Rozważania Drogi Krzyżowej ze "Światłoczułymi" - grupą fotograficzną z Poznania.

zdjęcie tytułowe: Karolina S.

Na dobrą sprawę Droga Krzyżowa Jezusa z Nazaretu miała już miejsce – odbyła się raz i zakończyła  ponad 2000 lat temu. Nigdy nie wkroczył na nią ponownie i nigdy już tego nie powtórzy. Zbawienie, które się dokonało jest wciąż aktualne, nie ma wystawionego terminu ważności. To my nakładamy na siebie wciąż kolejne i kolejne zobowiązania zapominając, że czas został ustanowiony dla nas, a nie my dla czasu. I tak – choć Droga Krzyżowa Jezusa z Nazaretu się zakończyła, nie znaczy to, że nie chce On towarzyszyć innym. Droga Krzyżowa Ewy z Poznania trwa. Droga Krzyżowa Adama z Poznania trwa. Moja Droga Krzyżowa trwa. I w końcu – Twoja Droga Krzyżowa trwa. Czy znajdujesz czas na to, by świadomie iść tą drogą ze swoim krzyżem każdego dnia? A jeśli nie, to może warto od dzisiaj zacząć?

I

Zawód sędziego nie należy do łatwych i prostych. Wymagające studia prawnicze trwają 5 lat, aplikacja sędziowska kolejne 36 miesięcy. Jednak mimo ogromu przygotowań do zawodowego wydawania werdyktów i tak zdarzają się błędy w ocenie – ile to razy niezasłużenie skazano na karę śmierci w samych Stanach Zjednoczonych? W Wielkiej Brytanii sprawa londyńczyka Timothy’ego Evansa z 1950 roku, na którym niesłusznie wykonano wyrok, stała się jednym z czynników, które przyczyniły się do zniesienia kary śmierci w tym kraju.

Niestety – nie potrzeba studiów i aplikacji, by zawodowo wręcz skazywać ludzi i niechętnie zmieniać raz postawiony wyrok. Nie wydaje Ci się to znajome? W sytuacji, gdy bezdomny poprosił Cię o zakup bułki – nie skazałeś go na łatkę „pijak”? Gdy kierowca z pasa obok szybciej ruszył na światłach lub Cię wyprzedził – na łatkę „pirat drogowy”? Gdy dojrzały, zarośnięty mężczyzna mówi, że jest Synem Boga – na łatkę „wariat”?

Łatwo jest ocenić to, co widać na pierwszy rzut oka. Czy jednak prawda nie leży głębiej? Najważniejsze przecież jest niewidoczne dla oczu – mówił Lis do Małego Księcia. Kimże więc jesteś, Człowieku, by oceniać innego, skoro ledwo widzisz widoczne dla oczu, a nie potrafisz patrzeć sercem?

II

Jan Paweł II powiedział, że miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie. Czy więc bierzesz swój krzyż z miłością?

Warto przypomnieć sobie w tym momencie pewną historię. Człowiek szedł z Jezusem przez życie. Gdy obejrzał się za siebie zobaczył, że oboje zostawiają na drodze ślady stóp. Po uważnym przyjrzeniu się zauważył, że co pewien odcinek widzi tylko jedną parę śladów. Z wyrzutem zwrócił się więc do Jezusa:

– Zobacz, Panie, idziemy we dwójkę przez moje życie, bo tego chcę, jednak kiedy jest mi trudno i ledwo stawiam kroki pod ciężarem swojego krzyża – zostawiasz mnie samego. Dlaczego to robisz?

– Drogi mój, idziemy we dwójkę przez twoje życie, bo tego chcesz i za każdym razem, gdy jest ci trudno, ledwo stawiasz kroki pod ciężarem twojego krzyża, Ja sam biorę cię z krzyżem na ręce i niosę, dopóki nie odzyskasz sił, by dalej iść na własnych nogach.

Może więc Papież miał na myśli to, że Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez Miłości nie uniesiecie? Czy więc bierzesz swój krzyż z Miłością?

III

Pokora to stawanie w prawdzie o sobie samym. Gdy więc upadasz, pokora wymaga, byś przyznał się przed sobą, że przechodzisz jakąś trudność. Nie raz okazuje się, że powstanie o własnych siłach jest bardzo trudne, czy wręcz niemożliwe. Prośba o pomoc nie jest ujmą na honorze. Przyjęcie ofiarowanej pomocy nie jest oznaką słabości. To wyraz pokory. Jako chrześcijanin nie musisz aktywnie ofiarować się wszystkim wokół 24h/7, 7 dni w tygodniu – jako chrześcijanin masz żyć życiem. W medycynie ratunkowej panuje bardzo prosta zasada – najlepszy ratownik to żywy ratownik. Pozwól sobie pomóc, gdy przeżywasz trudność, bo zasługujesz na wyciągnięcie ręki w Twoim kierunku. Daj możliwość uczynienia Tobie czegoś dobrego i nie czuj się winny z tego powodu, lecz bądź wdzięczny. A gdy staniesz na nogi, sam będziesz w stanie być wsparciem dla tych, którzy upadli.

IV

Nie każda kobieta jest lub będzie matką. Każda jest jednak powołana do macierzyństwa. Nie każdy mężczyzna jest lub będzie ojcem. Każdy jest jednak powołany do ojcostwa. Na czym więc jedno i drugie polega?

Macierzyństwo to dawanie życia. Czy dajesz życie swoimi słowami? Swoim spojrzeniem? Czy ożywiasz swoimi najdrobniejszymi gestami?

Ojcostwo to branie życia w obronę. Czy stajesz po stronie słabszych? Po stronie tych, którzy nie są w stanie się sami bronić? Czy patrzysz na życie, jak na cud?

Oba powołania się uzupełniają, dopełniają. Mają na celu jedno i to samo – by życie było i pozostawało życiem. Jak to realizujesz? Doceniasz życie w życiu? Czy przyczyniasz się do śmierci życia? A może nawet śmierci Życia?

V

Jedna z definicji pomagania mówi o tym, że jest to dokonanie jakiegoś wysiłku dla dobra innej osoby, by jej coś ułatwić, czy poratować w trudnej sytuacji, lub też coś jej ofiarować. Nasunąć się może pytanie – kiedy ostatnio pomogłam? Na dobrą jednak sprawę nie powinno ono dotyczyć tego co zrobiłam, do kogo wyciągnęłam pomocną dłoń lub ile dobra udało się uczynić, lecz w jaki sposób to się dokonało. Pomogłam z uśmiechem czy z grymasem? Z miłością czy z urazą? Nie spiesząc się, by ofiarować odpowiednią ilość czasu, czy może jednak jak najszybciej, by jak najmniej go „stracić”? Byłam rozrzutna czy skąpa w dawaniu siebie?

Rozliczani będziemy z miłości – „wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili”. A Ty? Jak ostatnio pomogłeś? Czy nie brakowało tam przypadkiem… miłości?

VI

Weronika zapewne nie widziała w swoim geście nic nadzwyczajnego. Otarcie twarzy z potu i krwi? Obiektywnie nie brzmi to jak wyjątkowy wyczyn. Znaczenia nabiera w kontekście przeciwności, które musiała pokonać oraz intencji, które miała wobec konkretnej Osoby. Chciałam kiedyś mieć na imię Weronika. Chciałam być Weroniką. Lata mijały, moje imię pozostało niezmienione. Nie mam przecież chusty.

Ale mam kubek. Nawet dwa. Idealne do zaparzenia herbaty. Nie będę piła dwóch herbat. Jedną komuś oddam. Babci. Samotnej cioci. Niepełnosprawnemu wujkowi. Ubogiemu z dworca. Młodszemu bratu. Zmęczonemu tacie. I napijemy się razem. Przy herbacie dobrze się rozmawia. Możemy się pośmiać, możemy się wzruszyć, możemy otrzeć łzę, możemy się objąć lub tylko spojrzeć w oczy. I wtedy w tym spojrzeniu zobaczymy to, to zobaczyła Weronika. Wdzięczną Miłość. Widzisz Ją często?

VII

Taka perspektywa w fotografii jest nazwana perspektywą żabią. Nie jest najbardziej popularna, jednak pozwala widzieć inaczej. Może pokazać świat oczami tych małych istot, które dosłownie nie dorastają komukolwiek z nas do pięt. A może… a może również oczami tych, których wpędzamy w poczucie, że nie dorastają nam do pięt? Oczami tych, których degradujemy? Tych, których spychamy na margines rodziny, znajomych, społeczeństwa? Tych, których kosztem się dowartościowujemy? Ile to razy sprowadziłeś kogoś do żabiej perspektywy życia? Ile razy ja to zrobiłam? Odpowiedź przytłacza – zdecydowanie za dużo…

VIII

„Płaczcie nad sobą”? Przecież płaczę! Nie mam ciągle własnego mieszkania, nie stać mnie na samochód, nie mam figury jak Asia, nie dostałam wymarzonej pracy, wciąż muszę dorabiać w gastronomii, nie dostałam premii choć tyle ostatnio robiłam, „młodość mija, a ja niczyja”, za to gdy już jestem w związku – on stale jest nie taki, jak powinien. Och, ileż ja nad sobą płaczę! Nie powinno jednak bynajmniej chodzić o użalanie się. A do tego właśnie jest największa tendencja. Poużalam się, ktoś mnie pocieszy, może dowartościuje, zrobi mi się lepiej. Tylko… nie tędy droga. Płakać mi trzeba nad biedą mojego serca – co ma mnie skłonić do zmiany. Płakać mi trzeba nad lenistwem moich rąk – co ma mnie skłonić do zmiany. Płakać mi trzeba nad brudem mojej duszy – co ma mnie skłonić do zmiany. Płakać mi trzeba nade mną – ale z głębi, nie powierzchownie.

IX

Już niedaleko do celu. Mimo mgły widać, że niedługo wędrówka się skończy. Chyba. Nie ma przecież żadnych punktów odniesienia. Wszystko jest zasłonięte. Nietrudno się zagubić, upaść. Widać tylko drogę. A może… o to właśnie chodzi? Może trudniej jest się zagubić i upaść, gdy ilość informacji przytłacza? Gdy nadmiar wiadomości sączy się zewsząd zaprzątając głowę? Gdy nie wiadomo już kogo słuchać, co czytać, na co patrzeć i do czego przywiązywać wagę? Może warto wejść czasem we mgłę i widzieć jedynie swoją drogę? Bo wtedy właśnie pojawia się pytanie – dokąd naprawdę pójdziesz, gdy powstaniesz, gdy się odnajdziesz?

Więc? Dokąd idziesz? Twoim celem jest dociągnięcie do najbliższego urlopu, napisanie projektu, zdanie kolejnej sesji? Czy może patrzysz dalej i widzisz za tą mgłą… niebo?

X

„Z szat obnażony”. Z szat. Obnażony.

W obecnych czasach, w naszej kulturze nie ma to miejsca. To się już nie wydarza.

Czyżby?

Wytykanie palcem to „z szat obnażenie”. Wyśmiewanie się z kogoś to „z szat obnażenie”. Wyszydzenie to „z szat obnażenie”. Publiczne wskazanie błędu to „z szat obnażenie”. Z pięknych szat godności. Z drogocennych szat poczucia własnej wartości. Z potrzebnych szat docenienia. Pozostaje wstyd. I obnażenie.

Kiedy zamiast bardziej z szat obnażać będę to obnażenie zakrywać? Godność przywracać? Poczucie wartości pomagać odbudowywać? Zwyczajnie doceniać? Czy nie będzie już wtedy za późno? Czy ludzie wokół nie będą… zbyt nadzy?

XI

Każdy gwóźdź to brak miłości. Każde uderzenie młota – to działanie tym się objawiające. I wcale nie trzeba trzymać narzędzi w ręku, by przyczyniać się do zadawania bólu. Wystarczy sama… bezczynność. Bierność. Przymykanie oka. Nienazywanie rzeczy po imieniu i przyzwalanie na coraz więcej. Najpierw słuchając wiadomości. Później w pracy. Następnie w domu. Na końcu – wobec siebie. Gdzieś po drodze gubi się wrażliwość, sumienie dopuszcza więcej i więcej. Aż dochodzi do momentu, gdy z łatwością przychodzi zdanie „przecież nikogo nie zabiłam, nie potrzebuję spowiedzi”. Edmund Burke powiedział, że jedyną rzeczą potrzebną złu do zwycięstwa jest bierność dobrych ludzi. Czy przypadkiem nie stałam się zbyt bierna wobec wszystkich aktów braku miłości, których się dopuściłam? Czy pozwoliłam swojemu sumieniu przytępić się do tego stopnia, by nie odczuwać potrzeby Bożego Miłosierdzia?

W takich momentach, gdyby uważnie się wsłuchać, można usłyszeć z krzyża „Ojcze, nie poczytaj tego grzechu”…

XII

„Dla nas Chrystus stał się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. Dlatego Bóg wywyższył Go nad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię.” – słyszeliśmy przed Ewangelią w Niedzielę Palmową. Więc choćby nawet noc śmierci była mroczniejsza od wszystkich poprzednich, to Jego imię wciąż będzie jaśniało w ciemności, zawsze z mocą.


XIII

Śmierć tak naprawdę nigdy nie dotyka tylko jednostki. Jednostkę może zabrać, ale pociąga też za nią część jej otoczenia, które przeżywa wtedy stratę. Czas zdaje się stawać wtedy w miejscu, przychodzi chwila na refleksję – czy można było spędzić więcej czasu razem? Czy można było doceniać bardziej? Czy można było…? Zapewne tak. Słowa niewypowiedziane pozostaną jednak niewypowiedziane. Gesty nieokazane pozostaną nieokazane.

Spieszmy się kochać ludzi.

Maryja zdaje się dodawać – spieszcie się kochać Miłość.

XIV

„Tak więc trwają wiara, nadzieja i miłość – te trzy.”

Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia. Jednak gdyby miała w nas umrzeć nadzieja, to pozostaje nam jeszcze wiara – czyż nie? Ale w sytuacji, gdy staniemy z Bogiem twarzą w twarz – wiara okaże się już zbyteczna i zniknie, ustępując miejsca pewności. Co więc pozostanie? „Z nich zaś największa jest miłość”. Większa od głazu przysłaniającego grób. Odważniejsza od straży go pilnującej. Mocniejsza od wszystkich możnych i wpływowych tego świata.

„Największa jest MIŁOŚĆ”.

Jezus już w wieku dwunastu lat zniknął Maryi na trzy dni. Szukała Go wtedy z małżonkiem. Gdy Go odnalazła, pytała zatroskana „Synu, czemuś nam to uczynił?”. On z kolei nie krył zdumienia – przecież się nie zgubił. Maryja zachowywała zaś wszystko i rozważała w swoim sercu.

Po ponad dwudziestu latach ukochany Syn ponownie zniknął swej Matce na trzy dni. I gdy uczniowie się rozpierzchli, Ona trwała. Gdy uczniowie wątpili, Ona wiedziała – po trzech dniach się znajdzie, przecież obiecywał. Gdy w końcu uczniowie myśleli, że pusty grób oznacza, że „zabrano im Pana”, Ona cieszyła się już w pełni zmartwychwstaniem Jej Życia.

Czy ponad 2000 lat po tych wydarzeniach jesteś pewny? Wiesz, co oznacza pusty grób? Wierzysz, że Życie żyje?

Nie bój się, wierz tylko!