Pewien bogacz przybył po śmierci do nieba, aby prosić o przyjęcie do grona zbawionych.

Decyzję o jego dalszych losach miał podjąć Abraham wspierany radą innych świętych. Jeden z nich, na pytanie, czy chce, aby bogacz został wpuszczony do nieba odpowiada: „Nie, bo o tym człowieku nie można powiedzieć nic dobrego poza tym, że jest bogaty. Jeśli go przyjmiemy, możemy zostać oskarżeni, że dostał się tu w wyniku przekupstwa”. Wtedy Abraham stanął w obronie przybysza, zauważając: „Ależ to samo można powiedzieć o każdym bogaczu i w ten sposób żaden z nich nie mógłby tu zostać przyjęty”. W odpowiedzi jednak usłyszał: „Słusznie, panie, żaden jemu podobny nie powinien tu zostać przyjęty. Mówię ci, panie, że jeśli tacy tu wchodzą to dzieje się to rzadko i z wielką trudnością”.

Taka opowieść trafiła do kazania jednego z charyzmatycznych, sławnych w całej Europie dominikańskich kaznodziejów – Wincentego Ferreriusza. Jego słuchaczami, podobnie jak wielu innych głoszonych przez dominikanów kazań, byli zamożni mieszczanie i kupcy. Łatwo sobie wyobrazić, jakie wrażenie musiały zrobić na nich słowa kaznodziei, pozbawiające ich nadziei na zbawienie.

Diabelskie narzędzie

Zawody związane z obrotem pieniędzmi nigdy nie miały dobrej prasy. Kupcy, bankierzy i – najgorsi z najgorszych – lichwiarze już od starożytności musieli znosić oskarżenia o chciwość, nieuczciwość i moralny upadek. Miasta, w których skupiała się działalność „ludzi pieniądza”, uważane były za siedlisko zepsucia, przed którym ze wszystkich sił należy się chronić, a pieniądze uchodziły za narzędzie diabelskie, sprowadzające duszę ludzką na manowce grzechu. Nieco upraszczając można powiedzieć, że wszyscy, którzy chcieli być uczestnikami życia gospodarczego musieli dokonać wyboru między zyskiem doczesnym a szczęściem wiecznym.

Ubodzy nauczyciele bogaczy

Szczęśliwie dla tych, którzy swoje życie związali z handlem przyspieszenie rozwoju ekonomicznego, jakie miało miejsce w XII wieku, zbiegło się z narodzinami i rozkwitem scholastyki. Ta bardziej przychylna bogaczom refleksja mistrzów uniwersyteckich miała stanowić podstawę dla etycznej oceny nowych zjawisk ekonomicznych. Już koniec XII wieku przyniósł pierwsze symptomy zmian w podejściu Kościoła do kupiectwa i gospodarki opartej na pieniądzu. Mówiąc o przejawach przełomu zazwyczaj wskazuje się kanonizację dwóch kupców: św. Franciszka z Asyżu i Godryka z Finchale. Z kolei w połowie XIII w. św. Tomasz z Akwinu zaczął tworzyć zręby nowej etyki ekonomicznej. Nie oznaczało to oczywiście, że bardziej konserwatywne ujęcia straciły rację bytu i jako nieaktualne trafiły do lamusa. Wręcz przeciwnie. Miały się dobrze, a królowały przede wszystkim w kazaniach, które co niedziela rozbrzmiewały między innymi z ambon dominikańskich kościołów. Paradoksalnie bowiem, to właśnie bracia z zakonów żebraczych – dominikanie i franciszkanie, którzy uczynili z ubóstwa jeden z kluczowych elementów swojej tożsamości, stali się duszpasterzami zamożnych kupców i rzemieślników. 

Posiadać nie będąc posiadanym

Najważniejsze pytanie przed którym stawiali tak kaznodzieje jak i ich słuchacze brzmiało: Czy posiadanie bogactw jest grzechem? Wszyscy kaznodzieje zgodnie przyznawali, że bogactwo samo w sobie nie jest złe, a o skutkach jego posiadania dla ludzkiej duszy decyduje sposób jego wykorzystania. Jeśli bowiem służy ono chwale Boga i pomocy bliźnim może być pomocą w osiągnięciu zbawienia, jeśli jednak bogacz staje się sługą swojego majątku, to w sposób nieunikniony naraża się na potępienie. Lista niebezpieczeństw czyhających na bogacza wydaje się być przy tym jednak znacznie dłuższa niż korzyści, jakie z dóbr doczesnych mógłby czerpać. Można odnieść wrażenie, że kaznodzieje jedynie z intelektualnej uczciwości byli gotowi przyznać, że bogactwo nie jest grzeszne, ale wszystkich tych, którym mimo posiadanego majątku udało się osiągnąć zbawienie gotowi byli uznać jedynie za chlubne wyjątki od ogólnie panującej reguły. Pozostali „chcąc się wzbogacić, ulegają pokusie i dają się usidlić diabłu oraz próżnym i bezużytecznym pragnieniom, które bezustannie niszczą człowieka. Ten bowiem, kto kocha bogactwa, nie ma ich ani ich nie posiada, lecz raczej jest przez nie posiadany”.

Któryż ojciec dałby nóż swemu synowi po to aby się zabił?

W kazaniu polskiego dominikanina Peregryna z Opola znajdziemy pytanie, które musiało cisnąć się na usta tym, którzy słuchali ostrzeżeń przed posiadaniem majątku: „Panie, jeżeli dobra doczesne są przyczyną potępienia człowieka, dlaczego Bóg je stworzył, zwłaszcza że jest naszym ojcem? Któryż ojciec dałby nóź swemu synowi po to aby się zabił?”. Na tak postawione pytanie Peregryn odpowiada: „Trzeba wiedzieć, że bogactw sprawiedliwie posiadane nie są przyczyną potępienia człowieka”. I dodaje: „Handel jest nawet zajęciem dobrym i ludziom potrzebnym. Z postanowienia bowiem Bożego żaden kraj nie jest samowystarczalny we wszystkim, ale jeden drugiemu pomaga i to właśnie za pośrednictwem handlu”. Na tym jednak pozytywny stosunek kaznodziei do kupców się kończy. Jakby na jednym oddechu zaraz bowiem dodaje: „Złość ludzka pochodzące od Boga transakcje handlowe napełniła oszustwami do tego stopnia, że liczni kupcy stali się tak niegodziwi, jak rabusie”. Peregryn podaje też przykłady takich oszustw, opowiadając jak to kupcy „napełniają kufel pianą i ponad miarę rozcieńczają piwo, a wełnę przechowują w wilgotnym miejscu, aby była cięższa”.

Rzadko i z wielką trudnością

Czy wszystko to oznacza, że według średniowiecznych kaznodziejów bramy nieba były ostatecznie zatrzaśnięte przed bogaczami i nie istniał żaden sposób by je sforsować? Niekoniecznie. Ratunkiem dla wszystkich chciwców mogła okazać się jałmużna, która pozwalała im pozbyć się nadmiaru zgormadzonych dóbr. Przełknięcie tego lekarstwa bywało jednak dla nich trudne, bo jak tłumaczy jeden z kaznodziejów bogactwa, jako mniejsze dobro nie są w stanie nasycić człowieka, gdyż to może uczynić tylko Bóg. Cierpiąc na wieczne nienasycenie człowiek nie jest więc skłonny dzielić się z kimkolwiek swoimi dobrami.

Odpowiadając zatem na kluczowe pytanie: „Czy bogacze osiągają zbawienie?”, trzeba za Wincentym Ferreriuszem odpowiedzieć: „rzadko i z wielką trudnością”.