Na drodze Zacheusza – odcinek I
Zapraszamy do wędrówki przez słowa Ewangelii. Naszym przewodnikiem staje się Maria Szamot, od kilkunastu lat inspirująca duszpasterzy, kaznodziejów oraz osoby świeckie wyjątkowymi komentarzami Ewangelii teolożka.
Mamy nadzieję, że ta wędrówka stanie się dla Ciebie częścią wspaniałej przygody poznawania Pisma Świętego. Nie bój się – tak, jak Zacheusz – wejść na drzewo, aby zobaczyć Chrystusa! Zaproś Jezusa do swojego domu!
Przed Tobą pierwszy z czterech odcinków naszej wędrówki. Nie zniechęcaj się! Niech zbawienie stanie się także udziałem Twojego domu!
Potem wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A [był tam] pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: „Do grzesznika poszedł w gościnę”. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie”. 9 Na to Jezus rzekł do niego: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”. (Łk 19, 1-10)
Niewiele już dni dzieli Jezusa od wypełnienia się Jego misji. Idzie wraz z uczniami w swej ostatniej pielgrzymce do Jerozolimy i wykorzystuje czas wspólnej podróży, by ich przygotować na to, czego będą świadkami. Ale w tej akurat jednej sprawie okazują się boleśnie niepojętni. Rzecz ta była zakryta przed nimi i nie pojmowali tego, o czym była mowa. Na ich wyobraźnię silniej oddziałuje widok coraz liczniejszych tłumów gromadzących się wokół Mistrza, Jego lawinowo rosnąca popularność i niesłychane dzieła, których dokonuje teraz niemal co krok, niż szczególna, złowieszcza wiedza, którą się z nimi dzieli, gdy zostają z Nim sami. Nie lubią tej wiedzy. Odrzucają ją ich serca i umysły – tryumf jest zbyt wielki, zbyt namacalny.
Gdy wchodzą do Jerycha towarzysząca im rzesza niepomiernie gęstnieje. Choć to najaktywniejsze godziny dnia, ludzie porzucili swe zajęcia i biegną naprzeciw, bo imię Jezusa elektryzuje wszystkich. Zacheusza też. Nie na tyle, by sam puścił się w drogę, szukając z Nim spotkania na trasach Jego ustawicznych wędrówek, ale teraz, gdy nadarza się okazja ujrzenia Go, za nic nie chciałby jej przepuścić. Powoduje nim ciekawość, czy coś więcej? Ciekawość na pewno, bo w Izraelu nie ma już chyba nikogo, kto by o Nim nie słyszał, ale nie każdy Go widział. Teraz nadarza się tego sposobność. Jednak zdaje się, jest w tym też jakiś bardziej osobisty impuls. Zacheusz niewiele doznał w życiu dobroci od otoczenia i uznał taki jego stosunek do siebie za oczywistość, za normalność. Tym bardziej teraz chce zobaczyć Kogoś, kto wbrew temu normalnemu modelowi postępowania rozdaje tylko dobro. Sama osoba tego Kogoś jest jakby ucieleśnieniem jego nieuświadomionych tęsknot.
Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Ludzi niskiego wzrostu łączy wspólna klasa doświadczeń, których charakter w znacznym stopniu determinuje ich całożyciową postawę i sposób, w jaki wkomponowują się w społeczeństwo. Z ludźmi niskiego wzrostu nikt się zbytnio nie liczy. Szczególnie w tych okresach ich życia, gdy sprawność i walory fizyczne decydują o pozycji w rówieśniczej grupie. Dzieciństwo spędzone wśród popychania i docinków, młodość obfitująca w gesty lekceważenia, konieczność ciągłych ustępstw i trwałe poczucie gorszości sprawiają, że ludzie niskiego wzrostu przyjmują dwie diametralnie różne postawy. Albo godzą się potulnie na swą pozycję ostatniego w szeregu, nie znajdując w sobie dość siły ani odwagi, by stawić opór doznawanej przemocy, albo – przeciwnie – wiedzeni długo tłamszonym poczuciem godności i rozdrażnioną ambicją odkrywają wreszcie obszar, gdzie rekompensują sobie doznane gesty poniżenia. Nie jest dziełem przypadku, że Hitler, Stalin, Napoleon byli niewysocy. Podobnie nieprzypadkowo wśród luminarzy nauki jest spory odsetek ludzi niskiego wzrostu lub o niezbyt imponującej posturze.
Z Zacheuszem musiało być jakoś podobnie. Był bardzo bogaty i piastował w mieście niezbyt chlubne stanowisko zwierzchnika celników. Stawiało go ono na marginesie żydowskiej społeczności – jako kolaborant był z definicji grzesznikiem, sprzedawczykiem narodu, który stanowił niepodzielną własność Jahwe – ale jednocześnie zmuszało do okazywania szacunku, uniżoności nawet, gdyż każdy rozumiał, że stoi za nim siła Rzymu, którego nikt nie miał ochoty drażnić. Dodatkowo majątek Zacheusza plasował go w szeregu najpoważniejszych obywateli miasta. Mógł go odziedziczyć, ale chyba tak nie było, bo obyczaje Zacheusza, jego odruchowe reakcje wskazują, że nie otrzymał wychowania właściwego dziecku z zamożnego domu. Żaden patrycjusz nie łaziłby po drzewach, by coś tam zobaczyć, ale wezwałby służbę, by mu utorowała przejście.
Fragment książki „Chcę widzieć Jezusa” wydanej przez Wydawnictwo W drodze.