To nie namiastka terapii. Jeśli ktoś nie ma poczucia rzeczywistości ani dystansu do samego siebie – nie powinien jej praktykować.
Wszystko zaczyna się od tęsknoty.
Nelly SachsŻyjąc w stresie codzienności, wielu ludzi tęskni dziś za odprężeniem. Liczni podejmują medytację, oczekując, że wyjdzie im to na dobre i wprowadzi ich za pośrednictwem odpowiednich technik w stan relaksu. Potrzeba spokoju i odprężenia nie jest jednak często wystarczająca, by wytrwać w medytacji, szczególnie w trudnych jej fazach. Jeśli człowiek poszukuje przede wszystkim spokoju i relaksu, jest zrozumiałe, że gdy przestanie medytować, oczekiwany spokój nie nastanie i najpewniej ujawnią się problemy.
Podstawowym powodem podejmowania drogi medytacji, która niesie ze sobą wzloty i upadki, jest tęsknota za wypracowaniem w swoim życiu miejsca dla tego, co boskie. Z tej tęsknoty wyrasta potrzeba medytacji, nawet wtedy, kiedy nie jest ona bezpośrednio wyczuwalna.
O tym opowiada historia pewnego młodego mężczyzny. Gdy rabin zapytał go o tęsknotę za Bogiem, ten posmutniał i musiał przyznać, że zwykle ma tak wiele pracy, iż jego tęsknota ginie gdzieś w codzienności. Gdy jednak usłyszał kolejne pytanie, czy tęskni za tęsknotą, by miłować Boga, twarz jego na powrót się rozpromieniła, bo mógł tym razem przytaknąć. Historię tę kończą słowa rabina: „To wystarczy. Jesteś na dobrej drodze”. Tęsknota ta, nawet jeśli jest tęsknotą za tęsknotą, daje siłę, która pozwala wytrwać w medytacji, także wtedy, gdy pojawią się trudności.
Tęsknotę za Bogiem można uciszyć tylko wówczas, gdy człowiek jest gotowy wyjść na spotkanie samemu sobie. Wielcy mistrzowie tradycji duchowej pouczają o związku doświadczania siebie z doświadczaniem Boga. To dwie strony medalu, które nierozerwalnie się ze sobą wiążą i nawzajem pogłębiają.
W monastycyzmie wiadomo od zawsze, że droga do Boga prowadzi poprzez poznanie samego siebie. Pomocne są w tym względzie okresy odosobnienia. Już w IV wieku Ewagriusz z Pontu podsumowywał to w ten sposób: „Jeśli chcesz poznać Boga, zacznij od poznania samego siebie”. Każde prawdziwe spotkanie samego siebie jest zatem kolejnym krokiem na drodze do Boga.
Jeśli jednak brak jest gotowości do spotkania samego siebie, wtedy pojawia się niebezpieczeństwo zbudowania duchowego „bajpasa”. Będzie to wówczas próba ucieczki przed własną rzeczywistością za pomocą medytacji, która stanie się rodzajem budowania iluzji czy też osobistą prowokacją. Taka postawa przeszkodzi w rozwoju własnej osobowości i będzie blokadą na drodze do Boga.
Rozmaite terapie wspomagają człowieka w tym, by mógł w szczerości serca spotkać samego siebie. W bezpośrednim kontakcie terapeuta może ostrożnie zgłębić na przykład problem wewnętrznych niedostatków w rozwoju osobowości, przywrócić do świadomości skrywane, wycofane uczucia i w ten sposób wzmocnić samoidentyfikację.
W medytacji natomiast nie chodzi o to, by umocnić własne „ja”, lecz wprost przeciwnie – postępować tak, by wyrzec się siebie i zrobić w swoim wnętrzu miejsce dla tego, co Boże. Zanim jednak wyrzekniemy się własnego „ja” podczas medytacji, trzeba je zrazu w sobie rozwinąć. Podobnie jest z uczuciami; można się ich wyrzec dopiero wtedy, gdy się je do siebie dopuści.
Medytacja, choć i ta także ma działanie terapeutyczne, nie jest zatem namiastką terapii. Nie zastąpi jej. Ten, kogo cechuje brak dążności do istnienia w obecności Boga, nie powinien sięgać po medytację. Terapie mogą pomoc w wytyczaniu drogi wchodzenia w medytację, jeśli ta nie stoi otworem dla potrzebującego.
W wypadku jednak, gdy brak poczucia rzeczywistości, brak dystansu do samego siebie lub występują ciężkie stany nieprzepracowanych terapeutycznie doświadczeń traumatycznych, należy odradzić tę formę, podobnie zresztą jak w wypadku głębokiego kryzysu. Wtedy konieczne jest życzliwe zainteresowanie drugiego człowieka, a niekiedy zalecić wypada profesjonalne wsparcie psychologa. Dłuższe okresy odosobnienia i odrzucenia samego siebie mogą doprowadzić do tego, że trudne wewnętrzne stany nawet się pogłębią.