Rozpoczynają się prace przygotowujące procesy beatyfikacyjne o. Joachima Badeniego OP i br. Gwali Torbińskiego OP.
Jednym z postanowień kapituły Polskiej Prowincji Dominikanów, która odbyła się w lutym 2018 r., było wszczęcie przygotowań do procesów beatyfikacyjnych dwóch polskich dominikanów: o. Joachima Badeniego (1912–2010) oraz br. Gwali Torbińskiego (1908–1999).
W lipcu tego roku akta kapituły zostały opublikowane, a tym samym postanowienie to nabrało mocy prawnej. Poniżej krótkie biogramy obu postaci.
o. Joachim (Kazimierz Stanisław) Badeni
– urodzony 14 października 1912 r. w Brukseli w rodzinie arystokratycznej (nosił tytuł hrabiego i pieczętował się herbem Bończa). Ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. W młodości czerpał z życia pełnymi garściami, nawrócił się niewiele przed wybuchem II wojny światowej, w 1938 r. pod wpływem mistycznego doświadczenia. Idąc do nocnego klubu, mijał figurkę Maryi Niepokalanej i poczuł Jej delikatny dotyk na plecach. Do klubu już nie dotarł, za to następnego dnia rano poszedł do kościoła.
Wojna rzuciła go najpierw do Rumunii a potem dołączył do wojska polskiego na obczyźnie i ostatecznie trafił do sztabu gen. Sikorskiego. Najprawdopodobniej został przeszkolony na szpiega. W 1943 r., pod wpływem o. Ignacego Marii Bocheńskiego OP, wstąpił najpierw do seminarium duchownego a rok później przeniósł się do dominikanów. W 1947 r. przyjechał do Polski i tu został w 1950 r. wyświęcony na kapłana.
Posługiwał jako duszpasterz akademicki w Poznaniu, Wrocławiu i Krakowie, z którego to powodu interesowała się nim komunistyczna służba bezpieczeństwa. Był też przez pewien czas magistrem braci studentów. Miał charyzmat współpracy ze świeckimi, dzięki któremu m.in. stworzył i rozwijał duszpasterstwa, w tym krakowską „Beczkę” oraz opiekował się duchowo powstającą w Polsce Odnową w Duchu Świętym.
Był stałym spowiednikiem i kierownikiem duchowym dla wielu osób, szczególnie ceniono jego rady dotyczące poszukiwania żony lub męża oraz życia małżeńskiego. Miał dar uzdrawiania i słowa – słynął ze świetnych kazań. Centrum jego życia duchowego była Eucharystia, całe życie także z całego serca służył Maryi i darzył Ją głęboką miłością. Nieustannie pracował nad sobą i się nawracał.
Ostatnie tygodnie swojego życia spędził obłożnie chory, jednak starał się podchodzić do swojego cierpienia z humorem. Dla świadków jego odchodzenia ten czas był wielkimi rekolekcjami. Zmarł 11 marca 2010 r. w krakowskim klasztorze Dominikanów, jest pochowany w grobowcu Dominikanów na Cmentarzu Rakowickim.
br. Gwala (Walenty) Torbiński
– urodził się 14 lutego 1908 r. w wielodzietnej rodzinie chłopskiej w Konstantowie k. Biłgoraja. Swoje wykształcenie zakończył na czwartej klasie szkoły powszechnej. Do zakonu wstąpił we Lwowie, w maju 1933 r. Obłóczony w styczniu 1934 r. został bratem konwersem (tak wówczas określano braci kooperatorów). Pracował jako zakrystianin, pracownik fizyczny na folwarku a tuż przed wojną jako zecer w wydawnictwie dominikanów we Lwowie.
Okres wojny spędził we Lwowie, wtedy też, w styczniu 1941 r., pomimo że dominikanie byli represjonowani przez sowietów a bracia konwersi nakłaniani do odejścia z zakonu, złożył śluby wieczyste. Był jednym z ostatnich dominikanów, którzy opuszczali lwowski klasztor przed jego kasatą w 1946 r.
Po wojnie przerzucano go między klasztorami, nieco dłużej pobył w Lublinie, następnie pracował na warszawskim Służewie, m.in. jako organista. Po kilka latach w Warszawie przeniesiono go do budującego się właśnie i mającego duże problemy z władzami klasztoru w Poznaniu. Pełnił tam funkcję klasztornego zaopatrzeniowca, co świadczy o dużym zaufaniu do niego ze strony ojców.
W 1960 r. otrzymał asygnatę do klasztoru krakowskiego i tu już pozostał do śmierci, pracując jako zakrystianin a przede wszystkim pomocnik bibliotekarza. Korzystając ze swojego miejsca pracy, bardzo dużo czytał i stale się douczał. Sam nauczył się łaciny i francuskiego oraz prawdopodobnie znał biegle niemiecki.
W latach siedemdziesiątych wykryto u niego raka kości, udało się go zaleczyć, ale do końca życia brat zmagał się z anemią wynikającą z uszkodzenia szpiku, oraz innym przykrymi dolegliwościami. Praca w bibliotecznym kurzu dodatkowo osłabiła jego zdrowie.
Pomimo rosnącego stale osłabienia organizmu i towarzyszącego mu nieustannie bólu bez skargi przyjmował polecenia i starał się je wykonywać najlepiej, jak potrafił. Uczył się na pamięć imion i nazwisk całych roczników braci – zwykle był pierwszym z krakowskich dominikanów, który znał ich wszystkich. Zamówione książki przynosił pod drzwi cel, aby bracia nie tracili czasu na schodzenie do czytelni.
Nieustannie się modlił i zachowały się świadectwa, które świadczą o tym, że miał przeżycia mistyczne, choć nigdy się nimi nie dzielił. Często nocami czuwał w kaplicy, z wielką pobożnością przyjmował Komunię św. i służył do mszy, czasem po kilka razy dziennie, jeśli była taka potrzeba. Modlitwą, która mu stale towarzyszyła, był różaniec. Miał też wielkie nabożeństwo do św. Józefa.
Nieznany osobom świeckim, gdyż żyjący prawie stale za klauzurą, wśród dominikanów pozostawił po sobie opinię wielkiej świętości. Co zadziwiające, opinię tę podzielają wszyscy zakonnicy, którzy go znali.
Zmarł 13 lipca 1999 r. Został pochowany w grobowcu Dominikanów na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.