Potrzeba odczuwania wszystkiego za pomocą zmysłów, nieprzytomne poszukiwanie przyjemnych doznań prowadzi do świata złudzeń, ślepego zaułka, egzystencjalnej pustki.
Dobrze czuć się we własnej skórze? Wolę powiedzieć: „dobrze czuć się w swej duszy”, bo sięga to głębiej niż „skóra”. „Dobrze czuć się w swym ciele, skórze, głowie… być w zgodzie z samym sobą… Rozwijać swe możliwości… Zatroszczyć się o siebie…” Slogany te dobrze łączą się z duchem czasów, które wyrażają uzasadniony niepokój o to, aby odnaleźć siebie i być w dobrych relacjach z innymi. Jednak wiele „sposobów na rozwój osobisty” nie zgłębia człowieka w dostateczny sposób, w jego duchowych fundamentach. Słowo „duchowy” niewiele dziś znaczy. Często mylone jest z tym, co dana osoba „czuje”: z jej emocjami, uczuciami, pasjami, tym, co ją pociąga, co ją niepokoi… To, co się odczuwa, nie jest stabilne, oscyluje nieustannie między radością a udręką, przyjemnością a gniewem, strachem a śmiałością, sympatią a niechęcią… Przypomina morskie fale, falowanie pełne wzlotów i upadków. Te kilka linijek zaczerpniętych z wiersza Yves’a Brillona powie o tym najlepiej:
Dzikie fale
hałaśliwie chłoszczą duszę
wściekle rzucają się na serce
z pianą na ustach,
by za chwilę wycofać się
wczepić we wnętrzności
rozedrzeć je ostrymi pazurami
kiedy te mimowolnie się cofają
Kto przewidzi nastroje duszy
kiedy tortura i niepokój
ustąpią szczęściu
kiedy falująca pieszczota
ukoi nas swym balsamem
kiedy dzikie łzy
rozdzierają wnętrze
kiedy życie faluje niepewnością.
Nieustannie skupiając się na falujących stanach naszej duszy, zbytnio koncentrujemy się na sobie, na naszych zapaściach i uniesieniach, które są niczym niesiony porywem wodnej fali surfer. Ten, kto zanurkuje niżej, odkryje głębię, dotknie swej duszy. Postawi swe stopy na dnie, dotknie wewnętrznego impulsu, który rzuci go ku innym, poza samego siebie, przezwyciężając sympatię i antypatię, złość i smutek… Potężny przypływ miłości, który przywrze do coraz wyższych celów: przyjaźni, miłości, rodziny, Boga… na obraz wielkich, stabilnych na pełnym morzu statków, które pokonują burze i prują przez szalejące wściekle fale.
Zejdź jeszcze głębiej, Tym, kto podnosi falę z dna i jest źródłem czysto duchowego porywu miłości, jest sam Bóg. Paweł mówi nam wyraźnie:
Aby według bogactwa swej chwały sprawił w was przez Ducha swego wzmocnienie siły wewnętrznego człowieka. Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w waszych sercach; abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, abyście zostali napełnieni całą Pełnią Bożą (Ef 3,16–19).
Od pustki do pełni
Potrzeba odczuwania wszystkiego za pomocą zmysłów, nieprzytomne poszukiwanie przyjemnych doznań prowadzi do świata złudzeń, ślepego zaułka, egzystencjalnej pustki.
Złudzenie lub umniejszanie szczęścia.
Ślepy zaułek, ponieważ doznanie jest efemeryczne.
Pustka, ponieważ dusza pozostaje głodna miłości, prawdy, piękna.
Przyjemność cielesna pozbawiona elementu promieniującej miłością duszy pożera przedmiot swych pragnień i pozostawia jedynie odpadki… ponieważ można kogoś pokochać jak kawałek czekolady, pożerając go! Zmysłowa przyjemność pozbawiona wyższych wartości jest trzymaniem w niewoli, egocentryzmem, a ostatecznie destrukcją drugiej osoby, związku.
Przyjemność duchowa jest ofiarna, hojna, daje siebie, daje swe serce, tworzy piękno, życie, jak dziecko, które dopiero co się urodziło.
Im więcej daję, tym więcej otrzymuję. Im bardziej, z miłości, wyzbywam się siebie dla drugiego, tym bardziej napełniam się miłością, czuję się kochanym, wzmocnionym, tym bardziej odczuwam istnienie.
Istnieć… Chrześcijanin musi nauczyć się istnieć w świetle przesłania Ewangelii. Istnienie polega na oświeconym rozeznawaniu i podejmowaniu odważnych wyborów życiowych w społeczeństwie, które wykorzystuje potrzebę przyjemności cielesnej wyłącznie dla korzyści ekonomicznych, nie licząc się z człowiekiem.
Jesteśmy bytami niedokończonymi
Ciągle poszukującymi znaczenia, pełni, szczęścia, prawdziwej ojczyzny. Niezależnie od tego, czy jesteśmy pełni radości, czy zachwytu, pustki czy udręki, Chrystus daje nam znak, zbliża się do nas, idzie przy naszym boku (Łk 24,13–17)…
Łącząc się z rytmem naszego serca, słucha naszych niepokojów i obaw. Delikatnie poucza nas, nie popędzając.
Wzbudza w nas pragnienie przyjęcia Go:
Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił (Łk 24,29).
Dostosowuje się do każdej z sytuacji, w której się znajdujemy. Jest dla naszej duszy „w odpowiednim rozmiarze”, podobnie jak piękna para butów, w której dobrze się nam maszeruje!
Wchodzi w nasze życie, ogrzewając je jak dobry ogień:
Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? (Łk 24,32)
I jeszcze więcej, wciąż chce odżywiać naszą duszę, nasycać ją miłością, siłą i pięknem. Chce dać jej chleb, który jest jednocześnie miękki i mocny, wyjęty prosto z pieca, ofiarowany darmo każdego dnia i każdej godziny: swoją obecność eucharystyczną.
Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im (Łk 24,30).
Oto więc chleb, który nasycając duszę, wyzwala w niej głód Boga, głód coraz bardziej nienasycony, który zostanie zaspokojony dopiero w Wieczności.
Przypowieść
Był kiedyś król, który miał cztery żony. Kochał swą czwartą żonę bardziej niż wszystkie inne. Obdarowywał ją pięknymi prezentami i otaczał dużą troską. Dawał jej to, co miał najlepszego. Kochał także swą trzecią żonę, z dumą przedstawiał ją sąsiednim królom. Ale bał się, że pewnego dnia porzuci go dla innego króla. Kochał również swą drugą żonę. Była jego powiernicą: kiedy tylko miał problem, rozmawiał z nią o tym. Pierwsza żona króla była jego najwierniejszą towarzyszką; to dzięki niej zbudował swe królestwo. Pewnego dnia król poważnie zachorował. W chwili śmierci zaczął myśleć: „Mam cztery żony, ale kiedy umrę, zostanę sam”. Dlatego zadzwonił do czwartej żony i powiedział:
– Kochałem cię bardziej niż wszystkie inne. Dałem ci to, co najlepsze. Teraz umrę. Czy chciałabyś pójść ze mną i zostać moją towarzyszką na zawsze?
– Jesteś szalony! – odpowiedziała mu i odeszła bez słowa.
Jej odpowiedź boleśnie, niczym ostry nóż, zraniła serce króla. Następnie powiedział do swej trzeciej żony:
– Kochałem cię przez całe życie. Teraz umrę. Czy jesteś gotowa odejść wraz ze mną?
– Nie – odpowiedziała – życie jest zbyt piękne. Kiedy umrzesz, ponownie wyjdę za mąż!
Ta odpowiedź zaskoczyła i bardzo zasmuciła króla. Następnie powiedział do drugiej żony:
– Zawsze przychodziłem do ciebie w trudnych chwilach. I zawsze mi pomagałaś. Teraz umrę. Czy chcesz odejść wraz ze mną?
Odpowiedziała:
– Przykro mi, że nie mogę za tobą pójść, ale obiecuję, że wyprawię ci piękny pogrzeb.
Król był bezradny. Przez całe życie mylił się co do uczuć swych żon. Wtedy usłyszał głos mówiący:
– Ja pójdę z tobą. Pójdę za tobą, gdziekolwiek się udasz.
To przemówiła pierwsza żona. Król spojrzał na nią i zawstydził się: była chuda, chora, zrezygnowana. Powiedział wtedy:
– To ciebie powinienem był kochać bardziej niż wszystkie inne, kiedy jeszcze mogłem.
W rzeczywistości każdy z nas ma cztery żony: naszą czwartą żoną jest nasze ciało. Niezależnie od tego, jaką troską byśmy je otoczyli, opuści nas w dniu, w którym umrzemy. Trzecia żona to nasze bogactwo i sytuacja społeczna. Kiedy umrzemy, nic z tego ze sobą nie zabierzemy. Nasza druga żona to przyjaciele i rodzina. Są dla nas wspaniałym wsparciem, ale w dniu, w którym umrzemy, wszystko, co będą mogli dla nas zrobić, to zorganizować nasz pogrzeb. Naszą pierwszą żoną jest nasza dusza, o której często zapominamy i traktujemy ją tak źle. Jednak tylko ona będzie nam towarzyszyć wszędzie. Poświęć czas, aby dbać o nią i utrzymać tak, aby była piękna i święta. Spraw, by świeciła już teraz! Później będzie za późno!
(Anonim)
Tekst z książki „Włóż buty i idź naprzód” wydanej przez Wydawnictwo W drodze.