Chrystus, będąc Synem Bożym, rozpoczął życie od walki o prawdę podczas kuszenia na pustyni i jeżeli zakończył je również walką podczas konania, to czy z nami może być inaczej?
Dlaczego męczyć się przypominaniem tego, co nas zawstydza i dręczy? Po co wypowiadać swój grzech, skoro Bóg zna go doskonale? O wiele prościej byłoby powiedzieć Bogu: ,,Mój Boże, spójrz i oceń to wszystko, ja nie mogę się w tym rozeznać. I przebacz mi”. To prawda, wyznawanie grzechów jest przykre. Św. Tomasz z Akwinu mówi, że czasem samo wyznanie grzechu jest wystarczającą za niego karą.
Żałować swojego więzienia
Dostojewski opowiada, że kiedy przybył na miejsce zesłania, zrodziła się w nim taka myśl: „Oto jestem u kresu podróży, jestem na zesłaniu. Dobiłem do portu na długie, długie lat to moje miejsce. Przybywam tu z sercem złamanym, pełne lęku i nieufności… Kto wie jednak, czy po wielu latach kiedy będę to miejsce opuszczał, nie będę go żałował? Myśl, że mógłbym kiedyś żałować tego miejsca, napełniała mnie odrazą i przerażeniem”.
Czy my naprawdę zdajemy sobie sprawę, do jakiego stopnia jesteśmy niewolnikami? Czy naprawdę pragniemy opuścić nasze więzienie? Na pozór o wiele łatwiej jest przystosować się do swojej sytuacji. „Czy opuszczając to miejsce, będę go żałował?” – zastanawiał się Dostojewski, a przecież chodziło o zesłanie.
Zaślepienie nasze może być tak wielkie, że przyzwyczajamy się do wszystkiego. W zdumiewającym dialogu, jaki w dziele Ajschylosa prowadzi Prometeusz z Okeanidami, słyszymy zaskakującą odpowiedź umęczonego na skale półboga, jakiej udzielił na pytanie, co było jego największym darem dla ludzi. Przykuty do skały Prometeusz wylicza wszystko, co zrobił dla dobra ludzi. Dał im ogień, który umożliwił powstanie narzędzi pracy; dzięki temu rozwinęły się sprawności techniczne i cała cywilizacja. „Ale dałem im jeszcze coś więcej – mówi Prometeusz. – Dałem im złudzenia, które pozwalają zapomnieć o śmierci, które pozwalają ludziom żyć bez troski o swoje prawdziwe przeznaczenie”. I Okeanidy przytakują: „Tak, przyniosłeś ludziom wielki dar”.
Słyszymy ciągle, że sakramenty dają nam życie samego Boga, że ofiarują nam zbawienie na drodze cudownej zamiany. To prawda, lecz na co się to przyda, jeżeli zapomnimy, że potrzeba nam równocześnie lekarstwa na naszą ślepotę i że największą trudność sprawia nam wyjście ze stanu swojej niemocy i niedojrzałości.
Na co przyda się liturgia, praktyki religijne, sakramenty, jeżeli one podtrzymują w nas innego rodzaju złudzenia… Tymczasem właśnie w spowiedzi spotykamy się z propozycją, ażeby wyjść z więzienia, w którym trzymają nas różnego rodzaju iluzje, nawyki i brzemię naszych grzechów.
Spowiedź może dokonać tego pod warunkiem, że objawi nam prawdę. Jeżeli sakramenty są zawsze jakimś działaniem, dialogiem, w którym biorą udział dwie osoby: człowiek i Bóg, to takie twierdzenie znaczy, że Chrystus w tym dialogu każe nam zawsze słuchać głosu naszego sumienia, albo raczej, że Chrystus ma dla nas tyle szacunku, iż czyni nas odpowiedzialnymi za prawdę. Istotnie uważa, że jesteśmy godni usłyszeć pytanie o wiele głębsze, niż myślimy. Pytania te, często nieprzewidziane, zmuszają do pójścia dalej w poszukiwaniu światła, do zobaczenia wszelkich zdrad, jakie popełniamy wobec swego sumienia, wobec swego słowa. Słowo Chrystusa nie ma przede wszystkim na celu uporządkowania naszych spraw i uspokojenia, ale pobudza nas do pójścia dalej, aby móc udźwignąć prawdziwe problemy naszego życia.
Zobaczyć to, co jest
Bóg, ofiarując nam swoją przyjaźń, nie ofiarowuje nam złudzeń. Wszelkie życie z Bogiem może powstać i rozwijać się jedynie w oparciu o pragnienie światła, ponieważ jest to życie budowane na miłości. Nawiązać przyjaźń z Bogiem – to zgodzić się, żeby potraktował On poważnie sprawę naszego szczęścia, a więc, żeby zechciał wyprowadzić nas ze złudzeń, które grożą nam w każdej chwili. Jeżeli Chrystus, będąc Synem Bożym, rozpoczął życie od walki o prawdę podczas kuszenia na pustyni i jeżeli zakończył je również walką podczas konania, to czy z nami może być inaczej?
Trzeba być realistą. Lekarz, który rozpoznaje chorobę po zewnętrznych symptomach, potrzebuje jednak wypowiedzi chorego, chce, żeby chory powiedział, co mu dolega, żeby to sobie uświadomił. Co mógłby zrobić lekarz z kimś, kto nie chce uznać się za chorego? Co może zrobić wybawca dla kogoś, kto nie chce wyjść z więzienia? Chrystus, spotykając się z człowiekiem, nigdy nie ukrywa przed nim tego, co jest jego słabością, grzechem, chorobą. Pierwsze przyjście Boga do człowieka zaczyna się zawsze od tego, że zaczyna on jaśniej widzieć. Kiedy Chrystus przychodzi, objawia rówwnocześnie istniejący stan, pokazuje to, co jest. Jak światło, które niczego nie dodaje, ale pozwala zobaczyć rzeczywistość. Nie ukrywa przed Samarytanką, św. Piotrem, Marią Magdaleną czy celnikiem Mateuszem tego, czym każdy z nich jest, nie kryje faktu, że są słabymi, grzesznymi istotami. Jakie uznanie wyraża setnikowi czy Zacheuszowi, kiedy przyjmują światło! Ale jakiego zawodu doznaje wobec wykrętów faryzeuszy!
Chrystus zostaje przyjęty jedynie przez tych, którzy uznali, że sami nie potrafią ułożyć swego życia, to znaczy przez tych, którzy zrozumieli, że życie ich poddane jest prawu grzechu i postępu. Nie jesteśmy jedynie jak niedorośli, którzy muszą dopiero nauczyć się być dojrzałymi ludźmi, ale jesteśmy również jak dotknięci kalectwem, a więc nie potrafimy sami osiągnąć zbawienia, nie umiemy sami od razu zdobyć wiary dojrzałej, nie potrafimy nawet posługiwać się tym, co może nas uleczyć.
Bóg w swojej cudownej delikatności jako lekarstwo proponuje nam pewną reedukację, chce nas zbawić, posługując się nawet popełnionym przez nas złem. Nie zraża się grzechem, chce jedynie, żebyśmy ocenili możliwie najlepiej to, co było, to, co jest. A na tym właśnie polega wyznanie grzechów.
Bóg żąda od nas w spowiedzi, żebyśmy naprawdę zobaczyli, jak bardzo potrzebujemy zbawienia, bo tego nigdy dostatecznie nie rozumiemy. Spowiedź uczy nas widzieć to, co jest, a wyznawanie grzechów rodzi w nas pokorę, która decyduje się na gesty może bardzo proste, tak proste jak wykąpanie się w Jordanie Naamana. Nam potrzebna jest inna kąpiel, kąpiel w Bożym świetle. Musimy wziąć na serio Boga i Jego prawdę.
Bóg jest tak dobry dla tych,
którzy do Niego wracają, że prawie nie mamy odwagi tego im powiedzieć.
Uczmy się więc ciągle do Niego powracać,
chociaż jesteśmy przecież w Jego domu.
BOSSUET