Dekonspirujemy świętych spod znaku Dominika.
Był sobie wykładowca Oksfordu, który jako nastolatek stracił wiarę, by do niej wrócić już jako człowiek dojrzały. I wykładowca ten miał córkę chrzestną – Lucy (Łucję) Barfield. To jej C.S. Lewis, bo o nim mowa, zadedykował pierwszą część cyklu „Opowieści z Narnii”.
Książkę wydano, odniosła sukces, została dwukrotnie zekranizowana i przez to większości osób, które słyszały o Narnii, kojarzy się ona z krainą Aslana. Jednak rzut oka na mapę Włoch (region Umbria) upewnia nas, że miejsce o tej nazwie istnieje i w naszym wymiarze, choć jego nazwa po włosku pozbawiona jest na końcu „a”.
Co więcej – mieszkała tam Łucja. Było to na przełomie XV i XVI wieku. Co prawda, nawet wtedy nie było na tamtym terenie faunów, zaś gadające bobry spotykali tylko ci, którzy przedawkowali wino, ale świecką dominikankę cieszącą opinią świętości kojarzyli prawie wszyscy, z papieżem włącznie.
Panny Łucje
Błogosławioną i pannę Pevensie (jedną z głównych bohaterów książki) sporo łączy, co pozwala docenić talent autora „Lwa, czarownicy i starej szafy”, szczególnie ten do umiejętnego czerpania inspiracji.
Obie doświadczają innego wymiaru rzeczywistości już jako dzieci – Łucja z Narni pierwsze wizje Matki Bożej miała jako pięcioletnie dziecko. Obie są wyczulone na głos Boga, obie przyjmują z pełnym zaufaniem Jego polecenia i dochowują Mu wiary. Obie wreszcie doświadczają braku ojca – kiedy święta ma około trzynastu lat, jej tato umiera. Została oddana pod opiekę wuja i ten zlekceważył złożony przez nią prywatny ślub czystości, zmuszając ją do zamążpójścia.
Łucja zamiast się załamać, nakłoniła męża do życia w białym małżeństwie. A kiedy ten przekonał się, że czekanie nic nie da, bo żona nie zmieni zdania, pozwolił jej odejść. Co więcej, sam wstąpił do franciszkanów i został jednym z cenionych kaznodziejów. Taki tam drobny ukłon w stronę duszpasterstwa powołań bratniej wspólnoty.
Pustelnia za karę
Pomimo skojarzeń literackich Łucji z Narni nie przedstawia się z lwem lub sztylecikiem. Najczęściej ma habit mniszek dominikańskich, stygmaty i trzyma na rękach Dzieciątko Jezus. Rany otrzymała podczas modlitwy, przebadali ją duchowni i lekarze, uznano fenomen za prawdziwy, szeroko rozgłoszono a wtedy on… zanikł.
Był to moment, kiedy święta żyła już w specjalnie zbudowanym dla niej i jej wspólnoty klasztorze w Narni i jego fundator traktował stygmatyczkę jak dziw natury – kazał jej pokazywać rany sprowadzanym gościom. Najwyraźniej Bóg nie przepada za traktowaniem darów Jego miłości jako jarmarcznych rozrywek.
Przełożeni uznali ją za oszustkę i zamknęli w odosobnieniu, w bardzo trudnych warunkach. Przeżyła w nim kilkadziesiąt lat, rozmawiając jedynie ze spowiednikiem, bez narzekania, a być może że nawet z radością, bo już jako o-mało-co-żona pragnęła życia pustelniczego. W swojej celi wiele czasu spędzała na modlitwie, nadal doznając ekstaz i wizji. To podczas nich zdarzało jej się trzymać na rękach Dzieciątko – zapewne podczas rozważania prawdy o Wcieleniu Boga.
Zmarła w 1544 roku, tuż przed soborem trydenckim. Jej ciało, które nie uległo rozkładowi, można zobaczyć w katedrze w Ferrarze.
Św. Łucja z Narni – habit mniszki dominikańskiej, stygmaty, Dzieciątko Jezus.
Dzień wspomnienia – 14 listopada