„Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13)
Kochać ludzkość, aczkolwiek to godne podziwu, może się nam wydawać bladą i abstrakcyjną namiastką tej głębokiej i osobistej miłości, której pragnienie czasem odczuwamy. Czy to rzeczywiście wystarcza? Takie pytanie możemy stawiać sobie coraz częściej we współczesnym społeczeństwie, w którym dominującym modelem miłości jest namiętna miłość fizyczna między mężczyzną a kobietą. Czy możemy się zadowolić kochaniem wszystkich ludzi, kiedy odczuwamy potrzebę takiej właśnie miłości?
Namiętna, małżeńska miłość rzeczywiście stanowi głęboką, ludzką potrzebę. Może być również obrazem naszego związku z Bogiem, czego przykładem są średniowieczne komentarze do Pieśni nad Pieśniami. Istnieje jednak inna, uzupełniająca tradycja, być może bardziej charakterystyczna dla dominikanów. Znajduje się ona w sercu Ewangelii według Jana. „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”. Tak właśnie wygląda tajemnica miłości: ktoś daje swe życie dla przyjaciół. Widzimy tu niezwykle żarliwą miłość przejawiającą się w stosunku Jezusa do swoich uczniów, do prostytutek i celników, chorych i trędowatych, a nawet faryzeuszy. Jest ona pasją, której uwieńczenie stanowi męka prowadząca na Golgotę. Czy nie jest ona równie żarliwa, jak każda przygoda miłości?
Społeczeństwo może sądzić, że nasz sposób kochania jest niezrozumiały, ponieważ w sposób widoczny odrzuciliśmy typowe doświadczenie miłości, związek seksualny z inną osobą. Możemy czasem mieć poczucie, że ominęło nas ważne doświadczenie i że nie wykorzystaliśmy życia. Święty Tomasz z Akwinu uczy jednak, iż w centrum życia Boga-Miłości jest przyjaźń, niewysłowiona przyjaźń pomiędzy Ojcem a Synem, przyjaźń będąca Duchem. Dla nas żyć, stać się w niewypowiedziany sposób kimś żyjącym, znaczy zamieszkać w tej przyjaźni i dać się przez nią przemienić. Rozprzestrzeni się ona na wszystko, co robimy i czym jesteśmy. Don Goergen powiedział: „Sam celibat nie świadczy o niczym, to celibatariusze dają świadectwo”. Jesteśmy świadkami Królestwa wtedy, gdy postrzega się nas jako ludzi, których czystość wyzwala do życia.
Nasze wspólnoty winny być szkołami przyjaźni. Umierając, św. Jacek powtarzał słowa św. Dominika skierowane do braci: „Miejcie dobroć i łagodność (dulcedo) serca. Zachowujcie miłość Boga i braci”. Czy zawsze jesteśmy wystarczająco dobrzy i łagodnego serca względem siebie nawzajem?
W życiu zakonnym często panował pewien strach przed przyjaźnią, choć być może nie był on tak bardzo obecny w tradycji dominikańskiej. Od początku zdarzały się głębokie i pełne miłości przyjaźnie: między Dominikiem a jego braćmi i siostrami, pomiędzy Jordanem z Saksonii a umiłowaną Dianą i Henrykiem, Katarzyną ze Sieny a Rajmundem z Kapui. Pamiętam z młodości pewnego starego dominikanina przemawiającego na kapitule: „Nie mam nic przeciwko indywidualnym przyjaźniom, sprzeciwiam się natomiast indywidualnym nienawiściom!”. Taka przyjaźń nigdy nie jest wyłączna, lecz jest głęboko przemieniająca; boleśnie i powoli uwalnia nas od tego, co zaborcze, protekcjonalne lub nadęte. Jeżeli jest udziałem w życiu Trójcy Świętej, wówczas będzie miłością, która przynosi innym równość i wolność. W 1932 roku angielski prowincjał ojciec Bede Jarre pisał: „Wspaniała przyjaźń, jakiż to dar od Boga! Nie mów o niej źle. Wysławiaj raczej jej Stwórcę i Wzór – Błogosławionego w Trójcy Jedynego”. Jeśli jest to naprawdę przyjaźń pochodząca od Boga, będzie ona motorem naszej misji głoszenia Dobrej Nowiny.
Szczytowym punktem naszej miłości będzie stan „nieposiadania”. Musimy dać wolność tym, których kochamy, musimy pozwolić im odejść. Czy moja miłość do innych pozostawia im wolność, aby mogli stanowić o swoim życiu? Czy sprawia, że jestem wolny dla misji Zakonu? Czy, na przykład, moja miłość do konkretnej kobiety pomaga jej wzrastać w miłości względem swojego męża, czy raczej wiążę jej życie ze swoim i uzależniam ją od siebie? Ten bolesny, ale wyzwalający stan „nieposiadania” zachęca nas, abyśmy byli „na obrzeżach życia” tych, których kochamy. Powinniśmy stwierdzić, iż zniknęliśmy z centrum ich życia, aby mogli o nas zapomnieć i pozostać wolnymi dla innych i dla Boga. Jest to rzecz najtrudniejsza ze wszystkich, wierzę jednak mocno, iż może nam dać więcej radości, niż moglibyśmy to kiedykolwiek wypowiedzieć czy sobie wyobrazić. Gdy tak się dzieje, nasz bok zostaje otwarty, aby mogła z niego wypłynąć woda życia.
Jednym z pięknych przykładów takiej miłości w naszej dominikańskiej tradycji jest z pewnością miłość między bł. Jordanem z Saksonii, następcą Dominika na stanowisku generała Zakonu, a dominikańską mniszką, bł. Dianą z Andalo. Miłość ich była bezspornie głęboka. Ilu generałów Zakonu pisało do kobiety z taką szczerością: „Czyż nie jestem z Wami? Czyż nie jestem Twój – Twój, gdy pracuję, i Twój, gdy spoczywam, Twój, gdy przebywam z Tobą, i Twój, gdy odchodzę?” To jasne, że wiele go nauczyła o tym, jak kochać. Jednakże Jordan w swoich listach zawsze prowadzi ją do Pana. Jest on przyjacielem Oblubieńca i ma za zadanie przyprowadzić oblubienicę do Pana młodego: „To, czego brakuje Ci z powodu naszej rozłąki, staraj się odszukać i pozyskać u najlepszego Twojego Przyjaciela, Jezusa Chrystusa, którego obecnością częściej się możesz cieszyć w duchu i prawdzie. On przemówi do Ciebie piękniej i mądrzej niż Jordan”.
Powinniśmy nawet, w pewnym sensie, zrezygnować z posiadania swoich rodzin. Będziemy je należycie kochać i cieszyć się ich miłością, ale skoro złożyliśmy w Zakonie profesję, powinniśmy być wolni, aby pójść tam, gdzie wymaga tego jego misja, nawet z dala od domów naszych rodzin. Stanowi to część naszego ubóstwa. Obecnie należymy do Zakonu i od misji głoszenia Ewangelii.
fot. Maciej Grabski
Fragment listu generała Zakonu: „Obietnica życia”, który został opublikowany w zbiorze „Wysławiać, błogosławić, głosić. Słowa łaski i prawdy” opublikowanym przez Wydawnictwo W drodze.