Obraz Matki Bolesnej w pobożności katolickiej nie ma nic wspólnego z sentymentalnym obrazem płaczki, bezsilnie patrzącej na tragedię swojego Syna.
Soborowa Konstytucja dogmatyczna o Kościele (KK) podaje dwie formuły, w jakim sensie Maryja jest pierwowzorem Kościoła. Po pierwsze, „Bogurodzica jest pierwowzorem Kościoła w porządku wiary, miłości i doskonałego zjednoczenia z Chrystusem” (KK 63). Po wtóre, przez swoje dziewicze macierzyństwo: „w tajemnicy bowiem Kościoła, który również sam słusznie nazywany jest matką i dziewicą, Błogosławiona Dziewica Maryja przodowała najdoskonalej i osobliwie, stając się wzorem dziewicy i zarazem matki” (tamże).
Obie formuły doskonale z sobą harmonizują. Bo z jednej strony: Jeżeli życiowe powołanie Maryi wyczerpywało się w Jej dziewiczym macierzyństwie, to spełniała je ona w doskonałej wierze i miłości. Przecież była ona Matką Pana nie tylko w sensie biologicznym, psychicznym i społecznym, ale całoosobowo i najgłębiej jak to się da pomyśleć. Z drugiej strony: Każda wiara i miłość, która ma miejsce w Kościele, intensyfikuje macierzyńską posługę Kościoła. Wiara i miłość poszczególnych członków uzdalnia bowiem cały Kościół do tego, że rodzi on dziewiczo (bo z Ducha Świętego) coraz to nowych członków i troszczy się o podtrzymanie w nich życia Bożego.
Być Matką Odkupiciela to najgłębszy sposób ludzkiego uczestnictwa w dziele odkupienia. Warto to sobie uprzytomnić, jeśli chce się należycie docenić tę okoliczność, że do macierzyńskiej posługi wobec Chrystusa rodzącego się i żyjącego w duszach ludzkich powołany jest cały Kościół, wszyscy wierzący.
Żeby pełniej zdać sobie sprawę, na czym polega macierzyństwo Kościoła, a więc poniekąd nas wszystkich, wobec Chrystusa, pragnącego przyjść do każdego poszczególnego człowieka, aby go zbawić, trzeba przypatrzeć się dokładniej macierzyństwu Bogurodzicy. Zauważmy przede wszystkim, że dokonywało się ono historycznie, w konkretnych sytuacjach; niektóre z nich – poczęcie Syna Bożego, Jego narodzenie, śmierć na krzyżu i zmartwychwstanie – mają przełomowe znaczenie w historii zbawienia.
Postawmy sobie pytanie, w jaki sposób Maryja spełniła swoją macierzyńską posługę pod krzyżem swojego Syna. Pomoże to nam odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób Kościół naśladuje i powinien naśladować Matkę Bolesną.
Znakomity mariolog polski z XVII wieku, Justyn Zapartowicz z Miechowa (+1649), autor monumentalnego i kilkakrotnie wznawianego komentarza do Litanii Loretańskiej, opisując Matkę Bolesną, kontrastuje ją z jednej strony z córkami jerozolimskimi (Łk 23,28n), z drugiej – z matką machabejską (2 Mch 7).
Płacz córek jerozolimskich nad Jezusem, skazanym na śmierć i dźwigającym krzyż, to płacz ludzi dobrej woli, ale zdezorientowanych. Widziały one w Nim jedynie niewinnie mordowanego człowieka i nawet nie przeczuwały tajemnicy Bożej, jaka się wówczas dokonywała. Nie rozumiały, że ten Skazaniec umiera za nasze grzechy i z powodu naszych grzechów. Nie wiedziały, że płacz nad Jego męką jest bólem bezpłodnym, jeśli nie jest zarazem płaczem nad swoimi i swoich bliskich grzechami, które do tej męki doprowadziły. Współcierpienie Matki Bolesnej wolne było od tych niedoskonałości.
Zarazem Maryja pod krzyżem różni się od matki machabejskiej. Tamta musi całym wysiłkiem woli i mocą z góry trzymać w ryzach macierzyńskie uczucia, ażeby spełnić swoją istotną macierzyńską posługę: pomóc synom wytrwać przy Bogu w momencie ich męczeństwa, dodać im otuchy i odwagi. Dlatego na twarzy matki machabejskiej nie widać płaczu. Jest to twarz kobiety, która przezwycięża samą siebie, gdyż rozumie, że złożyć Bogu ofiarę nawet z własnych synów jest jej bolesnym obowiązkiem.
Zupełnie inaczej Maryja pod krzyżem. Ona jest nie tylko matką, ale również dziewicą. Nie ma w Niej tego rozdziału między przywiązaniem do najbliższych a służbą Bożą, o którym wspomina apostoł Paweł (1 Kor 7,34). Chociaż matka machabejska potrafiła całkowicie opanować swoje ziemskie uczucia i zachować się bez reszty po Bożemu, to przecież Matka Bolesna była tym od niej wyższa, że Jej macierzyńskie uczucia nie miały w sobie żadnej skazy, którą musiałaby dopiero przezwyciężać.
Dlatego pobożność chrześcijańska nie waha się dostrzegać łez na Jej obliczu. Są to bowiem łzy czyste, łzy należącej bez reszty do Boga Niepokalanej. Płacząc nad swoim Synem, Ona płakała nad Bogiem, wzgardzonym i zabijanym przez ludzi.
Jezus ostrzegał kiedyś, że „kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 10,37). Można jednak – sądząc, że kochamy Jezusa – kochać jedynie skrojone na swoją małą miarę Jego wyobrażenie. Tak Go kochały córki jerozolimskie. Zapytajmy zatem, dlaczego w Matce Bolesnej nie było tego rozdziału między Synem i własnym Jego wyobrażeniem. Czemu należy zawdzięczać to, że Jej obraz Syna był prawdziwy, że łzy Jej były czyste?
Przecież to oczywiste: Matka Bolesna była doskonale zjednoczona ze swoim ukrzyżowanym Synem. Syn Boży i Jego Matka byli jakby „dwoje w jednym ciele”, Ona była poniekąd Jego własnym ciałem. Tradycyjna pobożność pasyjna nigdy nie miała co do tego wątpliwości. Vulnera Christi patientis erant vulnera Matris dolentis – „Rany cierpiącego Chrystusa były ranami Matki Bolesnej”. Niekiedy można się nawet spotkać z twierdzeniem, że podobnie jak Ojciec i Syn są jednym Bogiem, tak Syn i Matka byli na Kalwarii jednym ciałem.
Nie lekceważmy tej intuicji, bo rzuca ona głębokie światło na Pawłową ideę dopełniania tego, czego brakuje męce Chrystusa. Tylko w takim stopniu możemy dopełniać braki udręk Chrystusa, w jakim jesteśmy członkami Jego Ciała. Otóż Maryja pod krzyżem była całkowicie i bez reszty zjednoczona ze swoim Synem, toteż jej współuczestnictwo w dziele odkupienia było zupełnie szczególne. Aż do skończenia świata będzie Ona idealnym wzorem, realnie promieniującym na wszystkich, którzy „na swoim ciele dopełniają braki udręk Chrystusa, dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1,24).
Liturgiczna modlitwa na dzień Matki Bożej Bolesnej (15 września) wyraża prośbę, żeby Kościół mógł wraz z Matką Cierpiącą uczestniczyć w męce Chrystusa i w ten sposób zasłużył sobie na udział w Jego zmartwychwstaniu. Również takie wezwanie wyraża wola Ukrzyżowanego, aby Jan – jeden z tych, których spodobało się Bogu uczynić fundamentem swojego Kościoła – wziął Ją za Matkę i był Jej synem (J 19,2611).
Jak widzimy, obraz Matki Bolesnej w pobożności katolickiej nie ma nic wspólnego z sentymentalnym obrazem płaczki, bezsilnie patrzącej na tragedię swojego Syna. Ani z obrazem stoika, który, skoro nie może obronić przed prześladowaniem najbliższej sobie osoby, stara się przynajmniej godnie zachować. Bezsilność Maryi na Kalwarii dotyczyła jedynie wydarzeń zewnętrznych. W sferze wewnętrznej Maryja dokonała wówczas wielkiej duchowej pracy współuczestnictwa w cierpieniach swojego Syna, Odkupiciela wszystkich. A ponieważ do uczestnictwa w cierpieniach Chrystusa powołany jest cały Kościół i każdy wierzący, Matka Bolesna jest tutaj dla nas niedościgłym wzorem.
Tekst z książki „Matka Boża, Aniołowie, Święci” wydanej przez Wydawnictwo W drodze.