Wielokrotnie przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna.
Nagrania kazań na niedzielę:
Spójrz na niebo i policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić
Komentarze z miesięcznika „W drodze”:
Minęły czy się wypełniły?
Rafał Jereczek OP
Rdz 15, 1-6; 21, 1-3 • Ps 105 • Hbr 11, 8. 11-12. 17-19 • Łk 2, 22-40
Było to ubiegłej zimy. Jak zwykle zostałem zaskoczony końcem kalendarza. Ostatnia oderwana kartka czekała na swoje miejsce w koszu. Jak to? Tak szybko przeminął, bez żadnego śladu? Jeszcze niedawno gruby plik mówił, że czasu jest bardzo dużo. Zły na siebie, a przede wszystkim na te setki dni, które minęły, trafiłem na opowieść o innych dniach, takich, które się wypełniły.
Gdy zestawimy fragment Ewangelii z dzisiejszą datą końca roku kalendarzowego, staniemy wobec pewnego wyboru. Od nas zależy, jak określimy nasze dni: czy „mijają”, czy też „się wypełniają”. Ewangelia nie jest bezstronna i daje trzy małe podpowiedzi. Oto one.
W historii Świętej Rodziny widzimy, że Maryja z Józefem przyjmują Syna Bożego i nie zatrzymują Go dla siebie. Postępują zgodnie ze zwyczajem, przynoszą Jezusa do świątyni, aby ofiarować swego Syna Bogu.
Nasze chwile życia, minuty, lata, cały „nasz czas” należy w ostateczności do Boga. To pierwsza nauka, przyjmowania i oddawania Panu tego, co najbliżej skóry, co się wydaje najbardziej „moje”.
Dalej spotykamy Symeona cierpliwie (kilkadziesiąt lat!) czekającego na Boże znaki, który się modli: „Teraz, o Panie, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie”. To postawa i słowa kogoś, kto doświadcza „wypełniania się” obietnicy.
Ta druga nauka podpowiada, że konieczna jest cierpliwość w odkrywaniu naszego miejsca w większej, Bożej całości i sensu tego, co tworzymy.
Symeon, mówiąc o Dziecięciu: „Oto Ten będzie znakiem upadku i nawrócenia wielu w Izraelu”, zapowiada rodzicom, że dzieło Jezusa rozkwitnie później, wyda owoce, których nie ujrzą swoimi oczami.
To trzecia wskazówka, gdyż dobre dzieła żyją i za 100 czy 500 lat wydadzą plony, których nie zobaczymy.
„Wrócili do Galilei… Dziecię zaś rosło i nabierało mocy”, bo te cuda się dzieją między kartkami kalendarza, które nie mijają, tylko się wypełniają.
Bóg mocen jest wskrzesić także umarłych
Jacy Oni byli
Łukasz Wiśniewski OP
Rdz 15, 1-6; 21, 1-3 • Ps 105 • Hbr 11, 8. 11-12. 17-19 • Łk 2, 22-40
Można ulec pokusie, by w święto Świętej Rodziny poznęcać się nad tak zwaną rodziną współczesną i dokonać krytycznej analizy naszego rodzinnego życia. Bardzo się bronię przed tą pokusą, gdyż po pierwsze, nie wiem, czy taka analiza byłaby słuszna – nie mając innych narzędzi niż własne doświadczenie, muszę powiedzieć, że spotkałem zarówno rodziny obolałe i smutne, jak również rodziny piękne i tętniące życiem. Po drugie, od ciągłego powtarzania, że świat jest zły, nie staje się on lepszy. Po trzecie wreszcie, wobec tego, że mamy szansę spojrzeć na wspólne życie Maryi, Józefa i Jezusa, mówienie o współczesnej rodzinie byłoby bardzo nudne.
Zadaję więc sobie proste pytanie: Jacy oni byli na co dzień? W Betlejem, w Egipcie, w Jerozolimie, w Nazarecie. Jak się do siebie odnosili? Jak wyglądała ich miłość? Czy często się sprzeczali? I jak sobie radzili ze świadomością, a może presją, która towarzyszyła im od poczęcia Jezusa, że Bóg ich wybrał i uczynił częścią swojego planu? Może się przyzwyczaili to tego nadzwyczajnego Bożego wyboru? A może wręcz przeciwnie?
Nie ma zbyt wielu źródeł, by znaleźć odpowiedzi na te pytania, dlatego tym uważniej się wczytuję w dzisiejszą Ewangelię. Święty Łukasz trzykrotnie powtarza, że rodzice Jezusa postępowali zgodnie z poleceniami Prawa Pańskiego. Wierność Prawu to wierność Bogu. Wierność Bogu to posłuszeństwo. Jeśli sobie uświadomimy, że Łukasz mógł czerpać wiedzę o prywatnym życiu Świętej Rodziny z osobistych rozmów z Maryją, to staje się on dla nas świadkiem pierwszoplanowym. Możemy zatem traktować Ewangelię Łukasza jako, odważę się to powiedzieć, dziennik duszy samej Maryi. Nie ma więc przypadku, że w czytanym dziś fragmencie tak często mowa jest o posłuszeństwie Bogu. Jest to posłuszeństwo, które nie każe się wyrzekać swej woli, które nie niszczy indywidualności, nie zabiera nic z tego, co ludzkie. Przeciwnie, staje się siłą twórczą, sprawia wzrost ducha, jest mocą miłości, otwiera przygodę życia. Jacy oni byli? Maryja, Józef, Jezus. Odkrywam ich dziś w tajemnicy wzajemnego posłuszeństwa. A przecież to tylko jeden z wielu aspektów ich świętego życia.
Rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby przedstawić Go Panu
Dziedzictwo miłości
Robert Głubisz OP
Rdz 15, 1-6; 21, 1-3 • Ps 105 • Hbr 11, 8. 11-12. 17-19 • Łk 2, 22-40
Dokonała się tajemnica wcielenia Syna Bożego. To, co wydawało się niemożliwe, stało się rzeczywistością: „Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami”. Rodzina ludzka stała się rodziną samego Boga, w której Życie będzie rosło, nabierało mocy, napełniało się mądrością i w której spełni swe życie. To, co nosiło – i nosi – w sobie znamiona zwyczajności, staje się miejscem wyjątkowym, jedynym i niepowtarzalnym. Staje się kolebką życia i świętości. Na czym więc polegała tajemnica szczęścia Świętej Rodziny poza niezwykłą, bo cielesną obecnością Boga Jezusa? Na pewno nie na bogactwie, przepychu i pozycji w społeczeństwie, co widać po stajni betlejemskiej czy domu w Nazarecie. Tajemnica szczęścia członków tej szczególnej rodziny zawarta jest we wnętrzu ich serc, w ich wzajemnej miłości i odpowiedzialności za siebie. Nikt z nich nie jest samotny, bo mają siebie i o tym doskonale wiedzą. Każde z nich wie, że jest u siebie i że jest potrzebne innym: Józef Maryi i Dziecku, Maryja Jezusowi i mężowi, Syn swej Matce i ojcu ziemskiemu. Są sobie potrzebni, by wzrastać w miłości i w nią wierzyć. Wiedzą, że są razem i mają siebie na dobre i na złe. Gdyby kogoś zabrakło w tych chwilach, zionęłaby pustka.
Czy coś się od tamtej pory zmieniło? Nie. Rodzina ma być miejscem, w którym Bogu spodobało się zamieszkać. W jaki sposób ma się to dzisiaj odbywać? Przez dar autentycznej miłości – złożonej bezinteresownie na ołtarzu życia dla drugich, kiedy ich szczęście jest dla mnie ważniejsze niż moje własne. Przez dar miłości płodnej, otwierającej się ku przyszłości i rodzącej nadzieję, kiedy przyjmuję – nawet któreś już z kolei – dziecko nie jako obciążenie, ale jako błogosławieństwo i jako wyraz Bożego zaufania do mnie. Przez wzajemną troskę i poczucie odpowiedzialności za szczęście innych, nie w pomnażaniu – ważnego, ale nie jedynego i nie najważniejszego – bogactwa, ale przede wszystkim przez pomnażanie wspólnie spędzonego czasu, rozmowy, słuchanie siebie nawzajem, a przez to budowanie pewnego świata wartości, w którym liczy się człowiek, liczysz się ty. Jaka jest historia miłości, takie i jej dziedzictwo, taki i człowiek, który z niej idzie w świat.
Świętość Rodziny z Nazaretu jest w zasięgu każdej rodziny, bo z niej i w niej uczynił sobie Bóg miłe mieszkanie. Jeśli uwierzę, że tym, co potrafi zawsze i wszędzie człowieka ocalić, jest więź miłości, wówczas Bóg będzie objawiał swoje oblicze w życiu mojej rodziny.