Jezus głosił Ewangelię o królestwie i leczył wszelkie choroby wśród ludu.
Nagrania kazań na niedzielę:
Spieczona ziemia zmieni się w pojezierze
Komentarze z miesięcznika „W drodze”:
Otwieranie
Krzysztof Kocjan OP
Iz 35, 4-7a • Ps 146 • Jk 2, 1-5 • Mk 7, 31-37
Dzisiejsza Ewangelia budzi we mnie emocje, żeby nie powiedzieć nawet pewne obrzydzenie. Wzdrygam się, kiedy myślę o Jezusie, który wkłada palce w uszy głuchoniemego i śliną dotyka jego języka. Pan Jezus przekracza pewne granice. Taka bliskość z drugim człowiekiem jest zastrzeżona dla bardzo intymnej relacji. W zwykłych międzyludzkich kontaktach nasza cielesność musi być ubrana i osadzona w konwenansach kultury, ponieważ nagi człowiek jest bezbronny. Niezwykle łatwo go zranić. W scenie z Księgi Rodzaju, kiedy Bóg spotyka człowieka po grzechu, ten się chowa, bo po raz pierwszy doświadcza, że jest nagi. Nie o skromność tu jednak chodzi, lecz o strach. Trzeba się zasłonić, odgrodzić, żeby nikt nas nie wykorzystał ani nie skrzywdził. Ta granica, zbudowana ze strachu, zrywa kontakt.
Jezus jest Bogiem, który przyszedł właśnie po to, aby na nowo ustanowić łączność z człowiekiem. Nie brzydzi się naszego człowieczeństwa z całą jego fizjologią. Nie tylko jest jej Twórcą, ale sam ją przyjmuje. Dotyka nas, aby uzdrowić nasze zranione Boże dziecięctwo. To On nas otwiera i czyni zdolnymi do komunikacji z Bogiem i z drugim człowiekiem.
W związku z dzisiejszą Ewangelią myślę o jeszcze jednej scenie: do Elizeusza przychodzi trędowaty dowódca syryjski. Prorok nie wychodzi do niego, kontaktuje się przez sługę. Pozornie może to wyglądać na okazanie pogardy, ale myślę, że Elizeusz ogranicza kontakt z innego powodu. Prorok nie chce swym działaniem przysłonić prawdy, że to nie on działa, ale Bóg. Syryjski poganin nie zobaczył proroka, ale dzięki temu mógł spotkać prawdziwego Boga. Dziś też widzimy działanie Jezusa. To też jest proroctwo. Wszak imię Jezus oznacza, że Jahwe zbawia.
Trysną zdroje wód na pustyni i strumienie na stepie
Korekta
Szymon Popławski OP
Iz 35, 4-7a • Ps 146 • Jk 2, 1-5 • Mk 7, 31-37
Żeby zrozumieć znaczenie cudu uzdrowienia głuchoniemego przez Jezusa, warto wrócić do początków naszego istnienia. Bóg, stwarzając człowieka, obdarzył go zdolnością słuchania i mówienia. Dzięki nim człowiek słyszał od Boga o Jego miłości i mógł Mu odpowiedzieć swoim słowem. Możemy sobie wyobrazić, że gdy Bóg przechadzał się po raju w porze wiatru, lubił zabierać ze sobą człowieka. Wtedy na pewno długo ze sobą rozmawiali. Jednak to, co pomagało nawiązać bliską więź z Bogiem, zostało sparaliżowane w momencie popełnienia pierwszego grzechu. Stało się to wówczas, gdy Ewa z Adamem postanowili posłuchać diabelskiego słowa – słowa pozbawionego miłości. Od tego momentu także ich mowa została zatruta fałszem i lękiem, a rzeczywistość stała się ponura.
Jezus zabiera głuchoniemego z dala od tłumu. Wkłada palce w jego uszy i śliną dotyka języka. Wypowiadane przez Jezusa aramejskie słowo effatha wzywa do otwarcia się i wyjścia ku wolności. Przez niektórych komentatorów kojarzone jest także z użyźnianiem, ponownym kształtowaniem. Tak jak kiedyś Ojciec własnymi rękami ulepił człowieka z prochu ziemi, tak teraz Jezus rzeźbi nas w nowy sposób, korygując to, co zostało zamazane przez grzech. Pozwala nam odzyskać boską mowę i słuch.
Jezus tuż przed uzdrowieniem patrzy w niebo, szukając porozumienia z Ojcem. Jednocześnie udziela wskazówki, że właśnie, „spoglądając w niebo”, możemy szukać dla siebie pomocy. Niektórzy tłumaczą grecki wyraz „spojrzeć” jako ocknięcie się, odzyskanie świadomości. Dzięki spojrzeniu w niebo odwracamy wzrok od iluzji związanych z naszym życiem. Nie musimy wówczas uzależniać swojego samopoczucia od zachowania innych osób. Nie potrzebujemy czekać, aż ludzie staną się bardziej wrażliwi i kochający. Ten pozornie nieprzyjazny świat, w którym przyszło nam żyć, zmieni się wtedy, gdy sami zaczniemy się zmieniać.
Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go
Zaryzykować spotkanie
Zdzisław Szmańda OP
Iz 35, 4-7a • Ps 146 • Jk 2, 1-5 • Mk 7, 31-37
Niekiedy w zdumiewający sposób postulaty świata i Ewangelii spotykają się ze sobą. „Otwórz się, bądź otwarty” – zdaje się, że wezwanie Pana Jezusa jest równocześnie głosem kultury, która chce pokonać bariery między ludźmi, nie uznawać swojego za wyjątkowe, ale – przezwyciężywszy w sobie błędy izolacji, wykluczenia i odrzucania innych – stworzyć więzy braterstwa między tymi, którzy dotychczas z powodu zamknięcia byli względem siebie obcy i wrodzy. Byli dla siebie nawzajem głuchoniemi.
Głuchoniemy jest zamknięty w swoim świecie. Mówi tylko do siebie, do wewnątrz i słyszy tylko swój głos. Jego zdolność twórczości i komunikacji jest uwięziona w monologu. To choroba, lecz nie fatum. Może to być choroba z wyboru. Niełatwo żyć w takim zamknięciu, ale bywa, że o wiele trudniej jest zaryzykować spotkanie. Wypieszczone arcydzieło mojego monologu poddane konfrontacji ze spojrzeniem innych może obrócić się w gruzy. Troskliwie przygotowane słowo, z którym chciałem wyjść na spotkanie drugiego, okazuje się słabe, zagrożone odrzuceniem. Bezpieczniej jest pozostać w swoim wewnętrznym świecie. Oczywiście pozostaje jakiś rodzaj powierzchownej komunikacji, ale trudno go nazwać spotkaniem. Nie sięga do głębi mojego człowieczeństwa. Jest tylko pozorem prawdziwych więzów.
Wołanie z zewnątrz: „Otwórz się”, może w takiej sytuacji wywołać tylko odruch zniecierpliwienia: „Dajcie mi wszyscy święty spokój”. Strach jest większy niż pragnienie bliskości. Głuchoniemy żyje w bogatym i pogańskim Dekapolu, w którym pytając o bliźniego, patrzy się na zawartość jego portfela i na jego koneksje, a nie na twarz.
Stąd też Pan Jezus – i tu rozchodzą się drogi nowoczesnej kultury i Ewangelii – stosuje inne metody niż natarczywe domaganie się otwarcia poparte groźbą radykalnego wykluczenia z kręgu ludzi cywilizowanych. Jezus bierze głuchoniemego na bok, odsuwa go od tłumu. Stawia go zewnętrznie w sytuacji, w której wewnętrznie trwa on już od dawna. Sam, osobno. Jednocześnie jednak usuwa zewnętrzną presję, która była zagrożeniem. Boski Terapeuta dokonuje sakramentalnego znaku, który tylko On może uczynić. Tylko ten, który sam jest absolutnie bezbronny – z wyboru, a nie z konieczności – może skłonić tego, który zamknął wszystkie bramy i podniósł mosty zwodzone, do porzucenia takiej linii obrony. Nim dokona się nowe i prawdziwe spotkanie głuchoniemego z jego bliskimi i sąsiadami, spotyka on Chrystusa. To spotkanie decyduje o wszystkim.