Patron, który nigdy nie przestaje zaskakiwać.
W tym roku mija 5 lat od wydarzeń na Majdanie w Kijowie. Z tej okazji moja znajoma pielęgniarka (Sylwia) została poproszona przez ludzi zbierających wspomnienia z tamtych wydarzeń o opowiedzenie, jak ona je pamięta. Dzięki temu przypomniała sobie o współudziale św. Jacka w tym szalonym wyjeździe i podzieliła się ze mną tą opowieścią, a ja za jej zgodą dzielę się z wami.
Pojechała wtedy do Kijowa jako wolontariuszka, była w jednym z medycznych zespołów z Polski, jakie opatrywały rannych i służyły pomocą. Zgłosiła się wcześniej, ale o tym, że jedzie, dowiedziała się w przeddzień wyjazdu. Po otrzymaniu wiadomości zaczęła się pakować, zamykać sprawy, które trzeba było załatwić (w końcu nie miała gwarancji, że wróci), i przyszła jeszcze na mszę do krakowskich OP.
Nie wiedziała wtedy o Jackowych misjach na Rusi, o tym, że zakładał klasztor w Kijowie. Mimo to poczuła, że święty woła ją do swojej kaplicy, więc zajrzała tam i poprosiła go o opiekę. A jak po mszy poszła, jak zwykle, opiekować się starszymi ojcami, to o. Reginald nagle (zupełnie od czapy) zadał jej pytanie: „A widziałaś w kaplicy św. Jacka obraz, na którym on wypędza z Kijowa demony?”.
Sylwię nieco wgniotło w posadzkę. Co prawda na obrazie Jacek wygania złe duchy, ale z wyspy na Dnieprze – przyjrzała się temu malunkowi później. Jednak to, że ojciec, cierpiący już wtedy na sporą demencję, zadał takie pytanie i tak przekręcił fakty, że pasowały do tego, co czekało Sylwię, dało jej do myślenia.
Kiedy byli już w Kijowie i w wirze walk starali się nieść pomoc, któregoś dnia usłyszała, że ktoś ją woła. Odwróciła się i zobaczyła starszego człowieka. Podeszła do niego, myśląc, że potrzebuje czegoś, a on tylko wręczył jej… białego hiacynta.
Tak żeby nie było wątpliwości, że Jacek pamięta. O Sylwii, ale i o Kijowie.
Ten człowiek nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać…
Tekst ze strony: www.ewiater.blog