W erze „po pigułce” odpowiedzialność za ciążę spada wyłącznie na kobiety, utwierdzając mężczyzn w przekonaniu, że nawet jeśli antykoncepcja zawiedzie, to oni nie muszą być za nic odpowiedzialni.
Pięćdziesiąt lat temu, gdy antykoncepcja stawała się powszechnie dostępna, wiele osób broniło jej, uważając, że dzięki niej aborcja w niedługim czasie przejdzie do historii. Statystyki prowadzone od lat 60. pokazują, że ten powszechnie podzielany pogląd okazał się fałszywy. Mimo pokładanych oczekiwań nie przybliżyliśmy się do wyeliminowania aborcji i nieplanowanych ciąż, a wręcz przeciwnie – powszechność antykoncepcji spowodowała równocześnie drastyczny wzrost wykonywanych aborcji.
Dwadzieścia dwa lata temu troje ekonomistów: George Akerlof, Janet Yellen i Michael Katz, w następujący sposób zdiagnozowało tę zależność:
„Przed rewolucją seksualną kobiety miały z jednej strony mniej wolności, ale z drugiej strony wiedziały, że zapewnienie im utrzymania leży po stronie mężczyzn. Dziś kobiety mają więcej możliwości wyboru, co spowodowało, że mężczyźni przyznali sobie podobne prawa – »skoro ona nie chce dokonać aborcji lub stosować antykoncepcji, to dlaczego ja mam się poświęcać?« – i w ten sposób mężczyźni nie traktują decyzji o małżeństwie w sposób poważny. Choć środki antykoncepcyjne dały kobietom możliwość decydowania o urodzeniu dziecka, to rewolucja seksualna uczyniła z małżeństwa i troski o rodzinę jedną z możliwości, na którą może się zdecydować mężczyzna”.
Innymi słowy, antykoncepcja doprowadziła do zwiększenia liczby wykonywanych aborcji, ponieważ zmniejszyło się wśród mężczyzn poczucie, że są w równym stopniu co kobieta odpowiedzialni za zajęcie się nieplanowaną ciążą. Pozbawiła ich też chęci do tego, by wstępować w związki małżeńskie. W erze „po pigułce” odpowiedzialność za ciążę spada wyłącznie na kobiety, utwierdzając mężczyzn w przekonaniu, że nawet jeśli antykoncepcja zawiedzie, to oni nie muszą być za nic odpowiedzialni.
Protestancki renesans
Bądźmy miłosierni wobec powojennego pokolenia, które, nie ma co ukrywać, bardzo popierało legalizację antykoncepcji. Ale jednocześnie zapytajmy, kto z tego pokolenia był w stanie przewidzieć, że legalizacja antykoncepcji doprowadzi do legalizacji aborcji na skalę dotąd niespotykaną? Czy fala krytyki i wrzawa wokół Humanae vitae byłyby mniejsze, gdyby krytycy papieża wiedzieli to, czego my dziś jesteśmy świadomi? Czy głosy katolików i innych przeciwników publicznie potępiających Humanae vitae ucichłyby, gdyby zdawali sobie sprawę, że zgoda na antykoncepcję doprowadzi do upowszechnienia aborcji?
Z perspektywy czasu oczywiste jest, że „obniżenie standardów moralnych”, które przewidywała encyklika, doprowadziło do zmniejszenia szacunku nie tylko do kobiet, ale i do ludzkiego płodu. To, co nastąpiło po 1968 roku, sprawiło, że nie można już dalej udawać, iż antykoncepcja nie ma żadnego udziału w rozprzestrzenianiu się plagi aborcji.
Pięćdziesiąt lat zbierania doświadczeń ukształtowało nową rzeczywistość, w której ludzie, także spoza Kościoła katolickiego, zaczęli patrzeć na tekst Pawła VI dużo łagodniejszym i bardziej przychylnym okiem. Wielu protestanckich teologów, widząc spustoszenia, jakich dokonała rewolucja seksualna, chce zmienić swoje podejście do antykoncepcji, uważając dotychczasowe myślenie za nonszalanckie. Przyjrzyjmy się kilku wybranym przykładom z ostatnich dziesięciu lat: „Protestanci wyświadczyli sobie niedźwiedzią przysługę, ignorując to, co Humanae vitae miało do powiedzenia w sprawie antropologii i ludzkiej seksualności. Warto, by ponownie przestudiowali nauczanie papieża Pawła VI” (Evan Lenow, profesor na Southwestern Babtist Theological Seminary w Fort Worth). „Wielu ewangelików dołącza się do dyskusji o kontroli urodzeń i jej prawdziwym znaczeniu. Ewangelicy dość późno zdali sobie sprawę z wagi dyskusji na temat aborcji. Podobnie było z nami, ale w końcu dołączyliśmy do tego dyskursu” (R. Albert Mohler, rektor Southern Babtist Theological Seminary w Louisville).
Te, póki co, mniejszościowe głosy są dowodem na powrót do tradycji chrześcijańskiej, która zarówno dla protestantów, jak i dla katolików była przez całe stulecia taka sama. Dopiero podczas anglikańskiej konferencji w Lambeth w 1930 roku po raz pierwszy złagodzono dyscyplinę moralną w sprawie antykoncepcji, co podzieliło oba Kościoły. Słynna uchwała numer 15, adresowana wyłącznie do par małżeńskich, była obwarowana wieloma zastrzeżeniami. To nie przeszkodziło, by w krótkim czasie złagodzić stanowisko w sprawie antykoncepcji, rozszerzając je na osoby nieżyjące w związkach małżeńskich. Język tego rozumowania brzmiał tak, jak dzisiejsze argumenty katolickich reformatorów: „W tych przypadkach, gdzie wyraźnie jest wyczuwalna moralna potrzeba ograniczenia lub zapobieżenia rodzicielstwu, a także w przypadkach, gdzie jest wyraźna potrzeba, by zrezygnować z abstynencji seksualnej, Konferencja (Kościołów protestanckich) zgadza się na użycie innych, dostępnych metod pod warunkiem, że będą one oceniane w świetle wartości chrześcijańskich”.
Zarówno wtedy, jak i obecnie protestanci, którzy nie zgadzali się na zmianę stanowiska w sprawie antykoncepcji, pozostawali wierni temu, czego naucza Rzym. Sprzeciwiający się uchwale biskup Oxfordu Charles Gore mówił: „Mam wiele powodów, by wierzyć, że w sprawie antykoncepcji długoletnia tradycja Kościoła katolickiego nie tylko jest właściwa, ale bierze się też z nadania Bożego”. Stopniowe uznawanie przez protestantów nauczania zawartego w Humanae vitae jest cichym przyznaniem się do tego, że opinia biskupa Gore’a była słuszna.
Laboratorium afrykańskie
Zauważmy, co się dzieje w Afryce, gdzie zarówno protestanci, jak i katolicy zdecydowanie opowiadają się po stronie tradycyjnego nauczania Kościoła. Jak nigdzie indziej sprawdza się tam maksyma „Kościoły ortodoksyjne są silne”. Równocześnie można by dodać: Kościoły pobłażliwe słabną. To właśnie w Afryce, która jest mocno przywiązana do tradycji, chrześcijaństwo od czasu opublikowania Humanae vitae rozwinęło się niezwykle silnie w przeciwieństwie do krajów, w których proponuje się nowe modele i rozwiązania zrywające z tradycyjnym nauczaniem.
Waszyngtońskie Centrum Badań Opinii Publicznej (The Pew Research Center) opracowało kilka lat temu raport, który można streścić w następujący sposób: „Mieszkańcy Afryki na tle pozostałych nacji są najbardziej przeciwni stosowaniu antykoncepcji”. Nie tylko znaczna część katolików, ale również członkowie innych wyznań mieszkający w Kenii, Ugandzie czy w pozostałych krajach subsaharyjskich uważają, że antykoncepcja jest moralnie niedopuszczalna. W Ghanie i Nigerii osoby, które podzielają ten pogląd, stanowią ponad połowę populacji. Wiele lat poświęconych „nawracaniu” Afrykańczyków na nowe podejście do antykoncepcji nie przyniosło spodziewanego rezultatu. Mieszkańcy Czarnego Lądu skutecznie opierali się próbom zrównania ich ze standardami zsekularyzowanego Zachodu również dlatego, że ideologia antykoncepcji jawiła im się jako sposób na zmniejszenie liczby mieszkańców ich kontynentu.
Pochodząca z Nigerii katolicka działaczka Obianuju Ekeocha, od lat zajmująca się ochroną życia, autorka książki Target Africa: Ideological Neocolonialism in the Twenty-First Century (Afryka na celowniku. Ideologia neokolonializmu w XXI wieku), w liście otwartym do Melindy Gates (żony Billa Gatesa), której fundacja wydaje olbrzymie środki na promowanie i zapewnianie antykoncepcji wśród Afrykańczyków, pisała: „Za 4,5 miliarda dolarów kupuje nam Pani nic innego jak tylko nędzę; kupuje nam Pani niewiernych mężów, ulice pozbawione radosnego śmiechu dzieci. A ostatecznie kupuje nam Pani starość bez troskliwej opieki naszych dzieci i wnuków”.
Dodajmy, że mieszkańcy Afryki nie są jedynymi, do których skierowane są kampanie promujące antykoncepcję. Nie są też jedynymi, którzy odrzucają ideologię mówiącą, że świat będzie lepszy, gdy kogoś czy którejś nacji będzie mniej. „Ułudą jest wiara w to, że antykoncepcja będzie służyła wyłącznie regulacji liczby posiadanego potomstwa. Przeciwnie, taka praktyka służy wartościowaniu życia. Akt seksualny powinien być rozumiany jako początek życia, które samo w sobie jest już wartościowe” – pisała brytyjska filozof Elizabeth Anscombe, która w słynnym eseju z 1972 roku Contraception & Chastity (Antykoncepcja i wstrzemięźliwość) broniła Humanae vitae. W podobnym tonie wypowiadał się też Mahatma Gandhi, gdy mówił, że „istnieje duże prawdopodobieństwo, iż stosowanie tych metod na skalę masową będzie skutkować poluzowaniem więzi małżeńskiej i przypadkowymi kontaktami seksualnymi”.
Sadomasochizm popkultury
Kolejny element rzeczywistości, na który warto zwrócić uwagę w kontekście encykliki Humanae vitae, to kondycja i status współczesnych kobiet.
Antykoncepcja zarówno w przeszłości, jak i obecnie pokazywana jest jako środek, który da kobietom większą wolność i uczyni je szczęśliwszymi. Czy tak rzeczywiście jest? Badania pokazują, że i w Stanach Zjednoczonych, i w Europie poziom zadowolenia z życia wśród kobiet spada w miarę upływu czasu. Wzrasta za to liczba różnego rodzaju publikacji, z których przebija żal i ból kobiet oraz rosnący strach przed tym, że obecnie małżeństwo jest czymś niemożliwym do utrzymania i jedyną opcją staje się życie w pojedynkę.
Wszyscy pamiętamy, jak w 2012 roku E.L. James opublikowała książkę Pięćdziesiąt twarzy Greya. Sprzedała się ona w większym nakładzie niż książki o Harrym Potterze. Na tej podstawie można by wysnuć wniosek, że kobiety potrzebują opowieści o bogatym i wpływowym mężczyźnie, który je upokarza i stosuje wobec nich przemoc.
Problem ten jest w popkulturze obecny od dawna, można to dostrzec, zwłaszcza jeśli się przeanalizuje kobiecą modę. John Leo (pisarz, autor książek o tematyce politycznej, mieszka na Manhattanie) pisze: „Po raz pierwszy powiązanie między pornografią a modą zauważyłem w 1975 roku, kiedy magazyn »Vogue« pokazał serię zdjęć przedstawiających mężczyznę w szlafroku bijącego krzyczącą kobietę ubraną w różowy kombinezon”. Magazyn „Harper’s Bazaar” pisał w tym samym tonie: „Na długo przed tym, zanim zapanowała moda na Pięćdziesiąt twarzy Greya, projektanci, szukając inspiracji, zaproponowali różnego rodzaju zapięcia i wiązania na talię, nadgarstki i kostki, nie oszczędzając przy produkcji na skórzanych materiałach”. Christian Grey byłby z tego dumny.
Gry wideo i filmy pornograficzne pełne są przemocy wobec kobiet. Wśród muzyków dominuje trend do noszenia wyzywających strojów, jakby żywcem wyciągniętych z szafy osób stosujących praktyki sadomasochistyczne. Liczba gwiazd muzyki pop, które oparły się propozycjom wejścia w konwencje pornograficzne w swoim wyglądzie i zachowaniu na scenie, jest bardzo mała. Zastanawiające, że w czasach, gdy kobiety mają tyle wolności i możliwości wyboru jak nigdy wcześniej, wiele z nich woli budować obraz siebie jako osoby zdominowanej i upokarzanej. Czy sukces Pięćdziesięciu twarzy Greya ma dowodzić, że obecnie wejście w relację z mężczyzną stało się tak trudne, iż każda metoda, nawet ta najbardziej poniżająca dla kobiety, jest dopuszczalna?
#MeToo i inni
Kolejnym elementem w opisie rzeczywistości „świata po pigułce” są wybuchające raz po raz sex-skandale. Od 2017 roku nie ma dnia, by ktoś o nich nie mówił, czy nie słyszał, a dodatkowo wzmacnia to prowadzona w ostatnich miesiącach akcja #MeToo. Obserwując to wszystko, można stwierdzić, że rewolucja seksualna zalegalizowała seksualne drapieżnictwo. Nie jest to ocena teologiczna, ale opis rzeczywistości poparty dowodami, a wszystko to przewidział wybitny socjolog Francis Fukuyama. W swojej książce z 1999 roku Wielki Wstrząs. Natura ludzka a odbudowa porządku społecznego stawiał tezę, której przesłanie wyraźnie przypomina to, o czym mówił papież Paweł VI w Humanae vitae. „Jednym z większych oszustw, jakich dopuszczono się podczas Wielkiego Wstrząsu, było przekonywanie, że rewolucja seksualna dotyczy w jednakowym stopniu obydwu płci. W rzeczywistości skorzystali na niej w większości mężczyźni, ograniczając do minimum to, co kobiety mogłyby osiągnąć w kwestii wolności wyboru, gdyby dokonał się inny przewrót w społeczeństwie niż rewolucja seksualna”. Po prawie dwudziestu latach słowa Fukuyamy nie straciły na aktualności. Skandale związane z nadużyciami seksualnymi pokazują, że rewolucja seksualna zdemokratyzowała molestowanie seksualne. Mężczyzna już nie musi być królem czy panem całego świata, by mógł znęcać się nad kobietami tak długo, jak zechce, i to bez żadnych konsekwencji. Wystarczy, że żyje w świecie, który domaga się, by kobiety stosowały antykoncepcję, a taki świat nastał w latach 60. ubiegłego wieku.
Mit przeludnienia
W ten sposób dochodzimy do kolejnego elementu układanki opisu świata po Humanae vitae. Po pięćdziesięciu latach od rewolucji seksualnej problemem, na którym skupia się wielu badaczy, nie jest przeludnienie, ale – wręcz przeciwnie – malejąca populacja ludzi. Kampania strachu przed nadmiernym wzrostem populacji nieprzypadkowo pojawiła się wtedy, gdy rosły naciski na Kościół katolicki, by ten złagodził swoje nauczanie w dziedzinie antykoncepcji.
Miniona dekada pokazała nie tylko, że strach przed przeludnieniem był ideologiczną mrzonką, ale, co chyba ważniejsze, że cierpimy nie z powodu nadmiaru ludzi na Ziemi, ale z powodu bezdzietności i starzenia się społeczeństw, co nazywane jest często „epidemią samotności” rozprzestrzeniającą się w krajach wysoko rozwiniętych, które doprowadziły do wynalezienia pigułki antykoncepcyjnej. Papież Franciszek w wywiadzie dla dziennika „La Repubblica” w 2013 roku nazwał „samotność osób starszych” najgroźniejszym przejawem zła w dzisiejszym świecie.
Pod koniec zeszłego roku dziennik „The New York Times” opublikował wstrząsający artykuł opowiadający o śmierci w samotności: „4000 samotnych śmierci każdego tygodnia… Każdego roku o śmierci kilkunastu Japończyków będzie wiadomo tylko dlatego, że nieprzyjemny zapach rozkładających się zwłok przyciągnie uwagę sąsiadów”. Pierwszy raz o problemie zaczęto głośno mówić po śmierci Pana Ito, którego zwłoki, a właściwie szkielet, odkryto po trzech latach od jego śmierci, kiedy to pracownicy banku przyszli poinformować mężczyznę, że środki finansowe na jego koncie, z którego automatycznie pobierano opłaty za czynsz, się wyczerpały. Artykuł kończy się opisem nowo powstającej gałęzi biznesu, która, z powodu dużej liczby tego typu śmierci, oferuje profesjonalne sprzątanie mieszkania po zmarłym. Dziennik „Independent” dodaje zaś, że firmy ubezpieczeniowe w Japonii zaczęły od niedawna oferować specjalne pakiety na wypadek zniszczeń spowodowanych rozkładającymi się zwłokami.
Japonia nie jest jedynym krajem, który zmaga się z epidemią samotności. Dziennik „Le Figaro” pisał kilka lat temu, że: „samotność staje się powszechnym problemem we Francji” i zacytował badania przeprowadzone przez Fondation de France, które pokazują, że główną przyczyną samotności jest rozpad instytucji rodziny. Podobne wnioski można wyciągnąć z wyników badań nad „socjologiczno-demograficznymi prognozami dotyczącymi samotności i długości życia dorosłych Portugalczyków”, które wskazują na rozwody jako czynnik drastycznie zwiększający samotność. Co ciekawe, ani we Francji, ani w Portugalii nie zwrócono uwagi na to, czy posiadanie dzieci może jakoś wpłynąć na zmniejszenie samotności. Takie podejście do problemu mówi dużo o czasach, w których żyjemy.
Problem dotyczy też Szwecji. W 2015 roku ukazał się film dokumentalny zatytułowany Szwedzka teoria miłości, który obala mit idealnego społeczeństwa również dotkniętego obecnie plagą samotności. Bo jak inaczej skomentować to, że połowa Szwedów mieszka obecnie w pojedynkę?
Martwy mężczyzna leży od trzech tygodni w swoim mieszkaniu. Nieprzyjemny zapach dochodzący zza drzwi alarmuje sąsiadów. Policja bada sprawę. Okazuje się, że od kilku lat z nikim się nie widywał i do nikogo nie dzwonił. Policjanci dowiadują się też, że ma córkę, ale nie utrzymywał z nią kontaktu i nie można ustalić, gdzie ona mieszka. Dodatkowo śledczy odkrywają, że zmarły ma odłożoną sporą sumę pieniędzy w banku. Lecz jaki z tego pożytek, skoro nie miał się nimi z kim podzielić?
Na Szwecji problem się nie kończy. Popatrzmy na Niemcy. W dzienniku „Der Spiegel”, w artykule Samotny wśród miliona ludzi: kryzys samotności, z jakim mierzą się seniorzy w Niemczech, czytamy: „Ponad 20 procent Niemców powyżej 70. roku życia ma regularny kontakt najwyżej z jedną osobą lub nie ma go z nikim. Jednego na czterech odwiedza ktoś z rodziny lub znajomych, a jednego na dziesięciu nie odwiedza nikt. Mnóstwo starszych osób nie ma nikogo, kto by mówił do nich po imieniu lub pytał, co u nich słychać”.
W 1968 roku ani zwolennicy, ani przeciwnicy Humanae vitae nie byli w stanie przewidzieć, że w XXI wieku najbardziej poszkodowanymi społecznie krajami będą te, w których nie brakuje dóbr materialnych. Nie trzeba być demografem, by zauważyć, że tam, gdzie z całą mocą zaangażowano się w latach 70. w rewolucję seksualną, doszło do zwiększenia liczby rozwodów przy jednoczesnym zmniejszeniu liczby zawieranych małżeństw, co w konsekwencji doprowadziło do drastycznego spadku liczby urodzin dzieci.
Koniec Kościoła
Ostatni element opisu rzeczywistości, o którym trzeba wspomnieć, ma zabarwienie historyczne. Warto zauważyć, że Kościoły, które na fali rewolucji seksualnej zgodziły się wejść na drogę rozluźnienia doktryny moralnej, zostały zniszczone od wewnątrz. W przeddzień protestanckiej konferencji teologicznej w 1930 roku, gdy się okazało, że Kościoły anglikańskie nie zmienią swojego nauczania moralnego (czytaj: nie zaostrzą go), dziennik „The Guardian” napisał: „Anglikańska schizma w sprawie moralności oznacza koniec Kościoła globalnego”. W 1930 roku opinia publiczna byłaby zszokowana, gdyby ktoś powiedział, że za kilkadziesiąt lat doktrynalne potyczki w sprawie etyki seksualnej doprowadzą niemalże do rozpadu Kościoła anglikańskiego, a także do podziału świata protestanckiego na Kościoły północne, południowe, episkopalne, anglikańskie, afrykańskie i europejskie, który to podział nie będzie miał końca i doprowadzi do tworzenia się coraz to nowych wspólnot, zwiększając tym samym wzajemną niechęć, żal i zazdrość.
W 1998 roku biskup John Shelby Spong z Newark w stanie New Jersey, przełożony Kościoła episkopalnego i zarazem wielki zwolennik rewolucji seksualnej, opublikował książkę Why Christianity Must Change or Die (Dlaczego chrześcijaństwo musi się zmienić albo zginie). W swojej pracy przekonywał, że chrześcijaństwo musi zerwać z Tradycją i wypracowanymi przez wieki ideami. Chrześcijaństwo, o którym pisał, rzeczywiście się zmieniło, i to tak bardzo, że teraz ta „ulepszona” wersja starej religii jest na granicy wymarcia.
Autor serii „Wzrost i upadek w Kościele anglikańskim od 1980 roku do czasów obecnych” napisał, powołując się na badania Jeremy’ego Bonnera, który studiował statystyki duszpasterskie Kościoła episkopalnego: „Między 2000 a 2015 rokiem widać znaczne osłabienie praktyk: liczba wiernych biorących udział w niedzielnych nabożeństwach spadła o jedną trzecią. Liczba dzieci ochrzczonych zmniejszyła się prawie o połowę w ciągu trzydziestu lat. Jednak najgorsze statystyki dotyczą małżeństw. Liczba małżeństw zawartych w 2015 roku stanowi niespełna jedną czwartą zawartych w 1980 roku”.
Historia, a wraz z nią rzeczywistość, którą obserwujemy, pokazują, że prognozy i obawy papieża Pawła VI okazały się słuszne. Katastrofa, która dotyka Kościół anglikański, jest spowodowana właśnie tym, do czego przez prawie pół wieku namawiano Kościół katolicki: ustąpieniem w sprawach, które wydają się trudne do przestrzegania. Obecnie każdy, kto namawia katolików, by poszli drogą Kościołów protestanckich, musi ich jednocześnie przekonać, że za parę lat nie znajdą się w równie słabej kondycji duchowo-moralnej, w jakiej obecnie znajdują się protestanci.
„Rękopisy nie płoną”
W powieści Michaiła Bułhakowa Mistrz i Małgorzata zrozpaczony autor, który nie może poradzić sobie z sowiecką rzeczywistością, postanawia zniszczyć swoją książkę, wrzucając ją do ognia, co okazuje się zabiegiem nieskutecznym. Tak wygląda literacko wyrażone dramatyczne wołanie o prawdę, której nie można zagłuszyć, bo ta nigdy nie przestanie nią być. Dziś, po pięćdziesięciu latach od publikacji Humanae vitae, katolicy i konwertyci, osoby na nowo pojednane z Kościołem i wyznawcy innych odłamów chrześcijaństwa, księża i świeccy, a także wszyscy ci, którzy dostrzegają prawdę stojącą za nauczaniem papieża Pawła VI, mogą zgodnie powiedzieć, że mimo usilnych prób wszelkich sił wrogich Kościołowi Humanae vitae nie płonie. | tłum. Grzegorz Kuraś OP
prof. Mary Eberstadt
Powyższy tekst „The prophetic power of Humanae vitae” ukazał się na łamach magazynu „First Things” w kwietniu br. Skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji.
Mary Eberstadt – prof. nauk społecznych, eseistka. Związana jest z Faith and Reason Institute, gdzie pracuje jako badaczka i wykładowca. Jest autorką wielu książek, w tym: Adam i Ewa po pigułce; W jaki sposób Zachód stracił Boga: nowa teoria sekularyzacji. Publikuje m.in. w „The Washington Post”, „National Review”, „First Things”, „The Weekly Standard”.