika więcej rzetelnej troski o dobro wspólne, większa uważność i życzliwość wsłuchaniu drugiej strony. Starajmy się nie absolutyzować tego, co nas dzieli, bo przecież wiele więcej nas łączy, niż dzieli”.
Ojciec Jacek Salij wielokrotnie opowiadał o swoim potężnym Aniele Stróżu. Jak inaczej ten „nadzwyczaj skromny łobuz” miałby tłumaczyć tyle ciekawych wydarzeń w swoim życiu, ale i własnych dokonań? Duszpasterz, wychowawca, naukowiec. Popularyzator teologii, który w sposób równie zaangażowany wyjaśnia Ewangelię i dzieła świętych Tomasza z Akwinu i Augustyna, jak odpowiada na pytania, dlaczego nie można ochrzcić kotka i czy Pan Jezus lubił budyń. Niewątpliwie – Pan Bóg stworzył go z ogromną czułością.
Tekst pochodzi z Księgi Jubileuszowej „Credo Domine”, dedykowanej Jackowi Salijowi OP, która została stworzona z inicjatywy polskiego Towarzystwa Teologów Dogmatyków, a jej redaktorami są: o. Jarosław Kupczak OP oraz ks. Cezary Smuniewski. Lead, śródtytuły i skróty od redakcji Dominikanie.pl.