Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.
Nagrania kazań na niedzielę:
Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga
Komentarze z miesięcznika „W drodze”:
Kawałek zwykłego placka
Krzysztof Kocjan OP
1 Krl 19, 4-8 • Ps 34 • Ef 4, 30 – 5, 2 • J 6, 41-51
Pan Jezus rozczarowuje dziś swoich słuchaczy. Dopiero co się zebrali nad Jeziorem Galilejskim, pełni nadziei i oczekiwań wobec Jezusa. Już od pewnego czasu mogli śledzić Jego działalność, widzieli znaki, które czynił w Jerozolimie. Wczoraj dokonało się coś, co powinno odmienić ich życie. Jezus rozmnożył chleb i sprawił, że każdy był tej nocy syty. Dlatego chcieli Go złapać, uczynić królem i mieć już zawsze chleba pod dostatkiem. Ale Jezus nie tylko uciekł w niewiadomy sposób, ale teraz, gdy już Go odnaleźli, zaczął mówić dziwne rzeczy: Że zstąpił z nieba. I to szokuje, bo choć On jest niezwykły i pełen mocy, to jednak jest częścią ich świata, kimś znajomym i swojskim. Odpowiednim do rozwiązania ich codziennych problemów. A Jezus mówi, że jest nie z tego świata. Że jest pokarmem, który daje prawdziwe życie, ale to pokarm spożywany w drodze, jak manna na pustyni. Ci, którzy słuchali Jezusa, mieli nadzieję, że zaspokoi ich potrzeby tu i teraz, da im komfort i bezpieczeństwo. A Jezus wzywa ich, aby za Nim wyszli w drogę do Ojca.
To doświadczenie zawodu związane z Jezusem może być nieobce i nam. Często słyszymy o tym, że zmartwychwstały Chrystus jest wśród nas, że karmi nas w Eucharystii, ale równocześnie mamy poczucie niedosytu Jego zbawczej obecności. Jezus nie rozwiązuje wszystkich naszych problemów. Jego obecność nie jest tak namacalna, żeby dać nam absolutny spokój w konfrontacji ze światem. Wydaje się nam, że to, co Jezus nam daje, to za mało, byśmy doszli do celu. Odczuwamy zniechęcenie, boimy się, że nie starczy nam sił.
Dlatego ważny jest obraz Eliasza, którego widzimy dziś w pierwszym czytaniu. Eliasz ma poczucie klęski i słabości. Ale jest posłuszny wierze. Dlatego na Boże słowo po zjedzeniu podpłomyka wstaje i idzie. Wie, że nie ma sił, ale wie także, że Ten, który go wzywa, ma moc doprowadzić go do pełni życia. To wiara pozwala mu przyjąć łaskę, nawet jeśli wygląda ona mizernie, jak kawałek placka.
”
Bądźcie naśladowcami Boga, jako dzieci umiłowane, i postępujcie drogą miłości
Czy umiesz latać?
Szymon Popławski OP
1 Krl 19, 4-8 • Ps 34 • Ef 4, 30 – 5, 2 • J 6, 41-51
Pewien akrobata cyrkowy, dzieląc się doświadczeniem występów na trapezie, wyznał: „Wszyscy mnie oklaskują, bo wydaje im się, że gdy wykonuję te skoki i fikołki, jestem bohaterem. Ale tak naprawdę prawdziwym bohaterem jest ten, który mnie łapie. Jedyne, co muszę zrobić, to wyciągnąć ręce i ufać, że będzie na miejscu, żeby mnie z powrotem podciągnąć”. Akrobaci doskonale wiedzą, że bezpieczne zakończenie imponującego lotu w dużej mierze zależy od tego, czy potrafią w odpowiednim momencie puścić swój drążek. Najpierw muszą zwolnić uchwyt i znaleźć się w pustej przestrzeni. Ufają, że ten ryzykowny manewr zakończy się złapaniem ich dłoni przez silnego partnera.
Taniec na trapezie do złudzenia przypomina nasz kontakt z Bogiem. Tak, jak akrobata w pewnym momencie musi puścić drążek, by pofrunąć do celu, tak chrześcijanin powinien zrezygnować z upartego trzymania się własnego planu na życie, w którym wszystko zostało drobiazgowo ustalone. Do znudzenia powtarzamy sobie, że warto całkowicie powierzyć się Panu Bogu, a w rzeczywistości kurczowo trzymamy się ułożonego przez nas scenariusza. Jak wielką iluzją jest zdolność kontrolowania przez nas rzeczywistości, okrutnie przekonujemy się w chwilach kryzysu. Jezus natomiast mówi: „Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał”. Jednak żeby Bóg mógł nas pociągnąć w swoją stronę, trzeba najpierw oderwać się od tego, co jest przyziemne: od obaw związanych z przyszłością i niezabliźnionych ran z przeszłości. Nie chodzi o infantylną beztroskę czy wypieranie z pamięci bolesnych zdarzeń. Chodzi o głęboką świadomość, że – bez względu na to, jak trudne i zawiłe jest nasze życie – Bóg czuwa nad każdym naszym ruchem i w odpowiednim momencie złapie nas i pociągnie do siebie. Największe cierpienie nie pochodzi z przykrych doświadczeń, lecz z braku prostej ufności w Bożą opiekę.
Jezus przypomina także, że jest chlebem życia. To zaproszenie do Eucharystii, podczas której pomaga On nam zwolnić uścisk i zachęca do przekroczenia lęków przed skokiem w kierunku Ojca. Chrześcijanin to człowiek, który – jak pisał Hans Urs von Balthasar – „samego siebie raz na zawsze oddał i przekazał na własność Bogu, w nadziei, że gdy szuka Boga, wszystko będzie mu dodane”.
Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne
W skórze proroka
Artur Gałecki OP
1 Krl 19, 4-8 • Ps 34 • Ef 4, 30 – 5, 2 • J 6, 41-51
Dzieje Eliasza są jedną z piękniejszych historii prorockich, a on sam jawi się jako postać ze wszech miar wybitna. Był to człowiek bezkompromisowy, który w sposób zdecydowany ingerował w politykę Izraela i sprawy jego elit. Królowi Achabowi, za targnięcie się na życie Nabota (por. 1 Krl 21, 1–16), obwieścił bez zbędnej dyplomacji: „Tam, gdzie psy wylizały krew Nabota, będą lizały psy również i twoją krew” (1 Krl 21, 19).
Ten mocny i odważny człowiek, prorok jak ogień – jak nazywa go autor Księgi Syracha (48, 1) – staje się pełnym lęku i zniechęcenia uciekinierem przed… kobietą (por. 1 Krl 19, 1-4). Odsłania się przed nami jego ludzkie oblicze: opadł z sił, dopadła go depresja. Pustynny Negeb staje się dla niego miejscem oczekiwania na upragnioną śmierć. Kładzie się pod drzewem, które może być zarówno symbolem życia, jak i śmierci (por. Rdz 2, 9; 3, 6-7; Jon 4, 6nn). Jedno jest pewne: coś tutaj musi się stać!
Jaki cel ma totalna frustracja proroka? Wszystko wskazuje na to, że zmierza ona ku temu, by doświadczył on, że Bóg jest Bogiem pociechy (por. 2 Kor 1, 3). Odnawia On siły Eliasza, karmiąc go chlebem, który został wypieczony – jak podaje tekst oryginalny – na żarzących się węglach. Znamienne jest to, że Polikarp ze Smyry († 156) mówi, iż Eucharystia wypiekana jest z palonego ziarna. Ten żarzący się popiół jest więc symbolem oczyszczenia, a woda znakiem czystości. Bóg upodobał sobie w złamanym Eliaszu i go oczyścił, dał mu moc, by pokonał siebie i szedł czterdzieści dni na pustyni do góry Horeb. Kierunek jego wędrówki nie jest przypadkowy. Tam, gdzie zaczęła się wspólnota Boga z ludem za czasów Mojżesza (por. Wj 19-20), tam teraz wszystko rozpocznie się na nowo dla Eliasza.
Wewnętrzne rozbicie Eliasza to często nasza sytuacja – wszystko legło w gruzach: życie rodzinne, praca, kapłaństwo. Historia życia potrafi zawiązać taką pętlę, że wydaje się nam, iż nie ma już z tego wyjścia. W obliczu nieodzownej już lustracji duchownych zdaje się, że wielu ze środka tej pętli woła: „Kto mi jeszcze uwierzy?” (por. Rz 10, 16). Ci, którzy się zagubili w swojej misji, uciekają przed spojrzeniem innych. W historii Eliasza pojawia się jednak nagle głos ważny dla nas samych: Wstań! Posil się! Droga otwarta!
Historia opowiedziana w pierwszym czytaniu jest nie tyle historią Eliasza, ile historią doświadczenia Boga. Prorok szuka Go i odnajduje nie w walce z królem, w świecie „wielkiej polityki”, ale na pustyni. Sam w sobie jest bezradny – to Bóg go wzmacnia i prowadzi w tym nieustannym szukaniu.