Nie zaciągajmy na siłę naszych świeckich przyjaciół z kultury masowej do intymnej sfery spotkania człowieka z Bogiem.
Wszyscy, a przynajmniej prawie wszyscy, uwielbiamy tego zielonego rubasznego stwora o odstających jak trąbki uszach i rubasznym brzuszku, który już od lat rozbawia nas z dużego ekranu swoimi przygodami. Ulubieniec błotnych krain, uparcie stroniący od ludzi, pasjonat niewybrednych odgłosów o iście rycerskim sercu, radykalny przeciwnik skostniałego savoir vivre’u, zawładnął naszymi sercami i naszą wyobraźnią. A cóż powiedzieć o jego wesołej kompanii, która wiernie mu towarzyszy we wszystkich przygodach: wygadanym ośle, szarmanckim kocie czy wzruszającym ciastku, które szczyci się swoimi lukrowanymi guziczkami.
Wszyscy, a przynajmniej prawie wszyscy, uwielbiamy odważnego amerykańskiego archeologa, który rozwiązał już niejedną zagadkę przeszłości, jeżdżąc na koniu po pustynnych rubieżach Egiptu przy akompaniamencie triumfalnych trąbek, puzonów i werbli. Uzbrojony jedynie w wierny, sterany przygodą, skórzany kapelusz i nieodłączny bicz zamiast pistoletu, bohater naszej wyobraźni zdołał już odnaleźć zagubioną Arkę Przymierza, tajemniczy święty Graal, wreszcie uratował świat przed niebezpieczną sektą mistycznej bogini Kali.
Wszyscy, a przynajmniej prawie wszyscy, uwielbiamy pokornego jezuitę, który wyrusza w misję na końce świata, a konkretniej do amazońskiej dżungli, aby tam, po godzinach katechez dla tubylczych plemion, rozkoszować się na osobności dźwiękiem oboju wśród skalistych urwisk i wodospadów dzikiej puszczy. Oboju, który pozostaje dla niego jednym łącznikiem z europejską cywilizacją i rodzinnym domem.
Chrystus a Beliar
Co to wszystko ma wspólnego z wydarzeniem, jakim jest Msza Święta czy sakrament małżeństwa podczas niej zawierany? Co to wszystko ma wspólnego z muzyką liturgiczną? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że paradoksalnie bardzo dużo. Bo i w piosence ze Shreka jest przecież w refrenie „alleluja”, które ciągle słyszy się w Kościele, bo przecież do głównego tematu z Indiana Jonesa maszeruje się przed ołtarz równe dobrze jak do „Wesołego dnia” na Wielkanoc, nie mówiąc już o oboju ojca Gabriela z „Misji”, bo przecież jezuita, bo przecież ewangelizacja, bo przecież Kościół. To musi pasować. Proste i oczywiste.
A jednak, gdy się przyjrzeć bliżej, nie skupiając się tylko na powierzchownych skojarzeniach, to nie pasuje. Rzec można: Boże ratuj, jak zachwyca, jak nie zachwyca? Jak pasuje, jak – ni w ząb – nie pasuje? Bo co ma w końcu piernik do wiatraka, czy bardziej ewangelicznie i dosadniej, jak pisze św. Paweł: „Chrystus do Beliara” (2 Kor 6, 15)? Otóż nic. Zupełnie.
Sacrum i profanum
Wydawać się to może truizmem, ale człowiek jest bytem rozciągniętym między niebem a ziemią, między duchem a materią, nieskończonością, do której wyrywa się w głębi swego jestestwa, a przemijaniem, doświadczanym każdego szarego dnia codzienności. W perspektywie religijnej mówimy tutaj o równoczesnym uczestniczeniu człowieka w sacrum i profanum.
I o ile profanum jest sferą naszego życia codziennego, sferą, w której doznajemy większości przeżyć – radości i smutków, zwycięstw i przegnanych – sferą, w której to my wiedziemy prym, przetwarzając otaczający nas świat, modelując rzeczywistość poprzez nadawanie jej różnych znaczeń, jak to robił Adam w raju, o tyle sfera sacrum, pozostaje, a przynajmniej winna pozostawać, dla nas przestrzenią niezbadanej tajemnicy, w której człowiek doświadcza istnienia bytu radykalnie innego (sacer) od niego samego i widzialnego stworzenia.
Byt ten, nieznany „Inny”, przekracza otaczający nas świat, okazuje się być jego stwórcą i władcą. W spotkaniu z tak wielką mocą człowiek doświadcza dwóch przeciwstawnych przeżyć egzystencjalnych: głębokiego lęku egzystencjalnego, jak i intensywnej fascynacji (misterium tremendum et fascinans). To doświadczenie w sferze sacrum osobowej Tajemnicy, kryjącej się za niewidzialną kurtyną bytu, prowadzi człowieka do stwierdzenia, że nie jest on ostatecznym kreatorem rzeczywistości, że jego życie, co więcej cały wszechświat, zależy od kogoś większego, potężniejszego a zarazem niebotycznie wspanialszego.
Liturgia, sakrament, sacrum
Jeżeli tak spojrzeć na liturgię, jaką jest Msza święta i sakrament małżeństwa na niej przyjmowany, uczyni się niewątpliwie duży krok na przód ku zrozumieniu jej sensu. Msza bowiem jest przede wszystkim tajemnicą spotkania człowieka z żywym Bogiem. Tajemnicą, której człowiek nie może pojąć ani przeniknąć, tak jak nie sposób pojąć istoty Boga ani Jego działania.
Joseph Ratzinger w Nowej pieśni dla Pana zaznacza, iż „odniesienie do tajemnicy oznacza, że początek wydarzenia liturgicznego nigdy nie leży w nas samych. Jest ono odpowiedzią na inicjatywę pochodzącą z góry, na wezwanie i na akt miłości, który jest tajemnicą”. Zatem w wydarzeniu Mszy świętej doświadczanie sacrum wyrywa człowieka ze zwykłej egzystencji i wprowadza go w nową rzeczywistość. Dzięki temu doświadczeniu jest on w stanie dookreślić granice profanum swojej codzienności, a w działaniu liturgicznym rozpoznać dzieło kogoś całkowicie Innego niż ten stworzony świat.
Liturgia w takim ujęciu jawi się jako przychodząca tajemnica, ofiarowana człowiekowi w darze. To nie on ją stwarza, „robi”, aktualizuje. Jego zadaniem jest jedynie przyjęcie jej jako rzeczywistości przychodzącej „z wysokości”. Człowiek wierzący poszukuje w kulcie Bożym „zmysłu tajemnicy” (sensus mysterii).
Spotkanie z misterium w liturgii prowadzi go do wewnętrznej kontemplacji, otwarcia się na obecność Boga w postawie adoracji, w czasie której gusta i pomysły własne schodzą na plan dalszy. Dzięki wierze człowiek jest w stanie żyć w bliskiej obecności Tajemnicy, przeżywać doświadczenie Bożej miłości, odkrywając, że w centrum akcji liturgicznej stoi sam Bóg – On jest jej inspiratorem, agensem i stałym punktem odniesienia.
Człowiek, gdy staje wobec tak wielkiej i wspaniałej rzeczywistości, która go przekracza i której sam nie jest w stanie zrozumieć, zdolny jest jedynie wyrazić jej tajemnicę za pomocą znaków i symboli, które odsyłają go do Niewidzialnego. Właśnie to bogactwo znaków, a co za tym idzie – muzyki, pozwala doświadczyć i przyjąć tajemnicę Bożego działania w liturgii.
Jeżeli przyjmiemy taką perspektywę w doborze muzyki na ślub, szybko zdamy sobie sprawę, że nikt z naszych trzech początkowych bohaterów na Mszy świętej nie może zagościć. Po prostu, muzyka popularna, jaką oni reprezentują, muzyka ze sfery profanum, nie ma w sobie wewnętrznej mocy, by wyrazić przyjście żywego Boga w akcji liturgicznej. Oswojona muzyka popkultury nikogo nie poprowadzi do doświadczenia egzystencjalnego misterium tremendum et fascinans.
Najpiękniejsza piosenka, najckliwsza melodia czy „ulubiony piosenkarz z dzieciństwa”, wzbudzający miłe wspominania, nie są w stanie wyrazić głębi Mszy świętej, nie potrafią „śpiewać wraz z aniołami”, by wyrazić piękno i chwałę Pana Boga. Wszystkie one, w stosunku do wydarzenia liturgicznego, okazują się karłowate, płytkie i bez blasku. Pozostawione w sferze profanum – w domu, samochodzie czy w restauracji – dobrze się tam czują, bo to ich naturalne środowisko, to ich pułap możliwości wyrazu.
Miejcie litość nad Shrekiem!
Stąd płynie mój końcowy apel: pozostawmy Shreka, Indiana Jonesa, ojca Gabriela i ich kolegów na swoim miejscu – w świecie świeckich bajek i narracji. Dla ich (a poniekąd i naszego) dobra nie zmuszajmy ich do uczestnictwa we Mszy świętej, gdzie czują się obco i niekomfortowo. Nie wymuszajmy na nich, aby gwałcili sferę sacrum swoimi występami, choćby przewrotnie, by się nam przypodobać, korzystali z tekstów liturgicznych.
Nawet jeśli bardzo by się starali, nigdy do nich nie dorosną i nie ich to wina. Nie zaciągajmy na siłę naszych świeckich przyjaciół z kultury masowej do intymnej sfery spotkania człowieka z Bogiem w czasie przyjmowania sakramentu. Miejmy nad nimi litość. Oni, z rzeczywistości profanum, nie mogą niczego zrozumieć z wydarzenia w sferze sacrum, to ich przerasta i jest im obce. Po prostu, dla nich to już zupełnie inna bajka…
My tymczasem, jako ludzie wierzący, skierujmy się ku prawdziwemu pięknu muzyki kościelnej, której – jak przypominają dokumenty Kościoła – posiadamy nieoceniony skarbiec, począwszy od chorału gregoriańskiego, przez polifonię Renesansu i Baroku, a kończąc na współczesnych utworach, inspirowanych głęboką wiarą i pragnieniem poznania żywego Boga.
Obcując z tak wspaniałą muzyką (także artystycznie) w czasie celebracji sakramentu małżeństwa, poprzez jej piękno, moc, ale i efemeryczną niematerialność, możemy dać się porwać przez misterium fascinans Bożej obecności, niejako „dotknąć” tajemnicy i spojrzeć „poza kurtynę bytu”, by zaczerpnąć sił i niewidzialnej łaski na całe życie małżeńskie.