Kto chciałby Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa.
Nagrania kazań na niedzielę:
Kto chciałby Mi służyć, niech idzie za Mną
Komentarze z miesięcznika „W drodze”:
Trzy zasady
Adam Szustak OP
Jr 31, 31-34 • Ps 51 • Hbr 5, 7-9 • J 12, 20-33
Od dnia wniebowstąpienia, czyli od momentu, kiedy Chrystus wrócił do Ojca i nie jest już fizycznie dostępny dla nas na świecie, chrześcijanie wszystkich pokoleń szukają sposobów na poznanie Go i zbliżenie się do Niego. Napisano o tym tysiące dzieł i traktatów, z których możemy korzystać, ale dzisiejsza Ewangelia daje nam w tej kwestii trzy fundamentalne wskazówki.
Pierwsza to ludzie. Święty Jan pisze o Grekach, którzy przyszli, żeby „ujrzeć Jezusa”. Od ucha do ucha, od słowa do słowa prośba w końcu do Niego trafia. Warto w poszukiwaniu relacji z Jezusem korzystać z doświadczenia tych, którzy już Go znają, którzy szukali Go przez całe życie i mogą innych ku Niemu pokierować. Nikt oczywiście tej relacji nie zbuduje za nas, ale nie warto odkrywać czegoś, co już dawno jest poznane, i wyważać drzwi już dawno otwartych.
Druga to radykalizm. Jezus na prośbę Greków odpowiada opowieścią o obumierającym ziarnie i nienawiści do tego świata. Nie chodzi tu oczywiście o pesymistyczną wizję życia skoncentrowanego na cierpieniu, ale o radykalność decyzji poszukiwania Jezusa. Trzeba wszystko postawić na jedną kartę i być gotowym na zrezygnowanie ze wszystkiego, co miałoby się sprzeciwiać temu poszukiwaniu. Mówiąc inaczej: nie da się szukać Boga tylko trochę.
Trzecia to właściwa perspektywa. Jezus kończy swoje słowa zapowiedzią wywyższenia na krzyżu, w którym przyciągnie wszystkich do siebie. Czyli ostatecznie to On sam sprawia, że zbliżenie się do Niego jest w ogóle możliwe. To Jego miłość wyrażona najpełniej śmiercią na krzyżu przyciąga nas do Niego i nawet największe nasze wysiłki na nic się zdadzą, jeśli nie będziemy żyli w przekonaniu, że to On sam prowadzi nas do siebie i Jego pragnienie bycia z nami jest nieskończenie większe od naszej chęci poznania Go.
Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa
i wypiszę na ich sercach
Bardziej być
Michał Pac OP
Jr 31, 31-34 • Ps 51 • Hbr 5, 7-9 • J 12, 20-33
Kochamy swoje życie. Najlepiej, żeby było długie i szczęśliwe. Choć często to życie szczęśliwe rozumiemy jako życie przyjemne, wygodne, materialnie ustabilizowane, pozbawione trudu i cierpienia. I zabiegamy o to, aby coraz wygodniej żyć i coraz więcej mieć.
Święty Jan Paweł II w czasie homilii na Westerplatte w 1987 roku przestrzegał, by pragnienie, ażeby „więcej mieć”, nie przeszkodziło w tym, aby „bardziej być”. Zwracając się zwłaszcza do ludzi młodych, mówił tak: „Wasze powołania i zawody są różne. Musicie dobrze rozważyć, w jakim stosunku – na każdej z tych dróg – pozostaje »bardziej być« do »więcej mieć«. Ale nigdy samo »więcej mieć« nie może zwyciężyć. Bo wtedy człowiek może przegrać rzecz najcenniejszą: swoje człowieczeństwo, swoje sumienie, swoją godność. To wszystko, co stanowi też perspektywę »życia wiecznego«”.
Postawa „więcej mieć” to postawa brania, zagarniania. To nieumiejętność dzielenia się z innymi tym, co posiadamy – nie tylko rzeczami materialnymi, ale również dzielenia się swoim czasem, swoją miłością. To postawa egoistyczna – kochanie jedynie siebie samego i swojego życia.
Postawa „bardziej być”, a więc postawa człowieka dojrzałego, w sposób nierozerwalny wiąże się z miłością innych. A w prawdziwej miłości, bardziej od tego, aby brać i mieć, myślimy o tym, aby dawać i się dzielić. Dopiero gdy zaczynamy w swoim życiu realizować słowa Pana Jezusa, że „więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu”, dopiero gdy zaczynamy żyć nie tylko dla siebie, ale i dla innych, gdy zaczynamy kochać nie tylko siebie, ale i innych, dopiero wtedy zaczynamy „bardziej być”.
Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że to jest trudne, gdyż wiąże się z przekraczaniem własnego egoizmu, zakorzenionego w nas pragnienia, by „więcej mieć”. Jeśli zdobędę się na odwagę, aby „bardziej być” – być dla innych, czyli kochać – wtedy będę mniej mieć, wtedy będę w jakiś sposób obumierać. Prawdziwa miłość wiąże się z obumieraniem, z rezygnacją z siebie.
„Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity”. Decyzja należy do mnie, a raz podjętą, muszę nieustannie ponawiać. Plon obfity – to nie tylko ziemskie szczęście w najgłębszym tego słowa znaczeniu, ale i obietnica zachowania swego życia na życie wieczne. Prośmy Pana Jezusa o odwagę wybierania postawy „bardziej być” i o siłę do wierności tej postawie w codziennych sytuacjach naszego życia.
Został wysłuchany dzięki swej uległości
Obumieranie
Dominik Jurczak OP
Jr 31, 31-34 • Ps 51 • Hbr 5, 7-9 • J 12, 20-33
„Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity”.
Piewców sukcesu można dziś znaleźć niemal wszędzie. Ze sztucznym uśmiechem na twarzy doradzają, jak uniknąć kryzysów, jak szybko i łatwo zrealizować marzenia, jak przekraczać, co nieprzekraczalne. Od młodości bombardowani informacjami, że należy inwestować w siebie, gromadzić różne doświadczenia, zdobywać kolejne tytuły, pniemy się po szczeblach kariery. Panicznie boimy się porażki. Paraliżuje nas lęk, że przegramy wyścig, że podłożą nam nogę, że nie podołamy. Skoncentrowani na własnym „sukcesie” nie dostrzegamy, że w maratonie tym wcale nie biegniemy razem, lecz absolutnie sami, że innych – świadomie bądź nie – wykosiliśmy gdzieś po drodze. Gratulowano nam osiągnięć i nadzwyczajnych wyników. Chwalono, a nawet stawiano za wzór. Obiecywano bowiem pełnię szczęścia! W zamian, tymczasem, otrzymaliśmy doskwierającą samotność, głuche ściany i wydoskonalone ego. A przecież mieliśmy owocować…
Ziarno, by przyniosło plon, musi zostać najpierw rzucone w ziemię. Truizm. Paść w ziemię to wiedzieć, kim się naprawdę jest, to znać swój etap i swoje miejsce w życiu. Ziarno wyrasta natomiast na glebie, którą Pan przygotował każdemu z nas. Grunt to odkryć ten etap i to miejsce.
Ziarno, by przyniosło plon, musi także obumrzeć, inaczej zostaje tylko samo. Samotne. Kresem obumierania nie jest więc śmierć, lecz życie i związana z nim obietnica obfitości. Z czego zatem mamy obumierać? Z tego, co nie jest naszą ziemią, ze wszystkich iluzji i dążeń, które mają budować wyłącznie nas. Mamy obumierać ze wszystkiego, co nie jest wolą Pana. Potrzeba nam bardzo obumierania z naszej teologicznej zarozumiałości i triumfalizmu, również tego kościelnego.
Nie ma się co łudzić: nie jest to proces łatwy, choć nauczono nas odruchów obronnych oraz „poprawnych” odpowiedzi. Wmówiono nam, że istnieją sposoby, by tę dychotomię zagłuszyć. Prawdziwy chrześcijanin jednak przed obumieraniem nie ucieknie, bo chrześcijaństwo zakłada przejście przez śmierć do życia. Nie samemu, lecz z Nim, podążając Jego śladami.
Nie bez powodu zasłaniamy dziś w kościołach krzyże, bo potrzebujemy na nowo uczyć się spoglądania na śmierć – nie jako cel, lecz jako na konieczny etap, który w Nim i z Nim mamy przejść, którego kresem jest prawdziwe życie i chwała.