Szacunek dla bliźniego wymaga respektowania granic, które on sam wytyczył.
Ósme przykazanie mówi nam, byśmy nie świadczyli fałszywie przeciwko bliźniemu. Sformułowane negatywnie, podobnie jak inne, potwierdza pewną pozytywną wartość, którą w tym przypadku jest szacunek dla prawdy. Nie chodzi tu jednak o żadną filozofię. Przykazanie to, tak samo jak wszystkie inne o charakterze „horyzontalnym”, odnosi się do naszych relacji z innymi. Podkreśla ono podstawowe znaczenie, które dla zachowania zdrowych stosunków międzyludzkich mają prawdomówność i szczerość. Możemy tutaj sporządzić całą listę powszechnych ludzkich zachowań, które łamiąc te zasady, zatruwają społeczną atmosferę. Są to: krzywoprzysięstwo sprzyjające wszelkiej niesprawiedliwości; kalumnie, którymi uwłaczamy godności innych; poniżanie i łamanie charakteru drugich poprzez wyjawianie ich sekretów, do których mają oni uzasadnione prawo; pochopne osądy, które prowadzą do nieuczciwego wykluczenia danej jednostki lub pogardliwego jej traktowania; przechwałki, którymi wynosimy się nad innych po to, by nad nimi zapanować; czcze pochlebstwa, które służą manipulowaniu ludźmi poprzez wywoływanie w nich mylnego obrazu samych siebie; serwilizm mający na celu wywołanie u innych dobrej opinii na nasz temat; w końcu hipokryzja, która sprawia, że kreujemy na zewnątrz wizerunek samych siebie, o którym wiemy, że jest fałszywy.
Wszystkie te niegodziwości mają jeden wspólny korzeń, którym jest sprzeniewierzenie się prawdzie. Dążenie do niej winno przenikać całe nasze życie. W chwilach większej przytomności dociera do nas, że wszystko to, co nie jest prawdą i rzeczywistością, ostatecznie nas gubi. Nie chodzi tu o dokładność ani precyzję, ale o autentyczność. Naszym zadaniem nie jest dążenie do jakiejś abstrakcyjnej rzeczywistości, ale do prawdy o nas samych. Nie jest to tylko sprawa naszego prywatnego interesu. Nasza wewnętrzna integralność jako jednostek rzutuje również na całokształt związków z innymi, tych formalnych i nieformalnych, oficjalnych i prywatnych. Bez prawdy nie może być zaufania, bez zaufania nie sposób zbudować na jakimkolwiek poziomie zadowalającej więzi z bliźnimi.
W wymiarze praktycznym prawda, dotycząca zarówno świata zewnętrznego, jak i nas samych, bywa jednak czymś nieuchwytnym, stąd też współcześnie wielu powątpiewa w ogóle o jej istnieniu. Mawia się, że jest ona jedynie uwarunkowanym kulturowo, użytecznym społecznie konsensusem, który ze swej istoty jest czymś zmiennym i względnym. Myśliciele tacy jak Richard Rorty mówią wyraźnie i wprost, że pojęcie prawdy obiektywnej jest nierozerwalnie związane z pojęciem Boga Stwórcy. Ponieważ to ostatnie wyparowało z powszechnego dyskursu, nic nie uzasadnia dłużej używania również tego pierwszego. Naczelną zasadą postmodernizmu jest przekonanie o tym, że nie mamy i nie możemy mieć żadnego dostępu do zewnętrznej prawdy, która miałaby być czymś wykraczającym poza formułę języka i ludzką inwencję. Prawda dla postmodernistów jest ludzkim wytworem, uwarunkowanym historycznie, czymś wieloznacznym i zmiennym. Pojęcie prawdy ostatecznej nie daje się pogodzić z płynnym i ulotnym charakterem języka:,,świat jest dyskusją, której nie sposób rozstrzygnąć”.
Mamy tu do czynienia ze swoistą intelektualną sztuczką. Istnieją bowiem tylko dwie możliwości. Albo powyższe stwierdzenie oznacza, że relatywista oznajmia pewną prawdę na temat wszelkiej ludzkiej myśli formułowanej w języku, co stoi w sprzeczności z zawartością jego własnej wypowiedzi, według której ona sama jako wytwór pewnej kultury i języka jest pozbawiona związku z rzeczywistością. Albo, co ma miejsce w drugim przypadku, autor musi również swoją własną wypowiedź traktować jako prawdę względną. A jeśli tak, to czym się tu przejmować? Możemy jeden przez drugiego wygłaszać rozmaite twierdzenia aspirujące do miana prawdy. Program relatywisty polega zatem na sabotowaniu wszelkich dociekań jako takich. Stwierdzenie, że obiektywna prawda jest czymś ze swej istoty nieosiągalnym, to przepis na intelektualne samobójstwo. Nam jednak nie wolno dać się zastraszyć.
Skoro wierzymy w istnienie obiektywnej prawdy, to co tak naprawdę miałoby nas powstrzymać od jej poszukiwania i formułowania? Jedną z takich potężnych przeszkód jest strach. Chodzi tu nie tylko o obawę przed publicznym ujawnieniem swoich poglądów, przed ich ośmieszeniem, ale także o lęk przed byciem identyfikowanym z głoszoną prawdą. Wobec tego jednym ze sposobów poszukiwania prawdy i okazywania jej szacunku jest wytwarzanie i podtrzymywanie atmosfery autentycznego wzajemnego zaufania, w którym otoczeni dobrą wolą ludzie mogą się czuć bezpiecznie. Dietrich Bonhoeffer mówił o potrzebie istnienia w każdej wspólnocie tego, co nazywał „urzędem do spraw trzymania języka za zębami”. Miał na myśli nie tylko powstrzymywanie się od mówienia nieprawdy, ale również od wypowiadania takich prawd, które niweczą atmosferę zaufania.
Stwierdzenie to nie jest nawoływaniem do udawania i dwulicowości, a jedynie przypomnieniem, że szacunek dla prawdy wymaga tak samo dyskrecji, jak i uczciwości. Ludzie mają prawo oczekiwać od nas należytej interpretacji ich słów i czynów, tak samo jak wolno im spodziewać się naszej dobrej woli. Istnieją takie prawdy na temat nas samych i innych ludzi, które nie nadają się do ogólnego użytku i rozpowszechniania. Stosowność ujawnienia danej prawdy zależy zawsze od kontekstu. Szacunek dla bliźniego wymaga respektowania granic, które on sam wytyczył. Tomasz Morus mówił o „zatrutej strzale pogłoski”, destrukcyjnym zwyczaju rozpowszechniania półprawd, ot tak sobie, dla zabawy i zabicia nudy, kosztem czyjejś reputacji.
Pod pewnym względem ósme przykazanie zawraca nas do początku Dekalogu, gdzie mowa jest o konieczności oddawania czci jedynemu Bogu, który sam w sobie jest nie tylko źródłem wszelkiej prawdy, ale również Prawdą ostateczną i toż samą ze wszystkim tym, co istnieje. Zapomnieć o tym lub, co gorsze, zaprzeczyć tej prawdzie znaczy tyle samo, co zaprzeczyć wszelkiej prawdzie w ogóle. Aktem najwyższego szacunku wobec prawdy jest własne świadectwo.
Jeden z pierwszych ojców Kościoła nazywał męczeństwo „prawdą pisaną krwią”. Kto zaświadcza o prawdzie własnym życiem, ten osiągnie prawdę wiekuistą. Prawdzie wiekuistej czyni zadość również ten, kto troszczy się o zachowanie harmonii pomiędzy sercem, dłońmi i umysłem, starając się zawsze mówić to, co myśli, i myśleć to, co mówi. Dotyczy to nie tylko mowy, ale także czynu. Jezuicki poeta Gerard Manley Hopkins mawiał: „To, co czynię, jest mną samym”.