Słowo, wokół którego narosło najwięcej kontrowersji, jest jednocześnie słowem najbardziej nadużywanym zarówno przez zwolenników wiary, jak i przez jej przeciwników. Brak czci i troski o właściwe używanie słowa „Bóg” ma poważne konsekwencje.
Dekalog określa nasze relacje z Bogiem i bliźnimi. Trzy pierwsze przykazania: 1. Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną; 2. Nie będziesz brał Imienia Pana Boga swego nadaremno; 3. Pamiętaj, abyś dzień święty święcił, regulują nasz stosunek do Boga.
Traktujemy je jako coś prostego i oczywistego. Nie są one jednak czymś takim. Problemem jest bowiem samo słowo „Bóg”. Znaczy ono o wiele więcej, niż wynika z krótkiego słowa wypisanego na kamiennych tablicach. Kiedy bowiem Mojżesz zapytał Boga o Jego imię, usłyszał w odpowiedzi: JESTEM, KTÓRY JESTEM”, po czym Bóg polecił mu, by oznajmił Izraelitom, że JESTEM posłał go do nich. Może się to wydawać jakąś pseudometafizyczną sofistyką. W istocie jest to jednak peryfraza tego, czego nie sposób nazwać. W niektórych tekstach biblijnych w miejsce imienia Boga wstawiano odstęp, a żydowscy ultraortodoksi często w ogóle nie wypowiadali Boskiego imienia. Podobna ostrożność i wstrzemięźliwość obowiązuje, a przynajmniej powinna obowiązywać, również w chrześcijaństwie, o tyle, o ile pragnie ono być wierne tradycji i zasadom rozumu. Jest czymś smutnym, że tradycja ta u wielu ludzi odchodzi w niepamięć. Słowo, wokół którego narosło najwięcej kontrowersji, jest jednocześnie słowem najbardziej nadużywanym zarówno przez zwolenników wiary, jak i przez jej przeciwników. Podobny brak czci i troski o właściwe używanie słowa „Bóg” ma poważne konsekwencje. Po pierwsze, uniemożliwia on prowadzenie rozumnych teologicznych debat, które przybierają kształt teologicznego science fiction. Ateizm staje się w tej sytuacji stanowiskiem całkiem uzasadnionym. Mam tu na myśli to, że wielu ludzi, którzy odrzucają wiarę w Boga, w istocie sprzeciwia się pewnej karykaturze Jego wizerunku. Ludzie ci, jak to trafnie ujął w słynnym zdaniu dominikanin Herbert McCabe, nie potrafią się zgodzić z wizją Szefa wszechświata w rodzaju jakiegoś niebieskiego Ludwika XVI lub Wielkiego Architekta podobnego do Basila Spencera, tyle że większego i potężniejszego. Jeżeli sprzeciw wobec takich wyobrażeń nazwiemy ateizmem, powiada McCabe, wówczas ja sam, podobnie jak św. Tomasz i cała chrześcijańska tradycja, jesteśmy przedstawicielami ateizmu.
Ujmijmy rzecz nieco szerzej. Od samego początku, to znaczy od chwili, gdy Bóg zjawił się w krzewie gorejącym, tradycja żydowska, a potem chrześcijańska traktowała słowo „Bóg” jako najtrudniejsze do poprawnego zastosowania, to znaczy takiego, które oddaje jego sens i zachowuje pojęciową integralność. Dlaczego? Ponieważ skończony charakter naszego umysłu oraz nieadekwatność języka, którym się posługujemy, narażają nas nieustannie na ryzyko antropomorfizmu. Słowo „Bóg” odnosi się do niewysłowionej tajemnicy, która konstytuuje i obejmuje całość istnienia, łącznie z naszym własnym. Teologów często oskarża się o nadużywanie słowa „tajemnica” jako słowa-wytrycha przywoływanego wszędzie tam, gdzie brak im stosownego wytłumaczenia. Mówiąc „tajemnica”, nie mam jednak na myśli jakiejś luki w rozumowaniu. Chodzi mi raczej o coś niepojętego i nieprzeniknionego, pozostającego ze swej istoty poza zasięgiem naszego rozumu i języka, a mimo to obecnego jako podstawa wszechrzeczy. Tajemnica to coś, co pozostaje nieodgadnione pomimo udzielenia odpowiedzi na wszystkie szczegółowe pytania. To cel stojący ponad wszelkimi jednostkowymi celami, do których zmierzamy, to dobro przewyższające dobroć wszystkich istniejących rzeczy, to najwyższa prawda, w której znajdują swój kres wszystkie prawdy cząstkowe. Tajemnica jest wreszcie obietnicą, że miłość jest czymś niezwyciężonym, niezawodnym i niepodlegającym zepsuciu.
Trzy pierwsze przykazania mówią zatem, że Bóg jako ostateczna podstawa rzeczywistości jest kimś, komu należy się miłość i cześć. Ustanawiają one najszerszy z możliwych kontekst i najrozleglejszą perspektywę, w których winniśmy pojmować nasze życie. Są one również najważniejszą, obejmującą wszystko, podstawą naszej relacji z Bogiem i Jego stworzeniem.
Pierwsze trzy przykazania służą jednak jeszcze czemuś innemu. Niezależnie od tego, jak pierwotną i podstawową rzeczą dla naszego istnienia jest więź ze Stwórcą, zasadnicze pytanie dotyczące ludzkiego istnienia pozostaje nadal bez odpowiedzi. Rozum prowadzi nas jednak do przekonania, że nasza egzystencja nie jest czymś samowystarczalnym i nasuwa wniosek, że w związku z tym musi istnieć Ktoś, Kto ją podtrzymuje.
Możemy jednak sądzić, że ten Ktoś, od kogo zależy istnienie wszystkich i wszystkiego, jest arystotelesowskim demiurgiem, nieczułym, zimnym i odległym od swojego stworzenia. Obecność zła w świecie i w nas samych może wydawać się dostatecznym argumentem przemawiającym za taką wizją Boga. Pierwsze i najważniejsze przykazanie mówi nam jednak, że akt stworzenia od samego początku po chwilę obecną jest dziełem miłości. Izraelici doświadczyli jej, kiedy zostali wyprowadzeni z egipskiej niewoli. Chrześcijanom objawiła się ona w bezinteresownej ofierze Syna Bożego. Mówiąc inaczej, ta odwieczna tajemnica, która spowija nasze życie, nie jest jakąś mroczną otchłanią ani przerażającą pustką, ale głębią nieskończonej miłości.
Ostrzeżenia przed oddawaniem czci bożkom są zatem czymś jak najbardziej uzasadnionym. Człowiek nie kłania się dobrowolnie byle komu. Wierzy zawsze, że to coś, przed czym zgina kolana, jest „Bogiem”. Zakaz bałwochwalstwa dotyczy ubóstwienia pewnych idei, osób, instytucji, dogmatów, marzeń, projektów czy też określonych aspektów naszego życia.
Drugie przykazanie Dekalogu kieruje nas wprost do jedynego Boga i zaprasza do oddania Mu naszych serc. Biorąc pod uwagę właściwy sens słowa „Bóg”, uznajemy, że trwałe szczęście i spełnienie możemy osiągnąć tylko w Nim.
A co z zakazem daremnego używania Boskiego imienia?
Nie chodzi w nim o werbalne nadużycia i popularne anglosaskie powiedzonka. Pierwszoplanową sprawą nie są tu nawet bluźnierstwa. Drugie przykazanie dotyczy przede wszystkim prawdomówności. Żydzi, tak samo jak my, używają Boskiego Imienia podczas składania przysiąg. Krzywoprzysięstwo jest tu aktem detronizacji Stwórcy i zastąpienia Go bożkiem służącym naszym własnym interesom. Podobnie ma się rzecz z przywoływaniem Boga w celu rzucania uroków lub klątw. W każdym takim wypadku sprowadzamy pojęcie Boga do elementu jakiejś czysto ludzkiej rozgrywki.
Nakaz świętowania szabatu z kolei nie dotyczy sam w sobie, jak to utrzymują rabini, powstrzymywania się od wszelkiej aktywności, a jedynie od pracy, przy czym przykazanie to używa słowa „handel”. Jest to więc kolejne ostrzeżenie przed bałwochwalstwem. Powinniśmy unikać składania czci bożkom wydajności i sukcesu i wystrzegać się oceniania siebie i innych według tych kryteriów. Jakże to odmienne od opartego na współzawodnictwie systemu, w którym przyszło nam żyć obecnie. Wspomnijmy słowa św. Pawła, który mówi: „Z łaski Boga jestem tym, kim jestem”. Święty Franciszek powiadał zaś, że człowiek jest tym, kim jest w obliczu Boga, niczym więcej ani niczym mniej.