„A, czy jak umrzesz, dasz mi te porcelanową lalkę?”. Dziadek czule przemilczał moje pytanie.
Odkrycie! Bóg tak jak ja miał swoich dziadków Joachima i Annę – i to właśnie im zawdzięczam przebudzenie wdzięczności wobec moich dziadków
Jednak, gdy teraz ich wspominam, pojawia się uczucie, które bym opisała tak: stoję sama na peronie, z którego właśnie odjechał pociąg unosząc ukochanych bliskich. Widzę jeszcze tylko znikające światła. Bóg ich zabierał gdy byłam w nie doważonym wieku gimnazjalnym.
Moje rodzinne gniazdo to grupa czterech domów przy pięknej ulicy pod lasem, z których najstarszy należał do rodziców taty. To nasze wspólne życie pomogło posiać wiele dobrych wspomnień – codzienną oczywistość obecności dziadków. Pozostało jakieś ogólne wrażenie „parasola miłości” – ich dobroci, ciepła , troski i uczestniczenia w życiu dzieci i wnucząt.
Po prostu byli. Zawsze byli i zawsze jakby na nas – 11 wnuków – czekali, pozwalając bez ostrzeżenia „ wtargnąć” – nam rozbawionym – w ich poukładany ,o zwolnionym rytmie świat. Pamiętam siwą i zawsze elegancką babcię Romę. Chętną, by nas przygarnąć, zatrzymać i nakarmić smakołykami w postaci racuchów, czy odsmażanych pierogów.
Od wojny poruszała się o lasce gdyż pędzona do więzienia przez gestapo uszkodziła nogę. Pamiętam jej opowiadanie różnych historii z tamtych lat. To było niezwykłe – zostać u nich dłużej, by słuchać opowiadań, a potem spać na zsuwanych fotelach.
Dziadek Józef też już ograniczony ruchowo przez chorobę, wyciszony i zamyślony, patrzył na nas z dumą i radością – jakby nas przeliczał, ściskając i całując na powitanie głowę. Pozwalał mi przesiadywać w swoim pokoju i szperać dowoli w zakamarkach sekretarzyka. Wszystko tam zachwycało – zwłaszcza misterna lalka na jego pianinie. Czule przemilczał moje pytanie: „dziadku, a czy jak umrzesz, to dasz mi tę szkatułkę i porcelanową lalkę?”.
Teraz się wstydzę, ale przyszedł moment, gdy przekonałam się, że dał.
Babcia za nas się modliła i prowadziła do kościoła, a siostra dziadka – ciocia Mania uczyła modlitw i przykazań przed Pierwszą Komunią, co utkwiło w pamięci jako śmiech do łez, gdy wyrecytowałam „ chorych pogrzebać”. Z „Maniusią” dzieciaki trzymały sztamę i miały wspólne słodkie tajemnice – jak zakazane jedzenie na ulicy plastra kaszanki, czy kostiumowe występy dla dorosłych. Ich dom był otwarty i gościnny Pamiętam przychodzących wytwornych panów i pięknie uczesane panie i przyciszone rozmowy o Polsce jaka kiedyś była. I wspólne wszystkich śpiewanie.
Rodziców mamy mniej znałam, lecz wspominam troskę dziadzia i sadzenie z nim jabłoni.
Teraz wiem, że niewiele wówczas doceniałam ich obecność oraz klimat jaki nadawali rodzinie. A już zaledwie śladowo wczuwałam się w ich potrzeby, w dolegliwości i narastające cierpienie.
I żal mi. Żal też, gdy wspomnę swą czupurność wobec mądrych babci napomnień lub gdy mama ucząc szacunku do dziadków zachęcała, by ich pocałować w rękę. Jakaś dojrzalsza wzajemność: rozumienie ich, docenienie świata wartości obudziło się niestety po niewczasie.
Jednak przywilej życia w cudnym zakątku jakim jest nasze sanktuarium – miejsce czci dziadków Pana Jezusa – Świętych Anny i Joachima pomaga nie zatrzymać się lecz otwierać na NOWE obdarowanie życia we wspólnocie Zakonu. Bo i tu spotykałam osoby, o których myślę, że to żywe księgi. Wiekowo dla mnie jak babcie i dziadkowie, lecz tym CZYMŚ GŁĘBIEJ jak matki i ojcowie w wierze. Gdy za nich dziękuję, powraca słowo „jest nadto wiele innych rzeczy dokonanych przez Jezusa. Gdyby ktoś chciał je wszystkie spisać, to cały świat jak sądzę, nie pomieściłby ksiąg , które trzeba by przy tym napisać.” l 21.24-25]
Wspomnę matkę Rozarianę i rytuał zanoszenia jej codziennie podwieczorku, co było okazją do wysłuchiwania historii z jej życia. Na tyle zmądrzałam, że nie przeszkadzało mi z tym samym zaciekawieniem dowiadywać się „n-ty” raz jak to: „lampa spadła ! mama się przestraszyła! i zaraz mnie urodziła – o północy w Boże Narodzenie”. Lub historie o jej nawróceniu i ucieczce z domu; o Kozaku, którego ukryła przed pościgiem i o tym, jak to była nauczycielką w sąsiedniej wiosce.
Przez kilka lat opiekowałam się blisko 100-letnią siostrą Czesławą, którą pamiętam właśnie jako taką zawsze czekającą babcię. Która pięknie się uśmiecha na powitanie. Która wszystkich błogosławi a nie narzeka i spieszy by wysupłać słodycze, których sobie odmówiła. To przy niej zaczęłam się uczyć zwolnienia kroku, dostosowania do jej świata i zainteresowań, odpuszczenia wielu rzeczy, których nie wybrałam, by mieć czas zabrać ją na spacer po ogrodzie. Nasłuchałam się przy tym historii o jej powołaniu, o ruinie klasztoru, do którego wstąpiła, o Pełkiniach i o księżnej pani, i reszcie rodziny ojca Michała Czartoryskiego – w którego procesie beatyfikacyjnym zeznawała jako świadek.
Najwięcej mi podarowała, gdy odchodząc z tego świata, była radosna i powtarzała: „GODY BARANKA, GODY BARANKA”.
Obdarowanie wynika zawsze tak prosto , przy okazji gdy się starszym w czymś usłuży czy pomaga. Pamiętam o. prof. Ireneusza Łuczyńskiego, znakomitego teologa, zakochanego w św. Teresce – od której uczył się być małym – i jego historie o Aniele Stróżu, i o walce duchowej. A wcześniej ojca Romualda Kosteckiego, Magistra Świętej Teologii, z jego pasją kontemplacji. Od kilku lat odkrywanym darem św. Joachima jest nasz cichy i rozmodlony ojciec Sebastian, jakże ciekawie opowiadający o świętych i o dawnych ojcach.
Jest też pełna poświęcenia „kołowa” siostra Marta, której teraz spełnia się marzenie bycia siostrą klauzurową. Pierwszy czas był dla niej trudny, bo sił ubyło i jakby nie czuła się potrzebna lecz odzyskała entuzjazm przy obieraniu dla nas jarzyn i owoców. Bo jak mówi: „Tak trzeba ! Jak się idzie do Nieba, to tak właśnie trzeba”. Moje „odkrycie” siostry Marty to też moment wysłuchania opowieści o rodzinnym domu, o jej pracy w szpitali w Lublinie i o powołaniu.
Długo nie mogłam pojąć jej oporu do spacerów, lecz poznając jej apostolskiego ducha zmieniłam „taktykę” proponując jej wyjście do ogrodu na wspólny różaniec, bo „ grzesznicy giną i kto się będzie za nich modlił i pokutował?”. Na spacer nie pójdzie, ale na pokutę to biegiem, łapie laskę i prawie muszę ją doganiać.
Siostra Marta z nas najstarsza, duchowo wielka, ale mała i piękna jak fatimskie dzieci. I wędrujemy łąką, przy okazji ciesząc się kwiatami, czy przelatującym bocianem. Szczęśliwa pytam nieraz siebie: „I kto tu komu coś daje?”.