Kto ma serce zatwardziałe wobec swego bliźniego, ten oddalił się też od Boga, nawet jeśli zewnętrznie pozostaje człowiekiem „pobożnym”.
W przypowieści Jezusa ci po lewej stronie, potępieni, właściwie nie uczynili nic złego. Nikogo nie zamordowali, nie dokonali zdrady małżeńskiej, niczego nie ukradli. A nawet jeśli coś takiego zrobili, na sądzie – przynajmniej w tej przypowieści – nie bierze się tego pod uwagę. Tutaj patrzy się wyłącznie na to, co zaniedbali. Z wszystkiego, co wyliczamy w wyznaniu grzechów, decydujące znaczenie ma pierwsze: „Wyznaję . .. , że zaniedbałem czynienia dobrego”.
W katechizmie znajduje się tradycyjna definicja grzechu śmiertelnego, czyli grzechu, który odwraca człowieka od Boga, jego ostatecznego celu, i naraża go na wieczne potępienie: „Grzechem śmiertelnym jest ten, który dotyczy materii poważnej i który nadto został popełniony z pełną świadomością i całkowitą zgodą” (KKK 1857).
Często jednak, może nawet najczęściej, do zaniedbań dochodzi bez „pełnej świadomości” czy nawet bez „całkowitego przyzwolenia”. Dopuszczamy się ich z powodu braku należytej uwagi i egotyzmu, który sprawia, że nie dostrzegamy potrzeb bliźniego. Opływający we wszystko „bogacz” może nawet nie był świadomie nieżyczliwy wobec ubogiego Łazarza leżącego za drzwiami. Przyzwyczaił się do jego widoku i w swym dobrobycie i wygodnym życiu zrobił się nieczuły na cierpienie drugiego człowieka (zob. Łk 16,19-31).
Grzechy zaniedbania są najczęściej zatrutym owocem poprzednich zaniedbań. Dlatego w Katechizmie możemy przeczytać:
Grzech śmiertelny […] zakłada zgodę na tyle dobrowolną, by stanowił on wybór osobisty. Ignorancja zawiniona i zatwardziałość serca nie pomniejszają, lecz zwiększają dobrowolny charakter grzechu (KKK 1859).
Zaniedbywanie uczynków miłosierdzia rodzi się z zatwardziałości serca. Wróciliśmy do punktu, który miał decydujące znaczenie już w Biblii: zatwardziałość serca równa się odejściu od Boga. Kto ma serce zatwardziałe wobec swego bliźniego, ten oddalił się też od Boga, nawet jeśli zewnętrznie pozostaje człowiekiem „pobożnym”. Kto swego serca nie zamyka na potrzeby bliźniego, ten jest blisko Boga, nawet jeśli sam uważa siebie za ateistę i tak siebie określa.
Alfred Hrdlicka, austriacki rzeźbiarz, który uważa się za ateistę i komunistę, opowiadał mi o swej głębokiej miłości do rodziców, którzy w okresie międzywojennym byli w Wiedniu kryptokomunistami i pełnienie uczynków miłosierdzia uważali za coś oczywistego. Błogosławiona siostra Restytuta Kafka (zmarła w 1943 roku) została razem z innymi komunistami zamordowana w Wiedniu, w „Szarej Kamienicy”. W rytmie co trzy minuty jeden człowiek zgilotynowanych zostało dziewiętnaście osób, między innymi ona, jedyna zakonnica, która za rządów nazistów zginęła na szafocie. Zamordowani razem z nią komuniści byli tramwajarzami z Brigittenau (XX okręg w Wiedniu). Jedynym ich przestępstwem było złożenie pamiątkowego wieńca na grobie ich kolegi skazanego na śmierć i rozstrzelanego. Za ten prosty akt człowieczeństwa i życzliwości tych sześciu mężczyzn skazano na śmierć. Jeśli czcimy siostrę Restytutę, nie powinniśmy też nigdy zapomnieć o tych razem z nią zamordowanych, którzy uchodzili za ateistów i komunistów. Ich serca z pewnością nie były zatwardziałe. Również do nich odnoszą się słowa: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40).
Dlaczego jednak serce spieszące z bezinteresowną pomocą otwiera człowieka na Boga? Dlaczego wychodzący naprzeciw potrzebującym spotykają samego Jezusa Chrystusa: „Byłem głodny [… ] byłem w więzieniu [.. .] a pomogłeś Mi”? Jest to w gruncie rzeczy związane z samą naturą Bożego miłosierdzia i miłości. Jest ona z samej swej istoty bezinteresowna. Mistyczna tradycja Kościoła mówi, że Bóg jest bonum diffusivum sui, jest dobrem, które się udziela (dosłownie: rozlewa się). „Bóg jest miłością” mówi Jan (1 J 4,16), a miłość ta nie kocha po to, by samą siebie urzeczywistniać i doskonalić, lecz aby się udzielać, „rozlewać się” na innych.
Ta bez żadnego przymusu dająca siebie miłość stanowi, jak wierzymy, najgłębszy powód stworzenia świata. Świat nie jest wynikiem przypadku, jak twierdzi „ideologiczny darwinizm”, ani też produktem rozpadu, jak uważała gnoza, albo złudzeniem (buddyzm). Jest wyrazem dobrowolnego, miłującego daru Stwórcy. Dlatego człowiek został stworzony „na obraz i podobieństwo Boga” (zob. Rdz 1,26 i nast.), jako istota z woli Bożej wolna i w tej wolności może naśladować wspaniałomyślność Boga, upodabniając się do Niego w dobru.
Biblia każe nam wierzyć w jednego Boga, który w swej miłości posuwa się tak daleko, że za swoje własne przyjmuje potrzeby i cierpienia swych stworzeń. „Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie [… ], znam więc jego uciemiężenie”, mówi Bóg do Mojżesza z płonącego krzewu. „Zstąpiłem, aby go wyrwać z rąk Egiptu i wyprowadzić z tej ziemi do ziemi żyznej i przestronnej [… ]” (Wj 3,7-8). Bóg, który widzi nędzę, zna cierpienie i zstępuje, ażeby uwięzionych i zniewolonych wyprowadzić i powieść do ziemi wolności, jest obrazem wszystkich „uczynków miłosierdzia”. Upodobnienie się do tego Boga nie jest ich celem, lecz ich skutkiem.
Bóg posłał swego Syna, który zstąpił na ziemię i przyjął na siebie naszą najgłębszą nędzę, widzi ją i zna, oraz za swój własny uznał stan naszej spowodowanej grzechem nędzy, dlatego wszystkie bezinteresownie pełnione uczynki miłosierdzia są rzeczywistym spotkaniem z Nim. Utożsamił się z wszystkimi potrzebami człowieka i dlatego spotykamy Go na dnie wszelkiej nędzy, do której się zwracamy, w otchłani własnej bezradności, w której czeka na nas Pan. Właśnie bezinteresowność i całkowite zapomnienie o sobie w uczynkach miłosierdzia upodabnia nas do Boga i przybliża do Chrystusa. Jezus tak często powtarzał: „[… ] kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 10,39).
Pociąga to za sobą również działanie w odwrotnym kierunku: Im bliższa staje się nam bezinteresowna miłość Boga, im lepiej poznajemy „dobroć i miłość Zbawiciela naszego, Boga, do ludzi” (Tt 3,4), która ukazała się nam w Jezusie Chrystusie, tym bardziej bezinteresowna staje się również nasza miłość. Im bardziej wgłębiamy się w życie i mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa, tym głębsza staje się też nasza jedność z Jego ludzką miłością, tym czystsze, moc niejsze i doskonalsze staje się nasze poświęcenie dla tych, których Jezus nazywa swymi „najmniejszymi braćmi”, dla Jego cierpiących braci i sióstr. Ci, z którymi Chrystus w szczególny sposób się utożsamia, będą rzeczywiście mieli miejsce w naszym sercu wtedy tylko, gdy otworzymy je całe na przyjęcie Jego samego.
Papież Grzegorz I Wielki (t 604) w swej Księdze reguły pasterskiej w szczególny sposób kładzie to na sercu duszpa sterzom. Papież Benedykt XVI zwrócił szczególną uwagę na to miejsce w swej pierwszej encyklice Deus caritas est (Bóg jest mi/ością, 25 grudnia 2005, nr 7-8). Grzegorz pisze:
Rządca winien być każdemu poszczególnemu bardzo bli ski współczuciem, przed wszystkimi oddany rozmyślaniu, aby przez wnętrzności miłości niemoc innych do siebie przenosił, a przez wzniosłość górnego myślenia, dążąc do rzeczy niewidzialnych, także siebie samego przechodził; by czy to wznosząc się w górę, nie gardził słabościami bliźnich; czy zadość czyniąc słabościom bliźnich, nie za niedbywał dążenia ku górze23
Grzegorz wskazuje następnie na Pawła, który został wprawdzie porwany do nieba, ale właśnie wtedy patrzy na ludzi i staje się wszystkim dla wszystkich (zob. 2 Kor 12,2-4; 1 Kor 9,22). Pośród innych przykładów znalazł się także Mojżesz:
Stąd Mojżesz często wchodzi do przybytku i wychodzi, i ten, który wewnątrz porywany jest do rozmyślania, z zewnątrz przyciskany jest sprawami słabujących. Wewnątrz rozważa tajemnice Boga, na zewnątrz dźwiga ciężary cielesnych.
Tekst z książki „Miłosierdzie. Niemożliwe staje się możliwe” wydanej przez wydawnictwo „W drodze”.