Jeżeli sama I Komunia nie będzie dla dziecka najważniejszym prezentem za przygotowanie się do niej, to co dalej?
Od jakiegoś czasu w większości mediów katolickich i nie tylko rozprawia się nad tym, co jest najlepszym prezentem na I Komunię. Czy o to w tym chodzi? Każdy prezent może zamykać na to, co w sakramencie istotne – także ten mały, drobny.
Pamiętam, że gdy zaczynałem towarzyszyć dzieciom przygotowującym się do I Komunii, jedna z szacownych nauczycielek szkoły podstawowej, w której pracowałem podzieliła się historią o swoim prezencie pierwszokomunijnym. Zgoła innym od tego, które wymieniane są jako obecnie najważniejsze.
Po przyjęciu Najświętszego Sakramentu cała grupa została zaproszona na ciasto i kakao. Z radością dzieliły się wtedy swoimi doświadczeniami i wrażeniami. Z komunii duchowej, której doświadczyły w czasie Mszy świętej, zupełnie dla siebie nieświadomie, zaczęły żyć tą komunią, którą powinien być dla nas Kościół. Można by pomyśleć, że to tylko tyle. Pamiętam, że dodała, iż po jakimś czasie zrozumiała, że to, co się wydarzyło jest istotą wspólnoty, w której Chrystus się objawia. Od radości z indywidualnego spotkania z Panem Bogiem przeszli do realizowania jej we wspólnocie. Dali Go innym – „wymienili się” Nim pomiędzy sobą.
Czy dziś, nie jest odwrotnie? Albo inaczej, czy przez nadmiar prezentów i blichtru, nie uczymy dzieci postawy zamknięcia i egoizmu. W czasie agapy po I Komunii w poznańskim klasztorze mamy zwyczaj dzielenia się swoimi doświadczeniami pomiędzy sobą. Wiara tych dzieci jest bardzo budująca. Wydaje się, że rozwiązanie powinno być gdzieś pośrodku. Być może jest zupełnie gdzie indziej, niż go szukamy.
Nie chodzi o to, że nie należy doceniać dzieci za ich wysiłek i trud. To ważne pokazać im, także przez prezenty, jak ważną pracę wykonały, jak są dla nas cenne. Czy jednak nie jest to często przerost formy nad treścią? Co innego powinno stać się dla nich stelażem relacji z Panem Bogiem. To właśnie wspólnota powinna dawać im bezpieczeństwo. Tym czasem, przez nadmiar widzialnych form docenienia, uczymy je się ze sobą porównywać, zamykając często na to, co powinno być najważniejsze. A wręczenie prezentu staje się jedynym pozytywnym doświadczeniem wśród trudu ceremonii, emocji rodziców (bo trzeba być idealnym) i całej reszty zbędnych zbędności.
Kiedy miałem możliwość spotykać dzieci w szkole po tym, jak kilka dni wcześniej przyjęły po raz pierwszy komunię, po wysłuchaniu relacji o prezentach, w których było widać dysproporcję cen, jakości, ilości pokazywaliśmy sobie, że uczucia i emocje były jednak takie same. Że pragnienia związane z tym, co się wydarzyło były podobne. Wydawać się może to dość naiwne, ale w tym chodziło o spotkanie z Panem Jezusem we wspólnocie. We wspólnocie dało nam to większą radość. To tam stawali się swoimi braćmi i siostrami.
Nie warto pisać o quadach, zegarkach, wycieczkach do Disneylandu – całej reszcie tego, czym żyje współczesne dziecko jeżeli chodzi o rzeczy materialne. Robienie listy pięciu najbardziej wartościowych rzeczy dla młodego człowieka też nie ma sensu. Nie o to w tym chodzi. Pytanie czy jesteśmy pomimo tego wszystkiego, co materialne nauczyć tego człowieka życia we wspólnocie. Całą materialność w życiu także dorosłych można nam zabrać w pięć minut. Czujemy się wtedy samotni. Możemy mieć jednak Boga i wspólnotę – i o to w tym chodzi.
Problem pojawia się wtedy, kiedy sami nie umiemy żyć we wspólnocie z innymi czy Panem Bogiem i młodych ludzi uczymy naszego sposobu widzenia świata. Nagradzamy ich tak, jak siebie zamiast się czegoś od nich nauczyć. Dla nas każda kolejna komunia często jest tylko nagrodą za dobre życie. Nie jest już spotkaniem z Bogiem i drugim człowiekiem.
Problem mierzenia dzieci swoją miara przez rodziców to temat na zupełnie inny artykuł. Co dalej, nie trzeba nawracać dzieci z prezentów. Być może siebie warto nawrócić na wspólnotę i Pana Boga.
fot. Patrick Fore / Unsplash