Dlaczego tak ważne jest to, żeby nie unikać dźwięków.

Muzyka i duch – wspólna historia

Związek muzyki z szeroko rozumianym duchowym wymiarem życia człowieka jest właściwie tak stary, jak sama muzyka. Szamani ludów pierwotnych używali jej w swoich rytuałach.  Towarzyszyła greckim misteriom. Żydzi śpiewali psalmy Jedynemu Bogu. Od nich przejęliśmy ten zwyczaj my, chrześcijanie, a jako katolicy stworzyliśmy muzykę, która jest modlitwą par excellence – chorał gregoriański. Równolegle rozwijały się wspaniałe tradycje śpiewów cerkiewnych i chorałów protestanckich. Zasadniczo ponaddenominacyjnie rozwijała się muzyka klasyczna o tematyce religijnej, z błyskotliwymi motetami i wspaniałymi mszami na czele. Koniec XIX wieku w Ameryce Północnej przyniósł coś zupełnie nowego – muzykę afroamerykańskich niewolników, którzy zetknęli się z Kościołem. Z niej wyewoluowało właściwie wszystko, co dziś określamy mianem muzyki rozrywkowej. Przez cały dwudziesty wiek równolegle rozwijała się tradycja religijnej muzyki gospel, która zachowała charakterystyczną stylistykę oraz bardziej zróżnicowane nurty świeckie. W pewnym momencie właściwie w każdym nurcie szeroko pojętej muzyki rozrywkowej – od jazzu przez rock i metal aż po pop – zaczęli pojawiać się artyści, którzy (z różnym artystycznym efektem) wprowadzali przekaz religijny do swoich muzycznych nisz.

Jeśli jednak zastanawiamy się nad – nazwijmy to – modlitwą dźwiękiem, nasuwają się dwa zasadnicze pytania: czy wystarczy religijny przekaz na poziomie tekstu piosenki bądź programu utworu instrumentalnego, aby mówić o „modleniu się muzyką”? Można też – z przysłowiową jezuicką przewrotnością – zapytać odwrotnie: czy do modlitwy dźwiękiem konieczny jest religijny przekaz?

„Chwalcie Boga waszą duszą i ciałem waszym” (Hezychiusz)

Żeby odpowiedzieć na te pytania, warto uświadomić sobie na początku, czym w ogóle jest modlitwa. Najprościej definiujemy ją jako rozmowę lub spotkanie z Panem Bogiem. Spotkanie zakłada naturalnie zaangażowanie całego człowieka – duszy i ciała. Każda z tych składowych może pomóc w modlitwie i każda może zaszkodzić – zwłaszcza jeśli próbowalibyśmy ją zignorować.

Zwróćmy najpierw uwagę na sferę związaną raczej z naszą cielesnością – na emocjonalność i uczuciowość. Ten aspekt jest szeroko wykorzystywany w naszej ignacjańskiej tradycji modlitewnej. Kontemplując sceny ewangeliczne, staramy się nie tylko przemyśleć je, ale zaangażować w tę modlitwę swoje uczucia. Po co? Po pierwsze: obserwując nasze uczucia, dowiadujemy się wiele o sobie, o naszych pragnieniach i lękach – bez takiej fundamentalnej znajomości siebie samego, trudno mówić o poznawaniu Pana Boga. Po drugie: nie trzeba być wielkim psychologiem, żeby zorientować się, że więź, w którą jesteśmy zaangażowani emocjonalnie jest silniejsza i bardziej trwała od tej opartej tylko na intelekcie – na drodze życia z Panem Jezusem jest to naprawdę istotne.

Od kilku lat obserwuję (w miarę możliwości od wewnątrz) różne grupy, dla których modlitwa dźwiękiem jest istotnym elementem życia duchowego. Często, zwłaszcza w grupach modlących się muzyką z szeroko pojętego nurtu praise&worship oraz różnej proweniencji scholach, pojawiają się sformułowania typu: „Bardzo dobrze modli mi się tą muzyką” bądź odwrotnie: „Jakoś nie mogę wejść w modlitwę, śpiewając te rzeczy”. Takie opinie świadczą o dużym zaangażowaniu sfery uczuciowej, co jest – jak wyżej nadmieniłem – dobre i cenne. Ważne jednak, by nie absolutyzować tego aspektu. To, jak się czułem na modlitwie, nie decyduje o jakości mojej modlitwy. Satysfakcja z modlitwy czy wręcz „duchowe uniesienie” nie świadczy jeszcze o tym, że moja modlitwa była dobra. Poczucie pustki i posuchy na modlitwie nie oznacza, że moja modlitwa była zła. Świadomość tego chroni przed frustracją (kiedy coś nie idzie) i przed bałwochwalstwem (kiedy czujemy się na modlitwie dobrze). Ryzykiem tego ostatniego obciążone są szczególnie – skądinąd godne pochwały – grupy, w których wszystko jest dopieszczone pod względem artystycznym i estetycznym, a wszyscy zaangażowani „ładnie wchodzą w modlitwę” – łatwo wówczas przejść od „szukania Oblicza Pańskiego”, do szukania satysfakcji, poczucia spełnienia i emocjonalnego dobrostanu. Tymczasem, jak mawiał jeden z moich współbraci: „Nie chodzi o to, żeby nam było dobrze podczas modlitwy, tylko żeby było dobrze ludziom, którzy nas spotykają po niej”. Modlitwa muzyką nie stanowi tu wyjątku.

Wobec powyższego, kluczowe wydaje się zaangażowanie sfery związanej raczej z duchem, rozumem i wolą. W czym się to realizuje? W podstawowej intencji poświęcenia czasu na tę konkretną modlitwę przez muzykę. Mówiąc inaczej, chodzi o podjęcie fundamentalnej decyzji, by trwać w Bożej Obecności, niezależnie, czy odczuwam duchowe pocieszenie, przyjemność i satysfakcję, czy strapienie, smutek i rozczarowanie. Być gotowym, stracić trochę czasu dla Niego, stracić dla Niego trochę swojego życia. W końcu Pan obiecał: „kto straci swoje życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 16,24).

Na większą chwałę Bożą

Czy w takim razie jakość naszej modlitwy nie jest istotna? Warto spojrzeć na to zagadnienie w kluczu przedstawionym przez św. Ignacego Loyolę w tzw. „Fundamencie Ćwiczeń duchowych”. Ignacy pisze: „Człowiek po to jest stworzony, aby Boga Pana swego chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka, aby mu pomagały w osiągnięciu celu, dla którego jest on stworzony. Z tego wynika, że człowiek ma korzystać z nich w całej tej mierze, w jakiej mu one pomagają do jego celu, a znów w całej tej mierze winien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą do tegoż celu” (Ćwiczenia duchowe, 23). Patrząc na modlitwę dźwiękiem w takiej perspektywie, dostrzeżemy, że Bóg zaprasza nas do postawy, którą w duchowości ignacjańskiej określa się łacińskim słowem-kluczem magis – czyli więcej, bardziej. Chwalenie Boga i służenie Mu przez muzykę będzie więc polegało na robieniu tego najlepiej, jak potrafimy, poszukując ciągle możliwości zrobienia czegoś więcej: lepszego rozumienia znaczenia tego, co robię, podszkolenia własnego warsztatu artystycznego etc. Żeby nasza modlitwa przez muzykę była jak najbardziej owocna dla nas samych, ale też dla innych.

Muzyka i mistyka

Możemy jednak zrobić jeszcze jeden krok dalej w tej refleksji nad modlitwą dźwiękiem. Uświadomimy sobie wówczas, że skoro wszystkie rzeczy zostały stworzone po to, aby pomagać w osiągnięciu naszego fundamentalnego celu (mówiąc krótko: w byciu z Panem Bogiem), to miejscem spotkania z naszym Panem jest dla każdego z nas nasza codzienność. Jezus Chrystus, Bóg Wcielony, „Bóg z nami”, przychodzi do nas tu i teraz. Najprostszą drogą do spotkania Go, jest więc zaangażowanie się w to, co teraz robię: niezależnie, czy w tym momencie jem śniadanie, prowadzę samochód, piję kawę z przyjaciółmi, czytam książkę, czy robię cokolwiek innego. Dla muzyka, miejscem spotkania z Panem Bogiem będzie zatem sztuka, którą w tym momencie tworzy – nawet jeśli nie jest to muzyka stricte sakralna czy religijna.

Takie inspirowane mistyką ignacjańską podejście do modlitwy dźwiękiem na pewno nie zastępuje tradycyjnych form modlitwy, na czele z liturgią. Ale bez wątpienia zmienia jakość zarówno tych uprzywilejowanych form (stają się one realnie „źródłem i szczytem” całego naszego życia), jak i samego muzykowania – eksponując jego transcendentny wymiar…