Nie zostawiajmy innym krzyża, którego sami nie jesteśmy w stanie unieść.
„I dźwigając krzyż, wyszedł na tak zwane Miejsce Czaszki” (Jn, 19, 17);
„Jedni drugich brzemiona noście” (Ga 6, 2).
Paradoksalnie życie jako dar Boga jest radością, ale może być i smutkiem, ciężarem, dźwiganiem „losu swego krzyża”. Bywa, że uginamy się pod ciężarem, zwłaszcza, gdy nie napotykamy na „Weroniki”, czy „Szymonów z Cyreny”.
Pan Bóg każdemu z nas zadał życie do przeżycia, i to możliwie dobrze, nawet jak niekiedy bywa trudno w wielu wypadkach określać to jako „brzemię moje jest słodkie a ciężar lekki”, jak przekazuje słowa Jezusa jeden z ewangelistów.
Ale nie jest to ironia, czy beztroska „nieznośnej lekkości egzystencji”. Nie żyjemy sami dla siebie, ani obok siebie. Często „współ-nosimy” i współcierpimy z życiem osób, które Bóg nam dał, idziemy ramię w ramię razem na tej samej drodze. Są i upadki, czasem nie mamy chęci czy siły wstać, ale właśnie ktoś zatrzymał się, by nas podnieść, bo „opóźniamy wspólny marsz”, zachęca do kontynuacji wspólnej drogi, że to ma sens.
Więc, chcąc nie chcąc, wsparci na kimś, wstajemy, i widzimy uśmiech na twarzach naszych współwędrowców. Kto wie, może już jutro to właśnie ja przystanę przed innym upadającym pod ciężarem swego krzyża i jakoś spróbuję mu pomoc wstać. I to jest wspólnota Kościoła.
Tylko nie wkładajmy czy nie zostawiajmy innym ciężaru krzyża, którego my sami nie jesteśmy w stanie unieść. Nawet jak niekiedy jesteśmy naprawdę sami, to nikt z nas nie jest „samotną wyspą”, i wierzmy w obecność Pana przy naszym boku, nawet jak Go „nie widzimy czy nie czujemy”. Spójrzmy na Pana, On nas już poprzedził na tej drodze, dźwigając krzyż naszych grzechów i niedoli ludzkich. I poprzez upadki i śmierć doszedł do Życia.
Zatrzymajmy się przy kimś w trudnościach, by nie czuł się osamotniony w dźwiganiu swego krzyża. Przynajmniej możemy ofiarować modlitwę, zatrzymać na Nim nasze milczące, ale nieobojętne spojrzenie.
S. Ewa OP