Duch Pański spoczywa na Mnie, posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę.
Nagrania kazań na niedzielę:
Wystarczy ci mojej łaski, moc bowiem w słabości się doskonali
Komentarze z miesięcznika „W drodze”:
Krewny z Nazaretu
Krzysztof Kocjan OP
Ez 2, 2-5 • Ps 123 • 2 Kor 12, 7-10 • Mk 6, 1-6
Kiedy Jezus przybył do rodzinnego miasta, wszyscy wiedzieli o cudach, których dokonał. Umieli docenić także Jego mądrość. A jednak wątpili w Niego. Myślę, że każdy z nas z własnego doświadczenia zna psychologiczny mechanizm, który do tego doprowadził: kiedy sukces osiąga ktoś nie z naszej „życiowej kategorii”, potrafimy się nim cieszyć i z nim utożsamiać, jednak powodzenie kogoś takiego jak ja często wzbudza zawiść. I tak sukces naszych sportowców jest moją radością, ale awans kolegi zza biurka wyzwala pytanie: Dlaczego nie ja? Stąd mieszkańcy Nazaretu nie potrafili rozpoznać Mesjasza w chłopaku z sąsiedztwa.
Nam jest zdecydowanie łatwiej, bo choć adorujemy Dzieciątko w żłóbku, to jednak Jezus nie rósł na naszych oczach. Ale zgorszeniem naszej wiary pozostaje to, że wszechmogący i transcendentny Bóg przychodzi jako jeden z nas, w konkrecie człowieczeństwa cieśli z Nazaretu. Mamy nieraz pokusę zatrzymania się wyłącznie na boskości Syna, uciekając niejako od prawdy o wcieleniu. To jednak pomyłka, skoro sam Bóg zechciał być naszym krewnym.
Słyszałem o pewnej osobie, od której można się uczyć tej rodzinnej zażyłości z Panem Jezusem. Matka Rozaliana, mniszka z klasztoru w Świętej Annie, pochodziła ze znanej żydowskiej rodziny. Miała więc świadomość, że Pan Jezus jest jej bliskim krewnym. Niektórzy gorszyli się sposobem jej osobistej modlitwy, która często przypominała wymówki. Pewnego dnia stara już matka Rozaliana upadła i prawdopodobnie złamała biodro. Niestety, karetka pogotowia mogła przyjechać dopiero następnego dnia rano. W nocy siostry słyszały modlitwę Rozaliany: Jak mogłeś dopuścić, że spotkało mnie coś takiego! Co Ty w ogóle sobie myślisz?! Podobno pojawiały się nawet pogróżki w stosunku do Pana Jezusa. Ta dziwna modlitwa okazała się skuteczna: rankiem, jak gdyby nigdy nic, matka Rozaliana zeszła do lekarzy już ze zdrową nogą.
Wszechmogący Bóg chce być naszym krewnym i jako nasz bliski krewny chce być dla nas Zbawcą i Wszechmocnym Miłosiernym Bogiem.
I powątpiewali o Nim
Nieznany Znany
Wojciech Czwichocki OP
Ez 2, 2-5 • Ps 123 • 2 Kor 12, 7-10 • Mk 6, 1-6
Bez względu na to, czy chodzi o zakup nowego sprzętu, czy wyjazd na wakacje w nowe miejsce, zawsze jest tak samo. Staram się sprawdzić, dowiedzieć się, poznać wcześniej parametry głośniczków do komputera albo długość życia baterii w lampce do roweru. Studiuję mapy i rozkłady jazdy. Czy z dworca można dojść do hotelu na piechotę, czy też trzeba podjechać autobusem lub – nie daj Boże – taksówką? Jak daleko jest do plaży? Droga schodzi w dół do morza? Do której czynna jest kawiarnia przy rynku? Czy starówka zachwyci mnie pajęczyną wąskich uliczek i zaułków, w których z rozmysłem zgubię się późnym popołudniem? Kiedyś tym poszukiwaniom towarzyszył szelest kartek wertowanych bez końca przewodników, które – nikomu niepotrzebne – przeleżały zimę w szarym kartonie po butach. Teraz jest mniej romantycznie. Musi wystarczyć klikanie. Za to mogę popatrzeć z góry na domy, ulice, poszarpaną linię brzegową, za którą sinieje morze. Albo powoli oddalać oko satelity, aż na ekranie monitora zakręci się cała Ziemia.
Ale i tak najbardziej lubię dać się zaskoczyć. Przygotowany, pewny siebie skręcam w lewo za mostem, bo tam jest kiosk, w którym kupię bilet na autobus. Ale kiosku nie ma, za to przez kamienny mur ogrodu przelewają się kwiaty, pnącza, jakieś nieznane rośliny pozłocone ciepłym światłem wieczoru. No i ten zapach przyniesiony przez morską bryzę. Internet nie przenosi zapachów. Albo smak kawy w maleńkim miasteczku na Ukrainie. Gęsta, czarna, mocna. Dziś nawet nie pamiętam, czy w ogóle miałem plan tego miasta. Czasem nieco rozczarowują miejsca godne zwiedzenia, do których przygotował nas autor przewodnika. Za to te wcześniej nieznane pozostają we wspomnieniach, nasza pamięć jest ich jedyną fotografią.
Kiedy Jezus wchodził do swojego rodzinnego miasta, przyglądający Mu się od progów mieszkańcy dobrze wiedzieli, kto wchodzi. Cieśla, syn, brat, z pokolenia… Nie potrzeba szczególnej błyskotliwości, żeby spamiętać kilka nieskomplikowanych określeń. Definicji prostych jak meldunek albo wzór chemiczny wody. Może stoimy na tych samych progach, z głowami pełnymi słów „w składni pozbawionej urody koniunktiwu”. Wiemy i nie chcemy dać się zaskoczyć. Kogo w takim razie spotykamy?
Synu człowieczy, posyłam cię do synów Izraela
Bądźmy prorokami!
Paweł Pobuta OP
Ez 2, 2-5 • Ps 123 • 2 Kor 12, 7-10 • Mk 6, 1-6
Można być zgorszonym postępowaniem rodaków Jezusa z Nazaretu. Nie potrafią przyjąć Go takiego, jakim jest: przewyższającego ich mądrością, cudami, siłą przekonywania. Pytają: „Skąd On to ma? – przecież kiedy mieszkał wśród nas, był zwykłym cieślą, a teraz przychodzi do nas jako zupełnie inny człowiek”.
To zgorszenie potęguje fakt, że zapewne Jezus swoim przyjściem do Nazaretu pragnął odwdzięczyć się swoim rodakom za kilkadziesiąt lat życia wśród nich, za wszelką dobroć, którą okazywali Jemu i Jego Rodzinie. Chciał dać im to, co dla Niego najcenniejsze – pogłębić w nich wiarę w Boga, który jest blisko każdego człowieka. Nie zauważyli tego. Nie potrafili mu uwierzyć. A może była to po prostu ludzka zazdrość?
W odpowiedzi Jezus uogólnia ten przypadek i mówi o losie proroków, którzy nie znajdują uznania w swojej ojczyźnie, wśród swoich bliskich. I odchodzi stamtąd, dokonawszy zaledwie kilku cudów.
Taki już jest los proroków, że gdy przychodzą, by przekazać słowo od Boga, spotykają się często z „ludem buntowników”, ludem „o zatwardziałych sercach”.
Z taką postawą i my możemy się spotkać, gdy mówimy o Bogu i staramy się żyć według Jego słów, gdy na mocy sakramentu chrztu uczestniczymy w misji prorockiej Kościoła. I w takiej sytuacji powinna nas cechować przede wszystkim bezkompromisowość. Prorok nie może iść na żaden kompromis, bo nie jest sprawą proroka, czy zostanie wysłuchany, czy też nie. Prorok nie poszukuje społecznego poparcia dla swoich słów. Dlaczego? Gdyż słowa, które ma ogłosić, nie należą do niego, a on jest jedynie posłańcem. Ma wypełnić swoją misję. Gdy dajemy świadectwo o Chrystusie, nie oczekujmy więc pochwały, ale też nie przejmujmy się krytyką, bądźmy zaś świadomi, kim jesteśmy. Nie obawiajmy się krytyki, bo istnieje Bóg, który jest prawdziwy, i prawda obiektywna, którą chcemy realizować. Bądźmy prorokami!